30 września 2012

Rozdział 55

Jejciu, strasznie Was przepraszam :(. Strasznie długo mnie nie było. Jednak wiecie jak to jest, kiedy nie ma się weny, a przede wszystkim czasu. Wiem, że obiecałam, iż taki długi odstęp czasu już się nie powtórzy, ale to nie jest zależne ode mnie. Od początku roku strasznie zakuwam i nie mam wolnej chwili. Przepraszam :(
Notka rewanżowa dla wszystkich. 
A i odnośnie Waszych blogów. Nie martwcie się, czytam je, ale nie mam czasu, żeby komentować. 
Nie wiem, kiedy następna notka się pojawi. Jeszcze raz przepraszam.

~*~


- A potem zabierzemy cię do parku - uśmiechnął się James. Po raz kolejny tego dnia do Moli. Nie wiem czemu, ale kiedy on z nią przebywał narastała we mnie złość. Nie chciałam, aby tak było, ale samo jakoś tak wychodziło. Morderczym wzrokiem patrzyłam na niego, gdy brał ją na ręce, albo przytulał. Chciałam, żeby po prostu zniknął...

Po południu wszyscy rozsiedli się w ogrodzie, a zrobienie lodów przypadło mi i Jennifer. Sarah postanowiła nam potowarzyszyć.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałyście - uśmiechnęłam się.
- Ja też. Moli naprawdę was wszystkich polubiła. Naprawdę nie wyobrażam sobie tego, jak będziemy musiały już jechać - zaśmiała się właścicielka sierocińca. 
- Teraz my będziemy musiały was odwiedzić - uśmiechnęła się Jen.
- Zawsze jesteście u nas mile widziane - wyszczerzyła się Sarah. Do kuchni wszedł James i wyciągnął z lodówki butelkę wody.
- Zmęczyłeś się? - zaśmiała się Jen.
- Ta dziewczynka ma więcej energii niż my wszyscy razem wzięci - sapnął Maslow, siadając na przeciwko mnie.
- Moli zawsze taka była. Pełna życia, energii i szczęścia - wyjaśniła Sarah i razem z Jennifer poszła z lodami do ogrodu. 
- Jak tak dalej pójdzie, to nie dożyję starości - mruknął szatyn pod nosem i chciał wyjść.
- James... - zatrzymałam go.
- Tak? - odwrócił się w moją stronę wyraźnie zdziwiony.
- Mam do ciebie prośbę... - podeszłam do niego. - Zostaw Moli w spokoju.
- Co? - jego oczy były coraz szersze.
- Dobrze słyszałeś. Nie życzę sobie, żebyś się do niej zbliżał - warknęłam.
- Jakim prawem mi zabraniasz? - widziałam jak jego ręka zaciska się na butelce.
- Zabraniam ci, bo mi wolno - poszłam do ogrodu, trącając go przy okazji ramieniem. Coś mnie zakuło w serce. Zignorowałam to. Zasłużył sobie. Moli nie jest zabawką, tylko dzieckiem, które potrzebuje miłości. Właśnie. Miłości. Czy to nie jest tak, że ja jej tą miłość uniemożliwiam? Sama nie wiem... 
Miłość... Ja już nawet nie wiem, co to znaczy kochać drugiego człowieka. Wszystko przez Jamesa! On to wszystko zniszczył! On mnie zrujnował... Zrujnował mnie psychicznie. Nie wyobrażam sobie tego, abym mogła znowu mu ufać, ba, abym mogła go pokochać.
A jednak... Czuję się pusta. Tak jakby wszystkie siły życiowe i fizyczne mnie opuściły. Jakbym była wrakiem człowieka, który nie zasługuje nawet na śmierć. Chciałabym... Chciałabym... Chciałabym, aby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Żebym nigdy nie poznała chłopaków i Monic. Żebym nadal mieszkała w Middletown, i żebym ciągle była tą starą, szarą, nic nie znaczącą Jessicą. 
W oczach pojawiły mi się łzy. Zamrugałam kilka razy, żeby się ich pozbyć i weszłam do ogrodu. Dziewczyny gadały z Sarah, a chłopcy bawili się z Moli. Uśmiechnęłam się na ten widok. 
Gadaliśmy i śmialiśmy się kilka godzin. 
- Moli, masz może ochotę na spacer? - spytałam, pochylając się w stronę dziewczynki.
- A pójdziemy do parku? - poprosiła.
- Jasne - zaśmiałam się.
- Idziemy! - krzyknęła radośnie i pobiegła założyć buty. 
- Tylko wróćcie wcześniej, bo musimy się jeszcze spakować - upomniała mnie Sarah, wychodząc z kuchni.
- Okey, będziemy najpóźniej za godzinę - westchnęłam.
- Nie powinnaś chodzić sama po mieście. Jeszcze coś ci się stanie - zmartwiła się Jennifer.
- Niby co? Jen, jestem dorosła i umiem o siebie zadbać - puściłam jej oczko.
- Jessica! Chodź! - Moli wbiegła do salonu i pociągnęła mnie za rękę. Pożegnałam się z dziewczynami i opuściłyśmy dom. Od razu skierowałyśmy się do parku. Spędziłyśmy tam więcej niż godzinę, no ale to nie moja wina, że Moli nie chciała jeszcze wracać. W końcu po długim namawianiu ruszyłyśmy w drogę powrotną. Dochodziłyśmy właśnie do pasów.
- No proszę, proszę. Kogo moje oczy widzą? - usłyszałam za plecami szyderczy śmiech.
- Mike! - warknęłam, odwracając się.
- No witam, księżniczko. Co tam u ciebie słychać? - dotknął ręką mojego policzka. Szybko ją strąciłam.
- Jessica... - jęknęła przestraszona Moli.
- Zostaw nas! Nie mam ochoty się z tobą użerać! - krzyknęłam.
- Co tak ostro? Twój James i tak ci teraz nie pomoże, więc nie jęcz - skwitował głupim uśmiechem. Złapał Moli za kołnierzyk.
- Jessica! - krzyknęła przerażona.
- Moli! Puść ją, proszę! Zrobię, co chcesz, tylko ją puść! - jęknęłam zrozpaczona. Ten kretyn ją puścił. Dziewczynka z płaczem do mnie podbiegła.
- Jessica, boję się - płakała.
- Kochanie, wiem. Wracaj do domu. Dogonię cię - starałam się ją jakoś uspokoić. Moli bez słowa pobiegła w stronę domu. Całe szczęście, że droga była prosta nawet jak na nią. 

