28 kwietnia 2013

Rozdział 103

Witam xD
Na początek wielkie brawa dla Wiki i Celiny, które zgadły parę bohaterów, którzy będą przechodzić teraz trudne chwile xd
Tak, to Jennifer i Logan ;)
Tak więc, żeby się odwdzięczyć dedykuję ten rozdział właśnie Im... xD
Rozdział będzie podzielony na siedem części, które będą odpowiadały jednemu tygodniowi, czyli jedna część to jeden dzień, w opowiadaniu.
Miłego czytania .!



~*~




- Nie mam zamiaru przejmować się tym, co ma mi do powiedzenia... - Jennifer założyła ręce na piersi. Chodziłyśmy po centrum i starałyśmy się jakoś odstresować. Mo i Christine nam nie towarzyszyły, bo ostatnio ciężko pracują, a że dzisiaj dostały wolne to chciały odpocząć sobie w domciu.
- Nie postępujesz zbyt pochopnie? - spojrzałam na nią.
- Jessica, nie mam zamiaru latać do niego za każdym razem! - spojrzała na mnie z hardą miną. - Skończyło się!
- Eh... - westchnęłam ciężko. - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
- Nie martw się. Będzie dobrze - mruknęła.
- A co z tą grupą? Gadałaś z Joe? - zagadnęłam.
- I z Joe, i z Vivienne... - westchnęła ciężko.
- I co? No mów... - popędzałam ją.
- Zgodzili się od razu i teraz nawet mnie do tego zmuszają - mruknęła.
- To dobrze! Mają rację! - dodałam pewnie.
- Może i tak, ale skąd ja wezmę tancerzy? - spojrzała na mnie dziwnie.
- W Los Angeles na pewno jest ich pełno - dodałam.
- Mo... - nie skończyła, stając gwałtownie.
- Co jest? - spojrzałam na nią zdziwiona, a ona wskazała palcem przed siebie. Zdziwiona się odwróciłam i zobaczyłam tańczącego niedaleko chłopaka. Jennifer bez słowa podeszła do niego niezauważenie i włożyła mu do torby ulotkę, którą dał jej Joe, po czym szybko się oddaliła i pociągnęła mnie w przeciwną stronę.



*



Przechodziłam z Jennifer właśnie obok parku, gdzie tańczyły dwie dziewczyny. No i tak jak wczoraj Jen włożyła im do toreb tę samą ulotkę. Widocznie zbieranie jej grup rozpoczęło się na dobre, pomyślałam z uśmiechem.



*



Byłyśmy w czwórkę w klubie, żeby się rozerwać. No i tak jak się spodziewałam Jennifer wyczaiła w tłumie kolejne trzy osoby do swojej grupy. Oczywiście każda z nich była w różnych końcach sali. Ja nie wiem, jak ona może chwilę patrzeć na kogoś i już uważać, że ten ktoś jest urodzonym tancerzem. W ogóle dziwi mnie to, jak ona daje im te ulotki. No ninja normalnie.



*



Jennifer zaciągnęła mnie na konkurs dla tancerzy hip-hopu. Nie wiem, czemu to zrobiła, ale podejrzewam, że pewnie chciała wyczaić kogoś do swojej grupy. No i się nie myliłam. Dwóch uczestników i jedna uczestniczka. Boże, ile ona chce mieć tych ludzi?



*



Od rana biegałyśmy po mieście, żeby się jakoś wzmocnić. A kiedy mijałyśmy park, Jennifer znowu wyłoniła z niego dwie dziewczyny, które ćwiczyły aerobik. I kolejne ulotki trafiły do ich toreb.



*



Dzisiaj wyjątkowo Jennifer nigdzie mnie nie ciągała po mieście. Jedyne, co się dowiedziałam to to, że znalazła kolejne dwie dziewczyny do swojej grupy. A mi nic innego nie pozostało, jak iść jutro z nią do studia i się z nimi zobaczyć.



*



- Jennifer, idziesz?! - krzyknęłam, stając przy schodach.
- No idę, pali się, czy co?! - zbiegła ze schodów.
- Nie, ale za pół godziny musisz być w studiu - założyłam ręce na piersi.
- No przecież wiem - wywróciła oczami. - Chodźmy, bo się spóźnimy.
Westchnęłam ciężko, po czym opuściłyśmy dom, zabierając ze sobą Foxa. Od razu skierowałyśmy się do studia Joe i Vivienne. W tym tygodniu zawiesili nad głównym wejściem tablicę z nazwą i logo ich studia. Gdy było ciemno szyld był podświetlony.
- L.A Dance Studio... - z uśmiechem przeczytałam napis, kiedy byłyśmy na miejscu. Jen bez słowa pociągnęła mnie za rękę do środka. Od razu poszłyśmy do jej sali. Jak się spodziewałam, wszyscy tam byli, tylko każdy siedział osobno i się nie odzywał.
- O jesteście, chodźcie... - Joe do nas dołączył i razem weszliśmy do środka. Zebrani się na nas spojrzeli.
- Przepraszam, mam pytanie... - dziewczyna z czarnymi włosami uniosła lekko rękę.
- O co chodzi? - zdziwił się Parker.
- Dostałam ulotkę, żeby przyjść tu w jakiejś sprawie. Nie wiem, o co chodzi. Jest niedziela, a siedzenie tu mi się nie uśmiecha... - założyła ręce na piersi.
- Milutka... - mruknęłam cicho do Jen, kiedy zmarszczyła brwi. Zaraz coś jej powie, pomyślałam z lekka przestraszona.
- Zaraz wszystko wyjaśnię - westchnął Joe.
- No ja myślę! - żachnęła się.
- Ale jej zaraz...! - nim Jen się ruszyła, złapałam ją za łokieć. Parker wyjaśnił wszystkim, po co tu przyszli. Oczywiście słowem nie wspomniał, że to Jennifer jest odpowiedzialna za to wszystko.
- Skoro mamy tworzyć grupę to pan będzie naszym choreografem, tak? - odezwała się... Alex?! A co ona tu robi? I Miley też?
- Nie, nie ja... - zaśmiał się.
- Skoro nie pan to kto? - zdziwiła się jakaś blondynka.
- Wiem! - jeden z chłopaków klasnął w ręce. - Święty Mikołaj!
Spojrzałam na Jen z szeroko otwartymi oczami, jednakże rozbawiona. Jej mina była nie wiele lepsza od mojej. Kogo ona wzięła do tej grupy?
- Święty Mikołaj nie tańczy, tylko prezenty roznosi, a waszym choreografem będzie dziewczyna - wyjaśnił rozbawiony Joe.
- Dziewczyna?! - zawołali wszyscy.
- Problem? - zdziwił się Parker.
- Skoro tak, to gdzie ta pani choreograf jest, co?! - głos zabrała ponownie dziewczyna z czarnymi włosami. Nie wyglądała na zadowoloną.
- Stoi tu przed wami... - wskazał na Jennifer.
- Cześć... - uśmiechnęła się lekko.
- Ona... Mo... Mo... Mo... - jeden z chłopaków wpatrzył się w nią jak w obrazek.
- Zejdź na ziemię! - rozbawiona, klepnęła go w ramię. - Jestem Jennifer i cieszę się, że wszyscy tu przyszliście.
- Cześć, Jessica... - Alex i Miley przywitały się ze mną uśmiechem.
- No hej, dawno się nie widziałyśmy - zaśmiałam się, stawiając Foxa na podłodze.
- Znasz je? - Jen na mnie spojrzała.
- Pomagały mi w jednej akcji - wyjaśniłam, spuszczając psa ze smyczy. Od razu podszedł do chłopaków i zaczął ich obwąchiwać.
- Ale on słodki...! - zachwyciła się jakaś blondynka i kucnęła obok jednego z chłopców. Zaśmiałam się na to.
- Jestecie tu, bo chcę spróbować swoich sił jako choreograf grupy. Mam nadzieję, że trochę mi pomożecie, a współpraca z wami okaże się wielką frajdą - Jen uśmiechnęła się ciepło. - To jak?
- Zgoda! - zawołali wszyscy jednogłośnie.
- Świetnie! Nas znacie, więc może się przedstawcie - dodała.
- Miley Evans, a to moja przyjaciółka Alex Brown - moja stara znajoma przedstawiła siebie i swoją kumpelę.
- Hej... - Alex się wyszczerzyła.
- Alice Thompson, dla przyjaciół Al - dziewczyna z loczkami uśmiechnęła się szeroko.
- Emma Roberts, ale dla przyjaciół Em - blondynka uśmiechnęła się ciepło.
- Jestem Bella Smith - następna była brunetka.
- Ej, rozchmurz się! Złość piękności szkodzi! - Jennifer rozbawiona, objęła ją ramieniem. - Będzie fajnie!
- Zobaczymy... - westchnęła ciężko.
- Ja jestem Nathan Anderson, a to są Brad White, Zack Jones i Kevin McDonald - jeden z chłopaków przedstawił wszystkich po kolei. Widocznie zdążyli się już poznać, albo się znali, pomyślałam.
- Dziewięciu... - Jen spojrzała po wszystkich. - Co z Rocky? - spojrzała na Joe.
- Zgodziła się, a nie przyszła dzisiaj, bo jeszcze nie wróciła do Los Angeles - wyjaśnił.
- Dobrze, a więc... - moja przyjaciółka nie miała szans na dokończenie, bo do środka wparowała znienawidzona przez naszą dwójkę osoba.
- Przepraszam za spóźnienie! Korki na mieście! - oznajmiła Stoner.
- Nathalie! - warknęłam razem z Jen, na co Fox zaczął warczeć.
- No hej, słyszałam, że tworzycie grupę, więc postanowiłam dołączyć - uśmiechnęła się szatańsko.
- W życiu cię nie przyjmę! Nie po tym, co zrobiłaś Kendallowi! - Jen zacisnęła ręce w pięści.
- Dawno i nieprawda - machnęła obojętnie ręką.
- Ty...! - Jennifer chciała do niej podejść, ale Nathan ją zatrzymał.
- Nie trać na nią czasu. Chce cię tylko sprowokować - powiedział jej na ucho i jakoś się uspokoiła. Nathalie truła nam tyłki przez prawie godzinę. W końcu się zmyła, bo uznała, że jest nudno. I dobrze, bo robiliśmy to specjalnie. Tak, źli my...
- Spotykać możemy się w każdy piątek, bo w tygodniu mam zajęcia - Jen podała resztę informacji i wreszcie mogliśmy się rozejść. W domu byłyśmy po kwadransie.
- O jesteście! - wyszczerzyła się Mo. - Chodźcie chłopaki dzwonią!
Wzruszyłyśmy ramionami i się do nich dosiadłyśmy. Znaczy ja się dosiadłam, bo Jen stanęła za kanapą.
- Wiecie, co się stało? Carlos poznał dziewczynę... - Logan głupio się wyszczerzył, kiedy nas połączyło.
- Nie ja, tylko ty! - Latynos oburzony, walnął go w ramię.
- Ale to ty masz z nią zdjęcie! - brunet parsknął śmiechem. - Takie urocze!
- Niech ktoś mu walnie... - James westchnął zrezygnowany.
- Ja chętny! - Kendall podniósł rękę, jak w szkole.
- A weźcie się! - burknął Loggy.
- Pokażecie nam to zdjęcie? - spytała Mo, a Carlos poszukał coś w telefonie i po chwili pokazał nam ową fotkę.
- Zwykła fanka... - mruknął, chowając komórkę.
- Carlos, pokaż jeszcze raz to zdjęcie... - odezwała się Jen, przechodząc przez kanapę i ciągle patrząc na ekran komputera. Usiadła między mną i Mo. Pena lekko zdziwiony ponownie pokazał zdjęcie, które miał w telefonie. Jennifer intensywnie przypatrywała się dziewczynie, która na nim była.
- Jessica, to ona... - mruknęła, patrząc na mnie.
- Ona...? - nie zaczaiłam i przyjrzałam się zdjęciu.
- Patricia... - dodała, a ja spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami. Patricia Taylor znienawidzona przez Jennifer odkąd się znają. Ich konflikt to znacznie dłuższa historia, niż mogłoby się wydawać. To nawet coś gorszego niż ja i Nicol w liceum.
- Znacie ją? - zdziwił się Carlos.
- Chłopaki, uważajcie na nią. Ona... - zaczęła Jen.
- Co zwykła dziewczyna może nam zrobić? - Logan wywrócił oczami.
- Logan, ona... - chciała coś powiedzieć.
- Daj spokój, to zwykła fanka. Napadnie nas i powystrzela? - spojrzał na nią jak na idiotkę, na co ona odwróciła głowę i zacisnęła mocno oczy. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i się rozłączyłyśmy. No, a my, jak to my, poszłyśmy się opalać. No oprócz Jennifer, która zamknęła się u siebie.




~*~


No i jest.! Mam nadzieję, że się podobał ;)
Chociaż ja osobiście uważam, że ponownie jest chaotyczny -,-
Następny we wtorek, albo w środę xd

26 kwietnia 2013

Rozdział 102

BTM za nami, więc teraz przyszedł czas, żeby Was trochę pomęczyć ;>
Chociaż w moim słowniku 'trochę' oznacza 'całkiem sporo'. xD
Tak więc, powodzenia .!
Przyda się ... ;>



~*~




- Czy wyście kompletnie powariowały?! - ledwo włączyłam Skype'a, a Monic już na nas wrzeszczała.
- Bosz, ale masz przeponę! - jęknęła Jen, zasłaniając sobie uszy. Zaśmiałam się na to i wzięłam Foxa na kolana. Tak, wreszcie jesteśmy w domu, w Los Angeles i nasz kochany piesio jest z nami.
- Nie wkurzaj mnie bardziej! - zgromiła ją spojrzeniem. - My tu od zmysłów odchodziłyśmy!
- Ty odchodziłaś - Christine spojrzała na nią rozbawiona. - Ja od razu wiedziałam, że wszystko dobrze się skończy.
- Może i tak, ale to nie dało im prawa, żeby ładować się w takie kłopoty! - oburzyła się panna Blue. - I w dodatku na innym kontynencie!
- Anglia i Londyn to dla mnie chleb powszedni - Jen założyła ręce na piersi i odwróciła głowę.
- Tak, a twoja rodzina na pewno siedziała z popcornem przed telewizorem i ci kibicowała! - dodała Mo ironicznie.
- A wiesz? - zaśmiała się Jen.
- Dobra, skończcie ten temat, bo zaraz mnie coś trafi! - wtrąciłam się. - Dawno i nieprawda!
- Dawno? Tydzień temu, moja droga - zaśmiała się Chrisie.
- Oj tam, kiedy do nas wracacie? - no i Jennifer zmieniła temat. Punkt dla niej!
- Za jakieś dwa tygodnie - odezwała się Mo, kiedy obie spojrzały na siebie.
- Jessica, robimy imprezę! - Jen głupio się wyszczerzyła. Rozbawiona wywróciłam oczami. Pogadałyśmy jeszcze z godzinę, a potem dziewczyny się rozłączyły, bo chciały sobie odpocząć. No i zostanę sama, pomyślałam, widząc, że Jennifer idzie na górę. No tak, w końcu odkąd wróciłyśmy nie widziała się z grupą, którą miała przygotować, a do konkursu coraz mniej czasu. A Joe chciał, żeby już wzięła się za przygotowania.
- Jess, idziesz ze mną? - odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- A nie będę ci przeszkadzać? - zdziwiłam się.
- Jasne, że nie! - zaśmiała się. - Właściwie to nie będę sama, jeśli pójdziesz.
Uśmiechnęłam się tylko i obie poszłyśmy na górę, aby się przebrać. Kompletnie nie chciało mi się jakoś stroić. Zacznijmy od tego, że ja się nigdy nie stroję. Wzięłam pierwsze lepsze ciuchy i się przebrałam, po czym zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie Jennifer. Założyłam Foxowi smycz i wyszłyśmy z domu, uprzednio go zamykając.
- Zastanawia mnie jedna rzecz... - odezwała się Jen, wiążąc włosy w kitkę.
- Jaka? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- Gdzie podziali się nasi ochroniarze? - spojrzała na mnie.
- A może chłopaki zdecydowali, że same sobie poradzimy... - zastanowiłam się.
- Możliwe... - wzruszyła ramionami. W studiu tanecznym Joe i Vivi byłyśmy po jakichś dwudziestu minutach, bo przenieśli je w inne miejsce. Za bardzo nie wiem, czemu, ale coś tam wspominali, że za mało miejsca było i sal.
- Zmieniło się trochę... - mruknęłam, patrząc na budynek.
- Trochę... - dodała Jen i weszłyśmy do środka. Wszystko wyglądało praktycznie tak samo. Weszłyśmy do jednej z dwóch wind i pojechałyśmy na trzecie piętro, gdzie znajdowała się ulubiona sala Jennifer. Po kilku minutach byłyśmy już na miejscu.
- Witam, panie! - Joe z bananem na twarzy wszedł do środka, kiedy siedziałyśmy na podłodze i bawiłyśmy się z psem.
- Cześć, głupku. Co tak długo? - zaśmiała się Jen i na przywitanie cmoknęli się w policzek. Przywitał się ze mną i przeszedł do rzeczy.
- Grupa za chwilę tu będzie, więc wiesz, co robić - spojrzał na nią. - Konkurs za dwa tygodnie.
- Wiem, wiem... Z góry mówię, że mogę ich ośmieszyć - podniosła ręce w geście obronnym. Joe pokręcił głową, a ja wzięłam Foxa na ręce, bo do środka weszły jakieś dzieciaki. Pewnie to ta grupa, pomyślałam.
- Dzień dobry! - przywitali się.
- Gdzie nasza pani choreograf? - spytała jakaś dziewczynka. Na oko miała z dziesięć lat.
- Stoi o tutaj - Joe z głupim wyszczerzem wskazał na Jennifer.
- Cześć... - uśmiechnęła się niepewnie.
- I pan uważa, że jakaś nastolatka nam pomoże? - chłopak z afro na głowie spojrzał na Joe z politowaniem. Jennifer odwróciła się do mnie zdziwiona, jednakże rozbawiona. Długo tak nie wytrzymałyśmy i parsknęłyśmy śmiechem, na co dzieciaki dziwnie się na nas spojrzeli.
- Jestem Jennifer i mam więcej lat niż myślicie - uśmiechnęła się.
- Trzydzieści? - odezwał się ten sam chłopak.
- Nie! - parsknęła śmiechem. - Osiemnaście!
- I warto dodać, że skończyła najlepsze studia choreograficzne w całych Stanach - dodał dumnie Joe.
- I to w tak młodym wieku? - jakaś dziewczyna wytrzeszczyła na nią gały.
- Dobra, dość o mnie. Mamy się przygotowywać do konkursu, co nie? - uśmiechnęła się. Parker się zmył, a ja usiadłam z Foxem na ławce pod ścianą. Jennifer zaczęła prowadzić konwersację z całą grupą. Poznali się trochę, przedstawili się i takie tam. Okazało się, że ich trenerka złamała niedawno nogę i zdążyli wybrać tylko muzykę. No i tak zleciało kilka godzin.
- Dzisiaj i tak nic nie zrobimy - odezwała się Jen, patrząc na zegarek w telefonie. - Przesłucham w domu tę płytę i spróbuję coś wymyślić. Jutro widzę was tu o szóstej rano.
- Szóstej rano?! - jęknęli wszyscy.
- Jak wam nie pasuje to możecie przyjść o piątej - wzruszyła ramionami.
- Nie! Nie! Nie! Będziemy o szóstej! - Brandon, chłopak z afro, nieco spanikował. Zabrali swoje rzeczy, pożegnali się i już ich nie było.
- Coś mi się zdaje, że chcesz ich przycisnąć - stanęłam obok niej, przewieszając torebkę przez ramię.
- Zależy im na wygranej, więc muszą dużo ćwiczyć - mruknęła, zabierając swoje rzeczy.
- A tobie nie zależy? - spojrzałam na nią. Zawahała się chwilę.
- Ja mam ich tylko przygotować - wykręciła się, po czym obie opuściłyśmy studio, zabierając wcześniej od Joe dodatkowe klucze.




^*^
Kilka dni później
^*^



- Jestem ciekawa, jakie to kroki jeszcze wymyśliłaś...? - spojrzałam na Jennifer, kiedy szłyśmy do studia.
- W miarę łatwe, bo początek układu zabiera sporo energii. Boję się tylko, że te młodsze dzieciaki nie nadążą... - mruknęła.
- Dadzą radę! - wyszczerzyłam się.
- Nie mów 'hop' dopóki nie przeskoczysz - spojrzała na mnie. Pokręciłam na to rozbawiona głową, a kilka minut później byłyśmy w sali, gdzie cała grupa się rozciągała. Tradycyjnie usiadłam na ławce pod ścianą i obserwowałam, jak Jen i reszta pracuje. Z nudów to czasem ich nawet nagrywałam, co jest dobrym pomysłem, bo zawsze odwalą coś śmiesznego.
- Dobra, zbierajcie się! - zarządziła Jen, stając przed nimi. - Koniec układu był dla mnie wielkim znakiem zapytania i przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, czy coś takiego przypadnie wam do gustu.
- Co wymyślisz to będzie! - uśmiechnęła się Sierra. Jen odwzajemniła gest, po czym pokazała wszystkie kroki, a kiedy zostały zaakceptowane przez całą grupę, wzięli się za ćwiczenia. No i tak zleciało kolejne kilka godzin. Pod koniec dnia, słońce już zachodziło, byli zmęczeni, ale szczęśliwi, bo w miarę udało im się wszystko załapać.
- Dobra, ostatni raz i jesteście wolni! - Jen klasnęła w dłonie i włączyła muzykę. Nie minęła chwila, a oni już tańczyli. Cały układ, według mnie, jest naprawdę fantastyczny, no ale Jennifer, jak to ona, sądzi, że nie. Kiedy grupa zrobiła to, co zrobić miała, wszyscy się rozeszli, bo rodzice już czekali na tych młodszych. No a my nie znając innego sposobu, zamknęłyśmy studio i poszłyśmy do centrum, aby znaleźć jakieś stroje na występ. Na szczęście było wszystko, czego potrzebowałyśmy, więc do domu wróciłyśmy zadowolone.