^*^

Oczami Jamesa
^*^

Praktycznie cały dzień spędziłem zamknięty w pokoju. Słowa Jess mnie zabolały i to jak. Nie spodziewałem się tego po niej. 

Na dole zrobił się straszny hałas, więc chcąc nie chcąc tam poszedłem.
- O co tyle krzyku? - spytałem, schodząc po schodach.
- Jessica i Moli nie wróciły. Martwimy się o nie - wyjaśniła Mo.
- A nie próbowałyście dzwonić do Jessici? - spytałem.
- Włącza się poczta - jęknęła Jennifer.
- Szukaliśmy ich wszędzie. Nigdzie ich nie ma - odezwał się Kendall.
- Przepadły jak kamfora - dodał Carlos. Postanowiliśmy jeszcze raz przeszukać okolicę. Szybko opuściliśmy dom.
- James! James! - usłyszałem znajomy głos.
- Moli! Co się stało? Gdzie Jessica? - pytałem, gdy do mnie podbiegła.
- Jakiś pan zaczepił ją przy parku! On chce zrobić jej krzywdę! - płakała.
- Mike! - przeraziła się Jennifer. Puściłem dziewczynkę i pobiegłem w stronę parku. Jeśli ten palant ją skrzywdzi to nie ręczę za siebie. Mimo, że powiedziała coś, co mnie cholernie zabolało, to ja nadal ją kocham. Niesamowite jak człowiek przyzwyczaja się do tego, co jest dobre. Wręcz niesamowite. Taa... Jess jest niesamowita. Między innymi dlatego nie potrafię bez niej żyć. 
Po kilku minutach byłem już blisko parku. Zobaczyłem, jak Mike trzyma Jessicę za nadgarstki i szarpie się z nią po drugiej stronie ulicy.
- Jessica! - krzyknąłem.