^*^
Tydzień później, dzień konkursu
^*^



       Obudziłam się gdzieś tak koło jedenastej. Nie byłam tym faktem zdziwiona, bo razem z Jennifer zarwałyśmy nockę, żeby wprowadzić poprawki w niektórych strojach. Konkurs jest dopiero o piętnastej, więc sporo czasu jest, żeby się przygotować i zrobić próbę generalną.
       Zwlokłam się z łóżka i otworzyłam drzwi na balkon, żeby trochę wywietrzyć. Zabrałam jakieś ciuchy z szafy i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam włosy i się przygotowałam. Zeszłam na dół, gdzie wypuściłam Foxa do ogrodu. Zrobiłam sobie kawę i zjadłam jabłko. Nic innego bym nie przełknęła. Mimo że to te dzieciaki tańczą, to też miałam stres.
- Hej... - do kuchni weszła Jennifer.
- Hej, jak tam? - uśmiechnęłam się, kiedy podeszła do lodówki.
- Jeśli się boję to coś ze mną nie tak? - spojrzała na mnie, stawiając na blacie butelkę wody.
- Nie, wszystko z tobą w porządku - zaśmiałam się. - Denerwujesz się?
- Trochę, chociaż nie wiem czemu - usiadła przede mną.
- A ja wiem, czemu... - uśmiechnęłam się dumnie, zakładając ręce na piersi.
- Czemu? - spojrzała na mnie.
- Bo chcesz, żeby wygrali, a to też jakiś stres - wyjaśniłam, na co ona wywróciła oczami. Pogadałyśmy jeszcze chwilę, po czym pojechałyśmy do studia na próbę. No i za piętnaście trzecia byliśmy już na miejscu. Grupa była przebrana i się rozciągała, a Jennifer chodziła z miejsca w miejsce. Widać było, że się stresuje, chociaż jej podopieczni byli na końcu. Konkurs się zaczął, a ja, tak jak się spodziewałam, stwierdziłam, że nie ma kandydatów, którzy byliby lepsi od Next Generation Dancers. No i nadeszła ich kolej. Razem z Jen stałam za kulisami i trzymałam kciuki. Według mnie zatańczyli perfekcyjnie, a moja BFF odetchnęła z ulgą, kiedy wszystko się skończyło i zeszli ze sceny. Po kwadransie ogłoszono wyniki i oczywiście podopieczni Jen wygrali. Warto było poświęcić te dwa tygodnie, żeby zobaczyć uśmiech na jej twarzy. Taki szczery...
- To, co robimy? - spytałam, kiedy wchodziłyśmy do domu.
- A ja wiem? Co powiesz na basen? - zaproponowała.
- Mi pasuje. Muszę w końcu się trochę opalić - mruknęłam rozbawiona.
- Tak, tak, wy gadu gadu, a nawet się nie przywitacie! - Monic wyrosła przed nami.
- Mo! - rzuciłyśmy się na nią ze śmiechem, a potem wyściskałyśmy Christine. Kompletnie zapomniałam, że miały dzisiaj wrócić. Nie przedłużając, wskoczyłyśmy w kostiumy i walnęłyśmy się w ogrodzie.
- Co teraz zrobisz? - zagadnęłam, kiedy razem z Jen szykowałyśmy lody.
- Nie wiem. Joe proponował mi, żebym prowadziła własną grupę... - mruknęła.
- To świetny pomysł! - ucieszyłam się. - Zgodziłaś się?
- Nie, muszę to przemyśleć. To nie jest decyzja, którą podejmę od tak - spojrzała na mnie dziwnie.
- Rozumiem, ale zastanawiaj się szybciej, bo te twoje lekcje coraz bardziej mnie kręcą! - zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała. Rozbawione skierowałyśmy się do ogrodu. Zapowiadał się ciekawy wieczór.





~*~



Dobrze, jest rozdział, ale mi się osobiście nie podoba -,-
Taki jakiś chaotyczny, niedopracowany, dziwny o.O, w ogóle bleee ...
Ale od następnych rozdziałów zaczną się pewne komplikacje z dwoma bohaterami ;>
Jeśli chcecie, to możecie zgadywać w komentarzach ^,^
Ciekawe, czy ktoś będzie wiedział ... ;)

24 kwietnia 2013

Rozdział 101

Hejoo xd
Nadal nie wierzę, że już 100 rozdział za nami ! ^,^
Jednak mam jeden warunek ;>
Czytasz rozdział, komentuj, nawet jako anonim :)
Nie robię tego złośliwie, czy coś w tym stylu, naprawdę :)
Chodzi mi o to, że każdy komentarz motywuje do dalszego pisania ;)
Tak więc, powodzenia życzę .! ;p



~*~



- Aaa! - razem z Jennifer wypadłyśmy z jakiegoś tunelu na materac. Mało tego, materac w jakimś laboratorium!
- Aua! - jęknęła, podnosząc się. - Co to miało być?!
- A ja wiem, ty lepiej spójrz, gdzie my jesteśmy... - mruknęłam, rozglądając się.
- Jejku... - powiedziała cicho, idąc moim śladem. Zaczęłyśmy się rozglądać.
- Ej, Jennifer, chodź tu! - przywołałam ją gestem ręki, nie odrywając wzroku od komputera.
- Co jest? - podeszła do mnie.
- Słuchaj tego: Urządzenie The Beetle... ble ble ble... urządzenie antygrawitacyjne, które zostało opracowane przez milionera i miłośnika kosmosu... ble ble ble... Johna Lloyda...  - zaczęłam czytać.
- Urządzenie antygrawitacyjne? Po co to komu? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie mam pojęcia - mruknęłam, a kiedy dotknęłam myszki od komputera, włączył się alarm.
- Intruzi! Intruzi! Powtarzam! Intruzi! - gadała babka z automatu.
- Jessica! - Jennifer szybko zamknęła drzwi, za którymi pojawili się ochroniarze.
- Już, moment...! - zawołałam i dokończyłam czytać ten artykuł. Chwilę później byłyśmy w szybie wentylacyjnym i próbowałyśmy się jakoś wydostać z budynku.
- Tędy... - widząc, że robi się jaśniej, skręciłam w lewo.
- Jessica! Jessica, patrz na to... - zawołała cicho Jennifer wskazując na kratkę w ścianie. Przysunęłam się do niej zdziwiona i przez nią zajrzałam. W pomieszczeniu pod nami znajdował się jakiś magazyn, gdzie ludzie ubrani na zielono pakowali skrzynie do ciężarówek.
- Co ty robisz? - zdziwiłam się, gdy Jen złapała za kratkę.
- Tam jest wyjście - wskazała na otwarte drzwi magazynu. Westchnęłam ciężko i jej pomogłam, a chwilę później obie chowałyśmy się za olbrzymimi kontenerami.
- Zawieźć te części w try miga! Laser musi zostać ukończony, nim będzie pełnia! - krzyknął jakiś facet, a my spojrzałyśmy po sobie.
- Mamy gości! - poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię. Nie minęła chwila jak dwóch mięśniaków wyprowadziło nas na zewnątrz, gdzie stał koleś, którego skądś kojarzyłam, tylko nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
- Panie Lloyd, te dwie szpiegowały za kontenerami! - facet mną szarpnął.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy? - odwrócił się do nas z głupim uśmiechem na twarzy.
- Fred! - warknęła Jen, próbując się wyrwać. Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Witaj, kwiatuszku, co cię do Londynu sprowadza? - podszedł do niej.
- Mnie?! A ciebie?! - syknęła.
- Spokojnie, wszystko w swoim czasie... - dotknął dłonią jej policzka, na co kopnęła go w kostkę. Ochroniarze stracili czujność, przez co dostali torebką po głowach.
- Szybko! - Jen pociągnęła mnie do jednego ze stojących niedaleko motorów.
- Umiesz tym jeździć? - spojrzałam na nią dziwnie.
- Nie! Wsiadaj! - założyła kask i usiadła na maszynę. Szybko poszłam w jej ślady i chwilę później z piskiem opon ruszyła.
- Jadą za nami! - oznajmiłam, odwracając głowę.
- Trzymaj! - podała mi jakiś pistolet na strzałki.
- I co ja mam z tym zrobić?! - spojrzałam na nią zdziwiona. - Nie trafię!
- Trafisz! Strzelaj! - rozkazała, a ja się odwróciłam i zaczęłam do nich strzelać. Miałam tyle szczęścia, że trafiłam w koła, a pościg został przerwany. Kilka minuta później byłyśmy w Hyde Parku i próbowałyśmy dociec, co takiego Fred ma wspólnego z całą tą sprawą.
- John Lloyd... John Lloyd... - mruczałam pod nosem, chodząc z miejsca w miejsce, jakby to coś miało pomóc.
- Tak nic nie zrobimy... - Jen napiła się kawy - ...trzeba byłoby wrócić do hotelu.
- Może masz rację... - westchnęłam ciężko, gdy nagle na monitorze niedaleko pokazało się nasze zdjęcie.
- Co jest? - zdziwiła się Jennifer i tam podeszłyśmy.
- Poszukiwane: Jessica Olson i Jennifer Jayde - przeczytałam z szeroko otwartymi oczami.
- Co?! - Jen spojrzała na ekran. - Oskarżone o pobicie agentów Wywiadu Brytyjskiego i zakłócenie bezpieczeństwa mieszkańców Londynu.
- Nie... Nie... Nie... Nie... - złapałam się za głowę. - To nie dzieje się naprawdę!
- Uspokój się, to wielka pomyłka! Jesteśmy niewinne! - spojrzała na mnie. Widać było, że też się przestraszyła.
- Uspokoić się?! Niby jak?! - podniosłam głos. - Jesteśmy poszukiwane przez policję i Wywiad Brytyjski!
- Musimy spotkać się z Joe! - zarządziła. - On nam jakoś pomoże! - wyciągnęła z kieszeni telefon.
- Masz komórkę cały czas i nic nie powiedziałaś?! - oburzyłam się.
- Zapomniałam o niej z tego wszystkiego! Zresztą starczy baterii na jeden telefon... - mruknęła i przyłożyła komórkę do ucha. - Joe! Musimy się spotkać! (...) Więc już wiesz! Błagam musimy porozmawiać! (...) Dobrze, jedź do Queen's Hotel i zabierz stamtąd komórkę i laptopa Jessici. (...) Dobra, czekamy - dodała i się rozłączyła.
- I co? - zaciekawiłam się.
- Wie, co się stało. Mamy na niego tu poczekać. Przywiezie twojego laptopa i pomoże jakoś nam to ogarnąć - wyjaśniła.
- Wreszcie dobre wieści! - ucieszyłam się. Kwadrans później Joe do nas dołączył. Dał mi moją torebkę, w którym był telefon i cała reszta, włącznie z laptopem.
- Jednak sprawy grupy musimy odłożyć na później - dodał na koniec. - Więcej nie mogę wam pomóc, bo jeśli i mnie oskarżą zamkną mi studio w Los Angeles. Życzę powodzenia, dziewczyny. Przyda się.
- Dzięki za wszystko - Jen go przytuliła, po czym się pożegnał i zniknął nam z pola widzenia. Przemieściłyśmy się w jakieś ustronne miejsce. Od razu włączyłam laptopa i sprawdziłam w internecie kim jest John Lloyd.
- Mam! - po kilku minutach znalazłam odpowiednie informacje.
- Czytaj... - Jen się rozejrzała.
- John Lloyd, wpływowy milioner, miłośnik kosmosu, profesor i naukowiec. Marzył o podróżach czasoprzestrzennych, jednak zrezygnował z nich, całkowicie poświęcając się pracy nad urządzeniem antygrawitacyjnym 'The Beetle'. Badania nad wynalazkiem przerwano, gdy Lloyd nagle zachorował. Jego zapiski zostały spalone, a urządzenie zostało zniszczone... - przeczytałam, próbując ułożyć to sobie w całość.
- Wcale nie! My je mamy! - krzyknęła cicho Jen, łapiąc za torbę.
- Może i tak, ale co Fred miałby wspólnego z tym wszystkim? - zastanowiłam się, wyłączając komputer i chowając go do swojej torebki.
- Nie mam pojęcia, ale się dowiem. Ten kretyn nie zrobi tego, co ma zamiar zrobić! - zacisnęła ręce w pięści.
- Uspokój się! - wstałam, zakładając torebkę, tak jak plecak. - Wiemy, że podszywa się pod profesora Lloyda. Musimy się tylko dowiedzieć, dlaczego...
- Szkoda, że Carlosa tu nie ma... - westchnęła ciężko, opierając się o drzewo. - On wiedziałby, co robić...
Nic na to nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam w to samo miejsce, co ona, czyli na płynącą obok nas Tamizę.
- Dobra, Jennifer, zbieraj się... - mruknęłam po kilku minutach. Westchnęła i się podniosła.
- Rączki w górę... - ledwo się odwróciłam, a dostałam jakąś strzałką w ramię. Chwilę później przed oczami zrobiło mi się ciemno i upadłam na trawę.
     Obudziłam się w tym samym laboratorium, z którego wcześniej uciekłyśmy. Byłam przywiązana do krzesła, a moja torebka leżała na stole przede mną.
- Jennifer, obudź się... - mruknęłam, próbując odwiązać sobie ręce.
- Co jest? - rozejrzała się zdezorientowana, a zaraz potem mi pomogła. Chwilę później byłyśmy wolne.
- A jednak bycie w harcerstwie się opłaciło - uśmiechnęłam się, rozmasowując nadgarstki.
- O obudziłyście się! - do środka wszedł mężczyzna, gdzieś koło czterdziestki.
- Kim pan jest? - Jennifer złapała za jakiś kawałek metalu.
- Nie bójcie się, nie zrobię wam krzywdy. Jestem przyjacielem - uśmiechnął się ciepło.
- Profesor Lloyd? - skojarzyłam go ze zdjęcia.
- Tak, skąd wiesz, panienko? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- To akurat jest najmniej istotne. Jeden zły człowiek się pod pana podszywa. Chce zdobyć urządzenie grawitacyjne, które my mamy... - zaczęłam wyjaśniać.
- Wiem to - westchnął ciężko. - Gdyby tak nie było to bym teraz tu nie siedział. Źle się stało, że The Beetle jakimś cudem przetrwał.
- Co Fred planuje? Do czego mu to urządzenie? - spytała Jennifer.
- Z tego, co mi wiadomo, podczas dzisiejszej pełni planuje przejąć władzę nad światem... - profesor Lloyd się zastanowił.
- Nikomu się to jeszcze nie udało! - prychnęła Jen.
- Jak chce to zrobić? - zaciekawiłam się.
- Nie mam pojęcia - westchnął zrezygnowany. - Musicie go powstrzymać. Los świata leży w waszych rękach.
- My? Niby jak? - zdziwiłam się. - Zresztą to niemożliwe, żeby mu się udało, bo to my mamy urządzenie.
- Jednak musicie go... - nie skończył, bo włączył się alarm. - Weźcie tę torbę przyda się wam! - podał Jennifer wielką czarną torbę.
- Ale my...! - nie skończyłam, bo wepchnął nas do jakiegoś pomieszczenia.
- Ratujcie świat! - dodał na koniec, a podłoga pod nami ponownie tego dnia się rozsunęła.
     Przemknęłyśmy się do hotelu pokojowego niezauważenie. Ku naszemu zdziwieniu było już tam posprzątane. Pewnie Joe nas wyręczył, pomyślałam i podeszłam do torby, którą Jennifer położyła na moim łóżku. W środku była jakaś broń.
- Zamiast nam powiedzieć, jak mamy powstrzymać Freda to dał nam broń, której i tak nie umiemy używać! - mruknęła Jen oburzona.
- Daj spokój. Przebierzemy się szybko i musimy zacząć działać. Do pełni zostało kilka godzin - zarządziłam, po czym szybko wskoczyłam w inne ciuchy. Jennifer ubrała się tak samo jak ja, tylko zamiast spodni założyła spodenki. Założyłam jeszcze buty i poczekałam, aż ona założy swoje.
- A teraz znaleźć Freda i skopać mu tyłek! - Jen zabrała torebkę, w której było urządzenie. Już otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, gdy do środka wpadło kilku kolesi. Byli ubrani jak ci w magazynie.
- Pójdziecie z nami! - i nim się ruszyłyśmy dostałyśmy po strzałce ze środkiem usypiającym.
     Obudziły mnie jakieś hałasy. Zmarszczyłam brwi i zamrugałam kilka razy oczami, aby przyzwyczaić je do światła. Wisiałam głową w dół.
- Jennifer? - rozejrzałam się.
- Wreszcie się obudziłaś - usłyszałam za sobą jej głos.
- Gdzie my jesteśmy? - zdziwiłam się.
- Ty lepiej zobacz, nad czym wisimy - mruknęła, a ja spojrzałam w dół. Centralnie pod naszymi głowami znajdował się zbiornik z wrzącą lawą.
- Musimy się stąd wydostać! - zarządziłam lekko spanikowana.
- Pracuję nad tym... - oznajmiła.
- Co ty...? - nim zdążyłam skończyć na dół spadły przecięte sznurki, a ona w jednej chwili podniosła się i przecięła te na naszych nogach. Złapała mnie za kostkę nim spadłam i rzuciła mnie na podłogę, po chwili lądując obok mojej osoby.
- Dobrze, że jest ta kurtka - mruknęła, szybko wstając.
- Gdzie urządzenie? - rozejrzałam się, przestraszona.
- Tego szukacie? - światło się zapaliło. Fred stał z głupim uśmieszkiem na podwyższeniu i trzymał nasze urządzenie. W dodatku sprawił sobie biały garnitur.
- Fred! - warknęła Jennifer, robiąc krok w jego stronę.
- Nie, nie, słońce... Radzę nie podchodzić - uśmiechnął się szatańsko, a przed nami wyrosło z dziesięciu ochroniarzy. Jen bez wahania powystrzelała ich jak kaczki, a oni w jednej chwili uśpieni padli na ziemię. Rzuciła mi pistolet, a kiedy Fred pobiegł na górę, ruszyła za nim.
- Jennifer! - krzyknęłam.
- Rozgryź to, co chce zrobić! - odkrzyknęła i zniknęła mi z pola widzenia. Bez najmniejszego zastanowienia podbiegłam do komputera, przy którym stał Stewart. Zaczęłam przeglądać jego pliki i twardy dysk. W końcu znalazłam to, czego szukałam.
- Chce zmienić orbitę księżyca... - mruknęłam zdziwiona, patrząc na ekran, na którym pojawił się zegar odliczający godzinę. - Będzie miał we władzy wszystkie morza i oceany... - odruchowo zrobiłam krok w tył. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam na górę schodami, których użyła wcześniej Jen, aby pobiec za tym kretynem. Usłyszałam jakby bicie zegara, a kurtka Jen leciała na dół. Złapałam ją szybko.
- Co jest...? - zdziwiłam się, a po chwili byłam już na górze, gdzie moja przyjaciółka i Fred toczyli dość ostrą wymianę zdań.
- Powtórzę jeszcze raz, oddaj mi to! - warknęła.
- Chcesz to?! To sobie weź! - krzyknął i rzucił to w stronę ogromnego, okrągłego okna, które okazało się być tarczą zegarową Big Bena! Jennifer złapała to urządzenie, tym samym wypadając przez szybę.
- Jennifer! - krzyknęłam, podbiegając do dziury, którą po sobie pozostawiła.
- Aaa! - zawisła na dłuższej wskazówce, która znajdowała się teraz na szóstce. Nagle poczułam, jak Fred popycha mnie na zewnątrz. Nie minęła chwila, a wisiałam na krótszej wskazówce i próbowałam jakoś nie spaść. W dodatku zaczął wiać wiatr.
- Jessica! - krzyknęła Jen.
- W porządku! - odkrzyknęłam, patrząc na nią na tyle ile się dało. Nagle Fred wyskoczył przez zbitą szybę i poszybował prosto na Jennifer. Złapał urządzenie antygrawitacyjne, a potem nogę Jen, przez co puściła się jedną ręką.
- Jen! - wrzasnęłam. Łzy stanęły mi w oczach. W końcu wisiałyśmy kilkaset metrów nad ziemią. Fred gdzieś zniknął. Na dodatek wokół Big Bena zaczął krążyć helikopter telewizyjny, a pod wieżą zebrało się pełno ludzi. W tym policja i agenci wywiadu brytyjskiego. Nagle dach budynku się otworzył, a na zewnątrz pojawił się po chwili ogromny laser, który wystrzelił w księżyc zielony promień.
- Dziękuję wam za urządzenie! - Fred pojawił się obok Jen. - Dzięki wam wreszcie dostanę to, czego chcę!
- Nie uda ci się! - krzyknęłam.
- Już mi się udało! - zaśmiał się szatańsko.
- Ty...! - Jennifer spojrzała na niego zabójczo, a on ponownie się oddalił.




^*^
Oczami Carlosa
^*^



Siedzieliśmy właśnie w pokoju hotelowym i odpoczywaliśmy przed jutrzejszym koncertem, który miał się odbyć w samym centrum Berlina. Z nudów oglądaliśmy wiadomości.
- Przerywamy program, aby podać najświeższe wiadomości - na ekranie pojawiła się reporterka, a za jej plecami było pełno ludzi patrzących w górę. - W Londynie tragedia wisi na włosku...
- Ciekawe, co znowu wymyślili? - mruknął Logan, zajadając się swoją kanapką.
- Poszukiwane przez wywiad brytyjski Jessica Olson i Jennifer Jayde zawisły na wskazówkach Big Bena... - zaczęła, a na ekranie pojawił się obraz z kamery w helikopterze.
- Co?! - James i Logan o mało co, by się udławili. Na ekran wskoczyła reporterka.
- Przyczyny nie są nam znane, ale nie wygląda to za dobrze. Zwłaszcza, że obie wiszą kilkaset metrów nad ziemi. Boże, Jennifer chyba zaraz spadnie! - kobieta spojrzała przerażona w górę, a obraz ponownie ujawniła kamera z helikoptera. Jen wisiała na końcu dłuższej wskazówki.
- Nie... Nie... Nie.... Nie... - Logan przetarł twarz dłońmi i spojrzał przerażony na telewizor. W dodatku cały zbladł.
- Jessica trzymaj się... - usłyszałem szept Jamesa. W ogóle wszyscy byliśmy przerażeni całą tą sytuacją.
- Proszę państwa, ktoś spadł! - oznajmiła reporterka, a mi serce dosłownie stanęło.