^*^

Oczami Jessici
^*^

Chwilę temu Moli zniknęła nam z oczu, a ten kretyn zaczął się ze mną szarpać.

- Powiedziałaś, że zrobisz, co ci każę - ścisnął mocniej moje nadgarstki.
- Prędzej zginę, niż będę cię słuchać - warknęłam.
- Nie bądź głupia! - krzyknął.
- Jessica! - usłyszałam znajomy, kochany głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Jamesa, jak biegł po drugiej  stronie ulicy. 
- Cholera... - mruknął Mike i wepchnął mnie na ulicę. Sam uciekł. Nie wiedziałam, co się dzieje. Usłyszałam trąbienie samochodu. Podniosłam wzrok. Czerwone auto jechało prosto na mnie. Dosłownie sparaliżowało mnie ze strachu. W jednej chwili poczułam jak ktoś odpycha mnie na bok. Wylądowałam z hukiem na chodniku. Moim wybawcą okazał się Maslow. 
- Jaaaaames! - wrzasnęłam przez łzy, gdy auto gwałtownie zahamowało i trafiło w szatyna. Szybko do niego podbiegłam. Miał rozcięty łuk brwiowy i był nieprzytomny.
- James, błagam cię, nie zostawiaj mnie - płakałam, przytulając go. - Błagam cię, nie zostawiaj mnie. James! 
- Matko, czy nic mu nie jest? - kierowca do mnie podszedł.
- Niech pan dzwoni po karetkę! - krzyknęłam. - James! Proszę, nie zostawiaj mnie! Proszę!

Siedziałam przy szpitalnym łóżku Jamesa. Jednak Maslow był w śpiączce, a mnie zżerały wyrzuty sumienia. Nie wiem czemu...

- To wszystko przeze mnie... Wszystko przeze mnie... - szlochałam i nagle usłyszałam dziwnie znajomy głos, chociaż nie potrafiłam określić do kogo należał.
- Tak... Tak... To wszystko twoja wina... Mógł przez ciebie zginąć... Prawie go zabiłaś... Morderczyni... - gorączkowo rozejrzałam się po sali. Nikogo w niej nie było oprócz mnie i nieprzytomnego Jamesa.
- Nie. Nie, to nieprawda! - chwyciłam się za głowę i wybiegłam z sali, a potem ze szpitala. Skierowałam się do domu. Byłam w nim szybciej niż się spodziewałam. Stał pusty. Reszta pewnie pojechała do szpitala, pomyślałam. No tak, w końcu lekarz pewnie ich powiadomił. Szybko pobiegłam na górę. Wyciągnęłam walizki z szafy i szybko spakowałam wszystkie swoje rzeczy. Zamówiłam taksówkę i pojechałam na lotnisko. Po kupieniu biletu i przejściu przez odpowiednią bramkę znalazłam się w samolocie. Po kilku minutach wystartował, a ja ze łzami w oczach ostatni raz spojrzałam na Los Angeles.