^*^
Oczami Jennifer
^*^



Ledwo trzymałam się tej wskazówki. W końcu dosłownie wyślizgnęła mi się z rąk.
- Jennifer! - usłyszałam przeraźliwy krzyk Jessici. Sama krzyczałam ze strachu. Nagle spadłam na coś z taką siłą, że mnie na moment zamroczyło. Uchyliłam lekko powieki. Leżałam na windzie do mycia okien. Dziękuję, pomyślałam, po czym wstałam na drżących nogach. Z czoła leciała mi krew, którą wytarłam ręką. Oparłam się o barierkę, bo potwornie kręciło mi się w głowie.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? - przede mną pojawił się Fred. Miał na sobie jakieś urządzenie, dzięki któremu latał, ale to nie był The Beetle. Odwróciłam lekko głowę. Jessica jakoś dostała się na górę. Dość sprawnie jej to poszło i chwilę później zniknęła mi z oczu.
- Nie uda ci się! - zacisnęłam ręce w pięści, patrząc na tego debila.
- Biedna, mała Jenny... - spojrzał na mnie z politowaniem. - Myślisz, że jesteś odważna, bo mi się postawisz? Nie masz komu zaimponować. A co najważniejsze, nie masz czym imponować. Jesteś nikim! Zwykła kula u nogi!
- Przestań! - krzyknęłam. - Może i tak, ale wiem jedno i nie pozwolę ci tego zniszczyć!
- Niby co? - spojrzał na mnie dziwnie.
- Londyn i reszta świata! - stanęłam na barierce.
- I co zrobisz? Zabijesz się? - zaśmiał się głupio.
- Zdziwisz się! - syknęłam.
- Oj, skarbie... - w jednej chwili znalazł się przede mną i złapał mnie za gardło, podnosząc do góry i przesuwając poza platformę, na której wylądowałam.
- Puszczaj...! - wycedziłam przez zęby.
- Tak łatwo prosisz o śmierć? - zaśmiał się.
- Lepsze to niż patrzenie na ciebie! - warknęłam.
- Uważaj...! - zacisnął rękę, a ja powoli czułam, że tracę dopływ tlenu.




^*^
Oczami Jessici
^*^



Kiedy tylko Jennifer bezpiecznie wylądowała na tej platformie, od razu wspięłam się na górę i pobiegłam do lasera, aby go wyłączyć. Szybko wyjęłam urządzenie z panelu, a księżyc wrócił na swoje miejsce, wyłączając przy tym wiązkę laserową. W mgnieniu oka wróciłam do wybitego okna. Ludzie na dole wiwatowali, ale zaraz przestali. Brakowało mi Jennifer. Serce podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłam w jakiej jest sytuacji. Sama nie wiedziałam, kiedy, ale wyskoczyłam z budynku, kierując się prosto na Freda. Dostał ode mnie butem prosto w głowę, przez co puścił Jennifer.
- Mam cię! - złapałam ją za rękę i włączyłam nasze urządzonko. Po chwili unosiłyśmy się w powietrzu.
- Nieźle! - oznajmiła Jen, kiedy wróciła do siebie.
- Jak się czujesz? - spojrzałam na nią zmartwiona.
- Na tyle dobrze, żeby mu tyłek skopać! - spojrzała zabójczo na Freda.
- Wy...! - Stewart leciał w naszą stronę. Rzuciłam Jennifer tak, że zamachnęła się i kopnęła go prosto w brzuch. Chwilę później otrzymał kilka kopniaków w inne miejsca.
- Jess! - leciała na dół. Wyłączyłam urządzenie i złapałam ją. Chwilę później dzięki wynalazkowi pana Lloyda wylądowałyśmy bezpiecznie na ziemi. Ludzie gwizdali i klaskali na nasz widok. Profesor od razu nam wielce podziękował, przy okazji informując nas, że zostałyśmy oczyszczone z bezpodstawnych zarzutów. Policja ściągnęła i zamknęła Freda, a my dostałyśmy ostrą reprymendę od Joe. W skrócie mówiąc, wypad do Londynu całkiem, całkiem nam się udał.
- Całkiem, całkiem? - Jen spojrzała na mnie rozbawiona, zakładając ręce na piersi. Na jej czole widniał plaster, gdyż już zostałyśmy opatrzone przez lekarzy.
- Powiedziałam to na głos? - zdziwiłam się.
- Tak, powiedziałaś! - zaśmiała się.
- Trudno się mówi! - zawtórowałam jej i przytuliłyśmy się jak siostry.





~*~


No i jest druga i ostatnia część tego pomysłu xd
Wyszła jak wyszła, czyli okropnie -,-
Ale nie wiedziałam, jak to przelać w słowa, więc musicie zadowolić się tą wersją. :)

19 kwietnia 2013

Rozdział 100

Tak, ludzie ! xD Już 100 rozdział!
Sama nie wierzę, że tak szybko to zleciało o.O
Jedno wiem na pewno, że bez Was tego bym nie osiągnęła, tak więc dziękuję ;**
A teraz zapraszam na jubileuszowy rozdział ^^



~*~



    Te dwa tygodnie zleciały naprawdę szybko i nim się obejrzałam, siedziałam w samolocie, który miał zabrać mnie do Nowego Jorku.
- Jess, jaki prezent kupić Jamesowi na urodziny? - zagadnęła Jen. No tak, w końcu ona też z nami leci, przecież sama w domu nie będzie siedzieć. Czemu sama? Ano temu, że Monic dostała w pracy wspaniałą ofertę, z której nieskorzystanie byłoby grzechem. Miała lecieć do Mediolanu na sesję zdjęciową, promującą jakiś film. No i się tak złożyło, że stylistka zrezygnowała z posady, a panna Blue to wykorzystała i wkręciła do pracy Christine. Samolot miały dzień wcześniej od nas. No i okazało się, że Fox z nami lecieć nie może, więc oddałam go pod opiekę rodzicom Jamesa.
- Nie mam pojęcia - westchnęłam ciężko. - Szesnasty za dwa dni, a ja nie mogę nic wymyślić.
- Może, jak wylądujemy to się czegoś poszuka... - zastanowiła się chwilę. - Pozostaje jeszcze kwestia tego, jak masz zamiar dać mu ten prezent.
- A nie mogę mu dać tego prezentu, jak wrócą? - spojrzałam na nią.
- Jasne, że możesz - wzruszyła ramionami. - Co ty tyle tam piszesz? - spojrzała podejrzliwie na mój zeszyt.
- Wypisuję to, co dobrego mnie spotkało - mruknęłam.
- Widzę, że jestem pierwsza na liście! - zaśmiała się.
- A spadaj...! - szturchnęłam ją.
- Przerwa! - ogłosiła. - Telefon mi dzwoni! - spojrzałam na nią dziwnie, po czym parsknęłam śmiechem.
- Oj, Jennifer... - rozbawiona pokręciłam głową.
- Rezydencja profesor 'Dobre rzeczy w życiu', czym mogę służyć? - odebrała z wyszczerzem. Słysząc to, znowu zaczęłam się śmiać. Włączyła na głośnik.
- Masz szczęście, że nie stoję obok - usłyszałam rozbawiony głos Joe.
- Siemka! - przywitałam się z wyszczerzem.
- Cześć, Jessica. Mam do was sprawę - zaczął poważnie.
- Jaką? - spojrzałyśmy na siebie, a potem na telefon.
- Do naszej szkoły przyszła grupa taneczna Next Generation Dancers. Ich choreografka złamała nogę i tu zwracam się do ciebie, Jennifer - dodał niepewnie.
- Do mnie? - zdziwiła się.
- Chciałbym, abyś ich przygotowała do konkursu, który jest za miesiąc. Zgłosili się i chcą dać z siebie wszystko - zakończył.
- Ale czemu ja? - spytała cicho Jen. - Nie może ktoś inny?
- Nie, bo tobie ufam i wiem, że mnie nie zawiedziesz - dodał poważnie.
- Joe, my teraz lecimy do Nowego Jorku - wtrąciłam się. - Wrócimy za trzy dni.
- No to jak wrócicie to wpadnijcie do mnie do studia. Zastanów się, Jennifer, bo naprawdę nie mam czasu, żeby kogoś szukać - westchnął ciężko.
- Och, no już dobrze! - poddała się. - Pomogę im, ale jak przegrają to będzie na ciebie! - zagroziła.
- Jasne, to ja im powiem i widzimy się za trzy dni - wyszczerzył się i rozłączył. Spojrzałam na Jen z uśmiechem.
- A ty co suszysz zęby? - mruknęła.
- Po pierwsze, bo mi wolno. A po drugie, wreszcie się za siebie wzięłaś! - zakończyłam z entuzjazmem.
- Przestań! To tylko chwilowo! Nie mam zamiaru tańczyć zawodowo... - podciągnęła do siebie nogi.
- Niby dlaczego? - zdziwiłam się. - To coś, co kochasz. Powinnaś wiązać z tym swoją przyszłość.
- Nie rozumiesz, że branie pieniędzy za tańczenie nie jest dla mnie?! - podniosła głos. - Nie robię tego po to, żeby być sławną i bogatą! Robię to dla przyjemności!
- No to rób to sobie dla przyjemności - spojrzałam na nią dziwnie. - Zresztą nikt nie mówił, że masz gwiazdorzyć jak Logan - wywróciłam oczami.
- Jak Logan? - spojrzała na mnie zdziwiona. - Co masz na myśli?
- Nie mów, że nie zauważyłaś... - mruknęłam, zakładając ręce na piersi. - Patrzy na nas z góry, panoszy się wszędzie, chociaż są w trasie... A najgorsze jest to, że uważa się za lepszego od nas... lepszego od ciebie - spojrzałam na nią zmartwiona. Nic nie powiedziała, tylko odwróciła głowę i schowała ją w kolanach. Westchnęłam ciężko, po czym zdjęłam marynarkę i ze słuchawkami w uszach, zasnęłam.
    Obudziłam się kwadrans przed lądowaniem w Nowym Jorku. Zabrałyśmy swoje rzeczy i opuściłyśmy samolot. Na lotnisku spotkałyśmy się z Andree i w trójkę pojechaliśmy taksówką do hotelu. Było już późno, więc od razu poszliśmy spać. W końcu jutro czeka nas ciężki dzień...