Nie, to nie jest czas ani miejsce dla złamanych serc
Ponieważ jest to koniec tęczy
Gdzie nikt nie może być zbyt smutnym
Nie, nie chcę odchodzić, ale muszę zmierzać naprzód
Ponieważ moje życie należy do drugiej strony
Za falami wielkiego oceanu

Refren:
Żegnajcie wzgórza Hollywood, będę 
tęsknić za wami, dokądkolwiek pójdę, zamierzam
wrócić, aby przejść się tymi ulicami po raz kolejny
Żegnajcie wzgórza Hollywood na zawsze

Dziękuję za poranne spacery po słodkim Sunset
I za gorące nocne chwile
Za marzenie w moim łóżku
Biorę teraz cząstkę ciebie ze sobą i nie oddam ci jej
A cząstka mnie zostanie tutaj, możesz ją zatrzymać na zawsze, kochanie

Refren:
Żegnajcie wzgórza Hollywood, będę 
tęsknić za wami, dokądkolwiek pójdę, zamierzam
wrócić, aby przejść się tymi ulicami po raz kolejny
Pamiętaj, że świetnie się razem bawiliśmy 

Żegnajcie dziewczyny z Rodeo, będę 
was kochać, dokądkolwiek pójdę, zamierzam 
powrócić tak, abyśmy mogli bawić się razem
Żegnajcie wzgórza Hollywood na zawsze

Miłość na odległość nie ma sensu
Wszystkie te mile między nami osamotniają
Nie, nie chcę odchodzić
Nie chcę odchodzić

Żegnajcie wzgórza Hollywood, będę 
tęsknić za wami, dokądkolwiek pójdę, zamierzam
wrócić, aby przejść się tymi ulicami po raz kolejny
Żegnajcie

Refren:
Żegnajcie wzgórza Hollywood, będę 
tęsknić za wami, dokądkolwiek pójdę, zamierzam
wrócić, aby przejść się tymi ulicami po raz kolejny
Pamiętaj, że świetnie się razem bawiliśmy

Żegnajcie dziewczyny z Rodeo , będę 
was kochać, dokądkolwiek pójdę, zamierzam 
powrócić tak, abyśmy mogli bawić się razem
Żegnajcie wzgórza Hollywood na zawsze

Wzgórza Hollywood na zawsze
Tak
Wzgórza Hollywood na zawsze


Rzuciłam klucze na szafkę, która stała niedaleko drzwi, które leniwie po sobie zamknęłam. Byłam w domu. W Middletown. Wszędzie było ciemno. Oparłam się plecami o ścianę i zjechałam po niej na podłogę.

- Co ja zrobiłam? - wybuchnęłam płaczem.

12 września 2012

Rozdział 54

- Mam cię dosyć! - wrzasnął James. Od tygodnia nic nie robiliśmy tylko się kłóciliśmy. Szczerze to miałam ochotę wrócić do domu.
- Zmarnowałam kilka miesięcy swojego życia na takiego faceta, jak ty?! - krzyknęłam. - Byłabym już na studiach, gdyby nie ty i ta twoja, niby prawdziwa, miłość!
- Jess, daj spokój. To nie ma sensu - Jen położyła mi rękę na ramieniu.
- Ale, kiedy to prawda! - krzyknęłam, strącając jej dłoń.
- Byłabyś na studiach, gdybyś się w ogóle na nie dostała! - krzyknął James, a ja poczułam, jak serce pękło mi na pół. Podniosłam rękę, żeby go uderzyć. Chwilę na niego patrzyłam oczami, w których zdążyły pojawić się łzy. Opuściłam dłoń i powolnym krokiem ruszyłam na górę.
- Jessica - odezwała się Monic. Zatrzymałam się i wzięłam głęboki oddech.
- To nic. On ma rację. Jestem zbyt głupia, żeby dostać się na jakiekolwiek studia - uśmiechnęłam się, odwracając się w jej stronę.
- Jess - szepnęła Jen.
- Głowa mnie boli. Idę się położyć - dodałam i ruszyłam na górę, do starego pokoju, który dzieliłam z Jen.
- Odbiło ci?! Przeproś ją! - usłyszałam krzyk Logana.
- Niby za co?! Za prawdę?! Dajcie wy mi wszyscy święty spokój! - krzyk Jamesa i trzask drzwi. Nie wytrzymałam i się popłakałam.