^*^
Następnego dnia, godzina 16:00
^*^



- Padam na twarz! - jęknęła Jen, kiedy przygotowania do akcji dobiegły końca. - W życiu się tak nie napracowałam!
- Ostrzegałam, że nie będzie łatwo... - założyłam ręce na piersi. Plecy potwornie mnie bolały. Jedyne, o czym marzyłam to masaż i gorąca kąpiel.
- Wiem, wiem... Tylko wkurza mnie to, że my harowałyśmy jak takie woły, a te puste lalki nic nie zrobiły! - syknęła cicho, wskazując głową na grupkę dziewczyn stojącą niedaleko.
- Uspokój się... - westchnęłam ciężko. - Przygotowania się skończyły. Jutro odbędzie się cała akcja, a w Niedzielę będziemy z powrotem w Los Angeles.
- Jutro James ma urodziny - spojrzała na mnie. - Wymyśliłaś, co mu kupić?
- Całą noc nad tym myślałam - kopnęłam najbliższy kamyk. - Chyba będziemy musiały iść na te zakupy.
- A możemy się najpierw przebrać? - jęknęła. - Jestem tak brudna i przepocona, że klękajcie narody.
- Wracamy do hotelu i na zakupy - uśmiechnęłam się. - A gdzie Andree? - dopiero teraz zauważyłam jego nieobecność.
- Hej, dziewczyny! - wyrósł przed nami z bananem na twarzy.
- Gdzie się szlajasz? - Jen założyła ręce na piersi.
- A tu i tam - uśmiechnął się tajemniczo. - Chcę kupić coś dla Christine. Pójdziecie ze mną na zakupy?
- Właśnie miałyśmy iść do hotelu, żeby się przebrać - wyjaśniłam. No więc całą trójką wróciliśmy do naszego tymczasowego miejsca zamieszkania. Od razu po przekroczeniu drzwi pobiegłam do łazienki, wzięłam prysznic i umyłam włosy, po czym przygotowałam się do tego wyjścia. Jen zajęła moje miejsce, a ja poczekałam na nią w kuchni, sprawdzając przy okazji telefon, którego ze sobą nie wzięłam. Miałam chyba z dziesięć nieodebranych połączeń od Jamesa. Westchnęłam ciężko.
- Możemy iść... - do środka weszła Jennifer, przez co zrezygnowałam z dzwonienia do szatyna. - Muszę kupić sobie nowe ciuchy - przeciągnęła się.
- Po co ci nowe? - zdziwiłam się. - Masz ich pełno.
- Chyba pomyliłaś mnie z Monic. Zresztą chodziło mi o coś luźniejszego, skoro mam być tym choreografem... - mruknęła.
- No to, mała, szykuj się na zakupy! - zaśmiałam się, obejmując ją ramieniem.
- Już się boję... - zaśmiała się cicho, a ja wyszczerzyłam się tylko i opuściłyśmy pokój. W holu spotkałyśmy się z Andree i w trójkę ruszyliśmy na miasto. Aż do centrum było chyba z dziesięć sklepów jubilerskich, więc zagnałyśmy tam pana Harrisa, żeby kupił coś dla naszej malarki. No ale się uparł, że sam tam nie pójdzie, więc poszłyśmy z nim i pomogłyśmy mu wybrać prześliczny zestaw. Był tak zadowolony, że od razu wrócił do hotelu, gdzie resztę dnia przegadał z Christine.
- Chodź, tam coś jest! - Jen pociągnęła mnie w stronę sklepu z ciuchami. Zaśmiałam się na to i po chwili byłyśmy na miejscu. Od razu podbiegłyśmy do wieszaków i zaczęłyśmy szukać. Najpierw chciałam pomóc trochę Jennifer, więc poszukiwałam czegoś mniej więcej w jej guście. W sklepie byłyśmy tylko my i ekspedientka, która okazała się być bardzo miła i nam pomogła. I tak zleciało nam kilka godzin...
- Hej, Jennifer...! - zawołałam z głupim wyszczerzem na twarzy.
- Czemu się tak szczerzysz? - spojrzała na mnie dziwnie.
- Przymierz to! - zaśmiałam się, wciskając jej w ręce ciuchy i wpychając do przebieralni. No i co z tego, że ten sklep jest już zamknięty! Bawiłyśmy się świetnie, a sprzedawczyni razem z nami.
- Haha! Aleś wymyśliła! - Jen wyszła do nas już przebrana, a ja od razu zrobiłam jej zdjęcie.
- Jennifer, ratuj! Topię się! - leżałam na kanapie i zwijałam się ze śmiechu.
- Czekaj, zaraz ja coś dla ciebie znajdę... - uśmiechnęła się szatańsko i podleciała do wieszaków.
- Jasne, jasne... - ledwo się uspokoiłam, a ona wcisnęła mi w ręce ciuchy i wepchnęła do przymierzalni. Szybko się przebrałam i parsknęłam śmiechem, po czym cała rozbawiona do nich wyszłam. Jennifer jak mnie zobaczyła to ze śmiechu z kanapy spadła.
- Niech cię...! Haha! James zobaczy...! - aż łzy jej wyszły na wierzch.
- A co Logan powie na superbohaterkę w przykrótkiej spódniczce? - uśmiechnęłam się szatańsko i złapałam za aparat.
- No zobaczymy! - wystawiła mi język, cała roześmiana. Szybko wskoczyłam w inne ciuchy, po czym razem z Jen przebrałyśmy ekspedientkę i zrobiłyśmy sobie zdjęcie. Po zapłaceniu za ubrania, które sobie wybrałyśmy, pożegnałyśmy się i opuściłyśmy sklep, kierując się prosto do hotelu. Zjadłyśmy kolację i walnęłyśmy się w salonie przed telewizorem, przy okazji wstawiając na Twittera zdjęcia z całego dnia. Ledwo skończyłam dodawać fotki ze sklepu, a James już do mnie dzwonił.
- No hej... - zaśmiałam się, a Jen porwała mojego laptopa na kolana i zaczęła coś tam robić. Nie bardzo wiedziałam, co...
- Mogę wiedzieć skąd pomysł na te ciuchy? - ledwo stłumił śmiech.
- To wina Jennifer! - spojrzałam na nią rozbawiona. Chwilę później rzuciła mnie poduszką.
- Jennifer? Pani Robin? - parsknął śmiechem, zarażając tym mnie.
- Swoją drogą, jak Logan na nią zareagował...? - mruknęłam rozbawiona.
- Kochanie, wolałabyś nie wiedzieć... - zaśmiał się.
- Czemu? Aż tak źle? - zdziwiłam się, po czym włączyłam na głośnik.
- Nie, wręcz przeciwnie - dodał tajemniczo.
- To znaczy? - odezwała się Jen. - Znając Logana pewnie znowu coś odwalił.
- Właściwie to nawet całkiem spokojny jest...! - zaśmiał się. - Ej, mówię prawdę! - odezwał się do kogoś innego.
- Człowieku, ja tu zaraz umrę! - jęczał Logan i chyba gdzieś się położył.
- Zadzwonić po Jennifer? - rozbawiony James, odłożył telefon. Przynajmniej tak wywnioskowałyśmy z odgłosów.
- Logan, spadaj, to moje łóżko! - krzyk Kendalla.
- Aua! Mój tyłek! - oburzony Logan. - Własnego przyjaciela?!
- Ja się dziwię, że Jen cię jeszcze nie kopnęła! - zaśmiał się blondyn. - Te jej buty bohaterki by się przydały!
- Chłopaki...! - James się odezwał, ale nie reagowali.
- A spadaj! - Loggy chyba rzucił czymś w Schmidta. - Nie wiesz, jak to jest, kiedy laska ubierze takie ciuchy, a ty nawet nie możesz jej dotknąć!
- Nie napalaj się tak! - Carlos parsknął śmiechem.
- A co, nie wolno? - w głosie bruneta dało się wyczuć odrobinę dumy.
- Chłopaki, dziewczyny to wszystko słyszą! - wydarł się James.
- James! - wrzasnęła pozostała trójka.
- Nie przerywajcie sobie. Strasznie fajnie się was słucha! - Jen parsknęła śmiechem.
- Oj baaardzo... - wyszczerzyłam się.
- Ej, Logan, no weź...! - westchnął Kend, a potem ktoś trzasnął drzwiami.
- Sorki, dziewczyny... Pogadamy później... - dodał cicho James.
- No dobrze... Pa... - pożegnałyśmy się i rozłączyłyśmy.




^*^
Sobota, 16 lipca, godzina 12:00
^*^



Od rana siedzimy na tej akcji charytatywnej. Ludzi jest pełno, a osób chętnych do pracy nie za wiele. Dziś James ma urodziny, więc żeby nie było, że zapomniałam, wysłałam mu zaraz po obudzeniu sms'a. No i potem gadaliśmy chyba z godzinę.
- Jest problem... - mruknął Andree, stając obok mnie.
- Jaki? - zdziwiłam się. Nic nie powiedział, tylko wskazał na stojącą niedaleko Jennifer. Nie wyglądała za dobrze.
- Hej, wszystko dobrze? - podeszłam do niej zmartwiona.
- Tak, tylko nie spałam całą noc i jestem zmęczona - pokręciła głową, trzymając dłoń na karku.
- Odeśpisz w samolocie - położyłam jej rękę na ramieniu.
- Mam nadzieję... - mruknęła. Akcja skończyła się po jakiejś godzinie, a my wróciliśmy do hotelu i od razu się spakowaliśmy. Odświeżyłam się jeszcze i chwilę poczekałam na Jennifer, po czym obie dołączyłyśmy do Andree. Na lotnisko pojechaliśmy taksówką. No i tak jak przewidywałam, cały lot przespaliśmy.




^*^
Dwa dni później
^*^



     Obudziła mnie stewardessa. Przeciągnęłam się i rozejrzałam nieprzytomnie. Chwilę później wylądowaliśmy na lotnisku w Londynie. Po zabraniu swoich rzeczy od razu opuściłyśmy samolot, kierując się po swoje bagaże.
- Rany, ale zesztywniałam! - jęknęła Jen, kiedy szliśmy już do wyjścia. - Zabiję Joe! Co mu odbiło, żeby ściągać nas do Londynu?!
- Nie tylko ty... - mruknęłam, rozmasowując sobie kark. - Zresztą, to nie jego wina, że coś mu wypadło.
- Ja nie wiem, powinni w tych samolotach zain... - jej marudzenie i grzebanie w torebce przerwało potrącenie przez jakiegoś kolesia. W efekcie oboje upuścili swoje rzeczy.
- Tam! - krzyknął ktoś, wskazując na nas. Facet zabrał swoją torbę i spieprzył, a my stałyśmy tam z szeroko otwartymi oczami.
- To się nazywa brak kultury! - krzyknęła za nimi Jennifer, a ja wywróciłam rozbawiona oczami. No i pojechałyśmy do hotelu. Ciągle nie mogłam sobie wybaczyć, że znowu zwaliłam Foxa na głowę rodzicom Jamesa.
- Padam na twarz! - walnęłam się na kanapę w naszym pokoju, zaraz po tym jak do niego weszłyśmy.
- Nie tylko... - Jen otworzyła swoją torebkę, która w środku była kwadratowa.
- Co to jest? - zdziwiona wskazałam na jej zawartość (chyba każdy wie, jak wyglądało to urządzenie w BTM xd dop.aut.).
- Nie moja torebka - mruknęła, gapiąc się na to dziwnie. Ostrożnie to wyjęła i się przyjrzała.
- Nie ruszaj tego! - złapałam ją za rękę, kiedy chciała nacisnąć guzik na urządzeniu. - Nie wiemy, co to jest!
- Daj spokój, nic się nie stanie - strąciła moją rękę i zrobiła to, co zamierzała. Urządzenie się otworzyło i zaczęło świecić na zielono.
- Hej, co jest?! - przestraszyłam się lekko, gdy zaczęłyśmy się unosić, a wszystko co lekkie razem z nami.
- Łoo! - Jen złapała się fotela.
- Mój laptop! - krzyknęłam, gdy komputer dosłownie przefrunął mi przed twarzą. Szybko go złapałam, a co za tym szło od razu poleciałam do sufitu.
- Jess! - no i Jennifer podzieliła mój los. - Nie mogę dosięgnąć guzika! - urządzenie na nieszczęście wylądowało przy jej kostkach.
- Nie...! - nim cokolwiek powiedziałam, trafiła butem w ten guzik i obie spadłyśmy na dół. W ostatniej chwili rzuciłam laptopa na kanapę.
- Odbiło ci?! - wybuchnęłam, podnosząc się z podłogi.
- Lepsze to niż wiszenia tam do końca życia! - mruknęła, rozmasowując tyłek.
- Co nie zmienia faktu, że przez ciebie wygląda tu jak po jakiejś wojnie! - rozejrzałam się po pokoju hotelowym. - Syf jak cholera! Zresztą, co ty trzymasz w tej torebce?!
- Musiała mi się z kimś zamienić - zastanowiła się chwilę. - Koleś z lotniska! - olśniło ją.
- Co on może mieć coś wspólnego z tym?! - wskazałam na urządzenie.
- Musimy coś z tym zrobić. - Zarządziła.
- Tak, oddać to na policję! - schowałam urządzenie z powrotem do torebki.
- Zwariowałaś?! - wyrwała mi ją. -  A co jeśli trafi w niepowołane ręce?!
- Za dużo filmów oglądasz! - wywróciłam oczami. - Carlos cię zaraził!
- Nie zaraził! - wystawiła mi język. - A teraz chodź!
- Dokąd niby? - zdziwiłam się.
- Do Joe, przecież się z nim umówiłyśmy - wyjaśniła, idąc na górę.
- Drzwi są tam - wskazałam właściwy kierunek.
- Idę się przebrać! - krzyknęła, będąc już u siebie. Westchnęłam ciężko i również się przebrałam. Kwadrans później szłyśmy jedną z ulic Londynu do parku, w którym miałyśmy spotkać się z Joe. No oczywiście Jennifer musiała wziąć ze sobą tę torebkę, bo by nie przeżyła. Czułam jak ktoś nas obserwuje, ale nie chciałam się odwracać, żeby się o tym przekonać. No bałam się, no!
- Gdzie on jest? - Jen się rozejrzała, kiedy byłyśmy już na miejscu.
- Może zapomniał? - poszłam jej śladem.
- Wątpię, on taki nie jest... - mruknęła.
- Hej, wy! - usłyszałyśmy, po czym się odwróciłyśmy. - Macie coś, co należy do nas! - to był koleś z lotniska ze swoimi kolegami. Boże, jakie goryle, pomyślałam.
- Że niby to? - Jen pokazała im torebkę.
- Tak! Oddajcie nam to, a my grzecznie sobie pójdziemy! - odezwał się pan Łysol.
- Nie! - powiedziała pewnie Jen.
- Co?! - spojrzałam na nią zdziwiona.
- No to sami to sobie weźmiemy! - spojrzeli na nas z ukosa.
- Wiej! - krzyknęła Jen i rzuciła się biegiem w głąb parku. Nie wiele myśląc pobiegłam za nią. No a oni pobiegli za nami. Normalnie jak pieski.
- Odbiło ci?! - zrównałam z nią bieg.
- Ci kolesie nie mogą dostać tego czegoś! - była już z lekka zdyszana. - W filmach to zawsze się źle kończy!
- Ty znowu o tym filmie! Jeszcze mi tu Beatlesów brakuje! - syknęłam. No i to kompletnie mnie zabiło! W całym parku rozległa się piosenka wspomnianego przeze mnie zespołu, gdyż niedaleko nas organizowany był jakiś festyn, czy coś tam.
- Serio?! - Jen się rozejrzała, a chwilę potem obie wbiegłyśmy w krzaki, by zaraz po nich mieć bliskie spotkanie z ziemią, bo spadłyśmy z murku.
- Wracajcie tu! - ten łysy za nami biegł.
- Jennifer, szybko! - złapałam ją za rękę i pociągnęłam w stronę miasta. Tam krążyłyśmy po uliczkach i wszędzie, żeby tylko ich zgubić.
- Padam na twarz! - jęknęłam, kiedy leżałyśmy na trawie w parku całe zziajane.
- W życiu się tyle nie nabiegałam! - Jen próbowała uspokoić oddech.
- Tam są! - kolesie w czarnym pojawili się na horyzoncie.
- Co?! Nie możesz odpuścić?! - spojrzała ponownie w górę.
- Chodź! - pociągnęłam ją do toalety, która stała na środku parku.
- Odbiło ci?! Teraz nie uciekniemy! - naskoczyła na mnie, kiedy zamknęłam drzwi.
- Wyjścia nie...! - nie skończyłam, bo Jen o coś się oparła, a podłoga pod nami się rozsunęła. Z krzykiem na ustach leciałyśmy tunelem w dół...





~*~




Jejciu, trochę długi o.O
Ale to nic xd
Najważniejsze jest to, że w końcu go napisałam. Korcił mnie ten pomysł dość długo, więc się przyznam, że nie byłam do niego całkiem przekonana. No ale jest napisany, więc resztę zostawiam Wam ^,^
Następna część tego wszystkiego już niedługo ;>

17 kwietnia 2013

Rozdział 99

Jestem zawiedziona :(
Tak mało komentarzy teraz jest... Wiem, że na to zasłużyłam, dlatego postaram się to jakoś naprawić :)


~*~


- A może to mi się śni?! - chodziłam zdenerwowana po salonie. - Tak to na pewno jest sen! - nadal nie wierzyłam w to, że auta chłopaków zniknęły. Przecież my w życiu się im nie wypłacimy!
- Jessica, spokojnie! Jessica! - Jennifer złapała mnie za ramiona.
- To sen! To mi się śni! - powtarzałam w kółko, jakby to miało coś pomóc.
- Jessica, do cholery, uspokój się! To nie jest sen! Auta chłopaków zniknęły! - Jen lekko mną potrząsnęła. Opadłam na fotel i ukryłam twarz w dłoniach.
- Co teraz? - jęknęłam.
- Jak to, co? Pójdziemy na policję - Jen usiadła obok mnie, kładąc mi rękę na ramieniu. - Nie martw się. Będzie dobrze.
- Zniknęły cztery auta za prawie sto tysięcy, a ty mówisz, że będzie dobrze?! - wstałam gwałtownie.
- Tak, właśnie tak... - spojrzała na mnie dziwnie. - Może zrobiły się niewidzialne?
- Jennifer, to nie jest śmieszne! - wybuchnęłam.
- No sorry! Pocieszam się jakoś! - rzuciła mnie poduszką.
- Ale przeżywacie - Mo wywróciła oczami. - To tylko samochody.
- Eee...? - spojrzałyśmy na nią dziwnie.
- Tylko samochody? - zdziwiła się Christine. - Monic, czy ty siebie słyszysz?
- No co? Auta zniknęły, i co z tego. Mam płakać? - założyła ręce na piersi.
- Nie, ale mogłabyś nie zachowywać się tak egoistycznie - poszłam w jej ślady.
- Słucham...?! - oburzyła się, a ja posłałam jej zabójcze spojrzenie.
- Dziewczyny, Kendall dzwoni! - Jennifer podłączyła mojego laptopa do telewizora, a po chwili ukazały nam się wyszczerzone buźki chłopaków.
- Czeeeść! - wyszczerzyli się głupio.
- Z czego ta radość? - Jen spojrzała na nich dziwnie, popijając sok, który dopiero sobie przyniosła.
- Po prostu strasznie was kochamy! - oznajmili Carlos i Logan, na co James i Kendall dość dziwnie zareagowali.
- Okeeej... - Christine spojrzała na nich podejrzliwie.
- Co przeskrobaliście? - Monic zmrużyła oczy.
- Pff! Cooo? - prychnął Logan.
- Czy my zawsze musimy coś przeskrobać? - spytał Latynos.
- Tak! - oznajmiłyśmy razem.
- Dobra, tego się nie spodziewałem - Kendall spojrzał na resztę zespołu.
- My byliśmy grzeczni... - Henderson wskazał na siebie i blondyna, na co Jennifer parsknęła śmiechem.
- Ty grzeczny? - wybałuszyła na nich oczy rozbawiona.
- Jak zawsze...! - brunet rozbawiony nie odpuszczał.
- Dobra, koniec tego! - Carlos wypchnął go z kadru.
- Carlito, piątka! - wyszczerzyła się Jen, na co Latynos parsknął śmiechem.
- Zdrajczyni... - burknął pod nosem Henderson, który właśnie wstał z podłogi.
- Dobra, dziewczyny, jak wam się podoba nasz domek? - James z wyszczerzem zatarł ręce.
- Wiedziałam, że to ich sprawka! - Christine klasnęła w dłonie. Wyjaśnili nam wszystko, a zwłaszcza, że sprzedali auta, przeznaczając pieniądze na cele charytatywne. Szczerze, to byłam z nich dumna.
- Jeszcze raz taki numer, a obiecuję, że nie zestarzejecie się godnie! - Jennifer złapała za poduszkę, którą na szczęście jej zaraz zabrałam, bo rzuciłaby w telewizor. - Jessica żyć mi nie dawała!
- Nie... - zaśmiał się James.
- Bo ona gadała, że te auta się niewidzialne zrobiły! - wytknęłam ją palcem.
- Bo mi oko wydzióbiesz! - walnęła mnie w rękę. - Zresztą myślałam pozytywnie!
- Jedno diabelstwo mniej na tym świecie! - rzuciłam w nią poduszką.
- Osz ty...! - zaczęła mnie nią bić.
- Ej, no! Ogarnijcie się! - Monic chciała nas rozdzielić. W końcu jej się udało.
- Carlos, ja ci się dziwię, wiesz? - założyłam ręce na piersi.
- Niby czemu? - spytał, kiedy Mo wyszła, bo dzwonił jej telefon.
- Jesteś przystojny, utalentowany, słodki... - wyliczałam na palcach.
- Ej! - oburzył się James.
- No co? - zaśmiała się Jen. - Przecież Carlos w moim rankingu jest najsłodszy na świecie! - zakończyła z entuzjazmem, na co Latynos tylko się uśmiechnął.
- Dzięki, Jennifer, na ciebie zawsze można liczyć - dodał cicho.
- Nie ma sprawy - wysłała mu buziaka i się uśmiechnęła, a mnie przeszło dziwne uczucie, że między nimi zaiskrzyło. W dodatku Carlos dziwnie na nią patrzył.
- Okeeej... To my będziemy już kończyć... - uśmiechnęłam się. - Pa! - wyłączyłam telewizor i spojrzałam na Jennifer zabójczym wzrokiem.
- Co? - zdziwiła się.
- Co ty wyprawiasz?! - oburzyłam się.
- Nic... - mruknęła.
- Jennifer, wiem, że przyjaźnicie się dość długo, ale nie możesz go podrywać, kiedy masz chłopaka... - westchnęłam ciężko.
- To czemu czuję się, jakbym go nie miała?! - wyrzuciła z siebie i pobiegła na górę, a ja siedziałam tam zdziwiona i nie wiedziałam, co mam zrobić. Westchnęłam ciężko.
- Fox... - urwałam, bo nagle mi się uświadomiło, że go z nami nie było, bo daliśmy go pod opiekę moim rodzicom. Ciekawe, jak oni z nim wytrzymali? I ile rzeczy będę musiała odkupić?
Zabrałam torebkę i wyszłam z domu, kierując się od razu do domu moich rodziców.
     Westchnęłam ciężko. Niby pogodziłam się z Jamesem, ale coś mi w środku mówiło, to nie koniec problemów w naszym związku. Do tego ta sprawa z Carlosem i Jennifer. Nie żeby coś, ale Logan na to sobie zasłużył. Dziwnie to brzmi, ale taka jest bolesna prawda. Nic więc dziwnego, że Jen ma już go po dziurki w nosie i poczuła coś do Carlosa. W końcu jest facetem idealnym. No ma wady, jak każdy, no ale potrafi zadbać o dziewczynę, którą naprawdę kocha. A co Logan robi? Wielkie nic. Myśli, że jeśli będzie siedział z założonymi na piersi rękami to wszystko się ułoży. W dodatku to, że ostatnio się upił mu nie pomaga. A najbardziej wkurzające jest to, że zaczyna gwiazdorzyć.
- Ech... Nie sądziłam, że życie w Los Angeles będzie takie ciężkie - westchnęłam, patrząc w niebo. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a ja wreszcie stanęłam pod drzwiami właściwego domu. Nacisnęłam dzwonek i czekałam, aż ktoś otworzy. Jednak się tego nie doczekałam. Nacisnęłam niepewnie klamkę i weszłam do środka, dziwiąc się, czemu drzwi są otwarte.
- Jessica? - usłyszałam za plecami, toteż się odwróciłam.
- Cześć, braciszku - uśmiechnęłam się - Cześć, Fox... - z wyszczerzem wzięłam pieska na ręce, który od razu polizał mnie w nos.
- Rodziców nie ma? - wskazał na otwarte drzwi.
- No właśnie nie wiem, dopiero przyszłam - spojrzałam w to samo miejsce.
- Ile razy mam ci powtarzać, że robiłem to dla was?! - usłyszeliśmy krzyk taty. Spojrzeliśmy po sobie przestraszeni i mega zdziwieni. Przecież rodzice nigdy się nie kłócili!
Bez mniejszego zastanowienia weszliśmy do środka, gdzie, ku naszemu zdziwieniu stał sam Bradley Cooper!  Myślałam, że zacznę piszczeć na jego widok.
- Mamo...? Wszystko w porządku? - spytałam cicho, po czym wszyscy się na nas spojrzeli.
- Jessica! Kyle! - była równie mocno zdziwiona, co my.
- A więc tak wyglądają nasze dzieci? - Bradley się uśmiechnął.
- Chyba MOJE dzieci! - tata się zdenerwował. Jeszcze tak wściekły nie był.
- Leonardzie, uspokój się! - krzyknęła mama. - Nie oddam ci dzieci!
- Jeśli nie to pójdę do sądu! - syknął, po czym wyszedł ze swoimi rzeczami.
- Mamo, co się dzieje? - spytał cicho Kyle.
- Po co tu przyszedłeś?! - mama spojrzała zapłakana na Bradley'a, a potem na nas. - A wy?!
- Mamo... - czułam jak bliżej nieokreślona siła ściska mi serce.