***

Siedziałam z dziewczynami w salonie i oglądałam telewizję. Chłopaki stacjonowali w ogrodzie. Wszyscy uznali, że ja i James nie powinniśmy przez jakiś czas mieć ze sobą kontaktu, więc kiedy ja byłam na dole, on był na górze lub w ogrodzie. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Monic poszła otworzyć.
- Jessica, ktoś do ciebie - powiedziała, wchodząc z powrotem do salonu. Wstałam z fotela, na którym siedziałam.
- Do mnie? - zdziwiłam się. 
- Jessica! - z przedpokoju wybiegła czteroletnia blondynka w niebieskiej sukience.
- Moli! - ucieszyłam się, biorąc ją na ręce. Ze szczęścia się popłakałam.
- Sarah! - przywitałam się z właścicielką sierocińca.
- Co się dzieje? - spytał Carlos, wchodząc z resztą do środka.
- A co to za piękna pani? - spytał Logan, głaskając Moli po głowie. Dziewczynka się zaśmiała i schowała w twarz w moich włosach.
- Skarbie, nie strasz dzieci - zaśmiała się Jen.
- Ale ja nic nie zrobiłem - zaśmiał się Loggy.
- Moli jest waszą fanką - wyjaśniłam.
- Skoro tak, to ja chcę mieć taką słodziutką fankę na zdjęciu - wyszczerzył się Carlos, biorąc ją na ręce i przytulając. Sarah znalazła wspólny język z dziewczynami - organizacja wesela.
- Wszyscy chcemy - sprostował Kendall, zabierając ją od Carlosa i całując w policzek.
- Ej, ja też chcę ją przytulić - zaśmiał się James, gdy Schmidt odstawił dziewczynkę na podłogę. Szatyn kucnął przed nią.
- Jestem James, a ty? - uśmiechnął się.
- Moli - blondynka pokazała rządek swoich kilku białych ząbków.
- A przytulisz mnie? - James zrobił minę szczeniaczka. Śmiać mi się zachciało.
- Tak - powiedziała Moli i przytuliła szatyna. James wziął ją na ręce i wstał.
- Do twarzy ci z dzieckiem - zaśmiał się Carlos, za co dostał w ramię od Monic.
- Aleś ty mądry - Maslow wystawił mu język.
- Ty jesteś mężem Jessici, prawda? - spytała, a reszta wybuchnęła śmiechem. Zauważyłam, że jej wymowa znacznie się poprawiła.
- Nie, nie jestem jej mężem - zaśmiał się James.
- Ale widziałam was w gazetach - zrobiła smutną minę.
- Jestem jej chłopakiem - wyjaśnił szatyn. - Mężem niestety jeszcze nie.
- A wiesz, że ja i Logan kiedyś weźmiemy ślub? - zachichotała.
- Serio? - zaśmiał się James.
- Słucham? - Loggy oderwał się od rozmowy z Jen i spojrzał z uśmiechem na dziewczynkę.
- Moli powiedziała, że weźmiesz z nią ślub - wyszczerzył się James.
- Skoro tak, to przyszły pan młody porywa pannę młodą! - Loggy odebrał Moli Jamesowi i uciekł na górę. - Nigdy wam jej nie oddam! - zaśmiał się jak psychopata.
- Jessica! - krzyczała Moli ze śmiechem. Cały dzień spędziliśmy na zabawie i wygłupach. Chłopaki bardzo zżyli się z Moli. Z oka jej nie spuszczali. Ogólnie to zapowiadał się wspaniały weekend.

~*~

Wiem, wiem... Notka miała być dłuższa. Przepraszam :( Ale wiecie jak to jest, brak weny i czasu... Poza tym szkoła, sprawdziany i inne takie...