- Zostawcie mnie wszyscy! - krzyknęła i pobiegła na górę. Pan Cooper westchnął ciężko.
- A pan, co tu robi? - zagadnął Kyle.
- Lepiej, jak wasza mama wam to wyjaśni - poklepał go delikatnie po ramieniu i wyszedł. Bez słowa opuściliśmy dom. Kyle poszedł do siebie, a ja powolnym krokiem skierowałam się w swoją stronę. Mój ojciec chyba już kompletnie zbzikował! Żeby do sądu mamę pozwać?! Nie mogę tego tak zostawić, muszę się dowiedzieć, o co chodzi!
Z hardą miną weszłam do domu, gdzie świeciło pustkami. Na blacie w kuchni leżała jakaś kartka.
- Jestem z Mattem. Wrócę późno. Monic - przeczytałam, po czym westchnęłam ciężko. Napoiłam i nakarmiłam Foxa, po czym wyszłam z kuchni, zderzając się przy tym z Christine.
- Żyjesz? - zaśmiała się i pomogła mi wstać.
- Jak widać - mruknęłam rozbawiona. Podeszła do lodówki i zaczęła czegoś szukać, a ja już miałam iść na górę, gdy z ogrodu dobiegł mnie głos Jennifer. Zdziwiona poszłam w tamtym kierunku. Leżała na jednym z leżaków i rozmawiała przez telefon. Wiem, że to nieładnie podsłuchiwać, ale ciekawość wzięła górę, tak więc schowałam się za drzwiami i na nią spojrzałam.
- Cieszę się, że nie jesteś na mnie zły - uśmiechnęła się ciepło. - (...). Mógłbyś, mógłbyś. (...). Nie mam pojęcia. Jessica gdzieś wyszła, Monic też, a Christine siedzi u siebie i coś rysuje. (...). Prawdopodobnie tak... - westchnęła ciężko. - Ale nie martw się. Przejdzie jej. (...). Carlos, no...! - słysząc imię Latynosa, ogarnął mnie dziwny niepokój. - Jeśli chciałbyś pogadać to wiesz, że możesz zadzwonić w każdej chwili. (...) No bez przesady, aż taka najlepsza nie jestem - zaśmiała się cicho. - (...). I jeszcze raz dzięki za rozmowę. Naprawdę mi pomogłeś. (...). Już? - posmutniała z lekka. - (...). Eh... No dobrze, tylko zadzwoń później, dobrze? (...). Ja też, pa! - wysłała mu buziaka przez telefon i się rozłączyła. A ja z szeroko otwartymi gałami skierowałam się na górę.
    No ale jak to?! Carlos i Jennifer?! To się w głowie nie mieści! Przecież ona jest z Loganem, a on kocha Monic... Boże, nie wyobrażam sobie tego, co będzie jak to wszystko się wyda. Chociaż z drugiej strony, Monic jest z Mattem, więc Carlito ma czystą kartę. Za to Jennifer... Nie mam sił już na tę dziewczynę. Najpierw jest z Loganem, potem zrywają, potem znowu są razem, a teraz znowu zerwą?
- Halo? - mruknęłam, odbierając telefon, który dzwonił od dłuższego czasu. Usiadłam na łóżku w sypialni.
- No hej, masz czas? - usłyszałam wesoły głos Andree.
- Skąd ten dobry nastrój, co? - spytałam podejrzliwie, uśmiechając się lekko. Położyłam się.
- A ma się kilka powodów - dodał tajemniczo.
- Zdradzisz je? - zaśmiałam się cicho, głaszcząc Foxa, który położył mi się na brzuchu.
- No nie wiem, czy jesteś tego godna - udał, że się zastanawia.
- Godna, jakie słownictwo - mruknęłam rozbawiona. - No powiedz!
- Pierwszy powód, mam najcudowniejszą dziewczynę na świecie! - oznajmił zapewne z mega wyszczerzem.
- To wiem - zaśmiałam się.
- Drugi powód, przyjaźnimy się - dodał, a ja wywróciłam oczami rozbawiona.
- A trzeci? - spytałam cicho.
- Trzeci... Hm... Co to było? - zastanowił się chwilę. - A tak! Co powiesz na akcję charytatywną na rzecz bezdomnych?
- Gdzie i kiedy? - usiadłam z uśmiechem.
- Za dwa tygodnie w Nowym Jorku - wyszczerzył się. Na jego słowa zakrztusiłam się śliną.
- W Nowym Jorku?! - zdziwiłam się.
- No tak, to akcja obejmująca całe Stany Zjednoczone - wyjaśnił.
- A mogę zabrać ze sobą Foxa? - spytałam z nadzieją.
- Właśnie miałem ci to zaproponować - zaśmiał się, a ja aż pisnęłam ze szczęścia.
- Sorrki... - mruknęłam speszona, zasłaniając usta ręką.
- Spoko! - parsknął śmiechem.
- Jutro jest Niedziela, tak? - spytałam, żeby się upewnić, na co przytaknął. - Idziesz jutro do kościoła?
- Jasne, jak w każdą Niedzielę - chyba się uśmiechnął.
- To dobrze, bo ja też. W takim razie spotkamy się jutro i powiesz mi resztę - wyszczerzyłam się.
- Jasne. No to do jutra! - dodał i się rozłączył.
- No, Fox, lecimy do Nowego Jorku! - spojrzałam z uśmiechem na psa, na co on wesoło zaszczekał i pomachał ogonem.
- Jessica, musisz to zobaczyć! - do środka wparowała zdyszana Christine.
- Co takiego? - zdziwiłam się.
- Chodź! - złapała mnie za rękę i pociągnęła na balkon. - Patrz tam... - ściszyła głos, wskazując palcem na ogród. Zdziwiona powiodłam wzrokiem w to miejsce. Jennifer stała na środku i tańczyła. Mimowolnie uśmiech wskoczył mi na usta. Jednak długo to nie potrwało, bo Fox zaczął szczekać, a Jen spojrzała na nas przestraszona, przez co się potknęła i wpadła do basenu. Od razu zbiegłyśmy na dół i wybiegłyśmy do ogrodu.
- Byłaś świetna! - wyszczerzyłam się, kiedy wychodziła z basenu.
- Nieładnie tak podglądać... - mruknęła, wycierając się ręcznikiem.
- Oj, daj spokój! - Chrisie machnęła ręką. - Świetnie tańczysz!
- Jasne, jasne... - wywróciła oczami i weszła do domu.
- To się nazywa ośli upór! - strzeliłam dziwną minę, kiedy ręce mi opadły bezradnie. Mays zaśmiała się tylko na moje słowa, po czym obie weszłyśmy do środka i walnęłyśmy się przed telewizorem.



~*~



No i wreszcie.! ;D Mam nadzieję, że się podobało. No i jak uprzedzałam, trochę już namieszałam ;>

12 kwietnia 2013

Rozdział 98

Hejoo xd ;**
Dziś rozdział nieco krótszy i gorszy, ale za to zrobię małe podsumowanie ;)
Tak więc zaczynamy:
1. Blog powstał dokładnie 11.03.2012r. , czyli miesiąc temu była jego pierwsza rocznica xd
2. Od 28.08.2012r. opowiadanie jest pisane na Blogspocie.
3. Blog ma 31 440 wyświetleń.
4. Od rozdziału 51 zostało opublikowanych 493 komentarzy.
To chyba wszystko :) Mam nadzieję, że wytrwacie ze mną do końca bloga xD
A! I mam prośbę, jeśli pojawi się u Was nowy rozdział to podajcie link do bloga w komentarzu, bo naprawdę nie mam pojęcia kto jakiego bloga prowadzi o.O Większość mam w linkach i obserwuję, ale pozostałe z Was wspominają o nowym rozdziale, ale nie podają adresu bloga...
Tak więc, to chyba wszystko :)
Do następnej rocznicy, mam nadzieję, że blog będzie miał równie dobre wyniki, co teraz xd




~*~



       Leżałyśmy właśnie na plaży i niszczyłyśmy sobie skórę. Nie podobało mi się to, bo było prawie czterdzieści stopni ciepła! No ale, jak to Jennifer, zaciągnęła mnie tu siłą, mimo że jest chora. Tak na nią patrzeć to ta separacja od Logana nawet jej pomaga.
- Czemu Mo się tak na mnie wścieka? - zdjęłam okulary, kiedy Blue przechodziła obok, mierząc mnie wzrokiem.
- Bo powiedziałaś jej prawdę - mruknęła Jen, nie odrywając nosa od książki. Ostatnio ciągle coś czyta, ale co? Nie chce powiedzieć...
- Że ucieka od problemów? - upewniłam się, na co kiwnęła głową. - I tylko o to?
- Dobra, nie ma sensu dalej tego ukrywać - westchnęła Jen po chwili, odkładając książkę na bok.
- Czego ukrywać? - zdziwiłam się.
- Jessica, zanim przyjechałaś... Właściwie to było kilka miesięcy przed twoim przyjazdem... - odwróciła się w moją stronę.
- Ale co? - spojrzałam na nią uważnie.
- No... Carlos i Monic... - zaczęła, ale brakowało jej słów. - No byli razem...
- Co?! - zakrztusiłam się własną śliną.
- No właśnie to... - mruknęła. - To było jakieś pół roku przed twoim przyjazdem. Razem uznaliśmy, że nie będziemy nic ci mówić, bo to stare sprawy... - dodała cicho.
- Aha, czyli lepiej było mnie okłamywać, tak?! - podniosłam głos. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się cholernie przykro.
- A co mieliśmy zrobić? Wyjść na ulicę z megafonem i wykrzyczeć to? - spytała spokojnie.
- Na przykład mi powiedzieć. Wiesz dobrze, że nic bym nie mówiła - odwróciłam głowę.
- Wiem i przepraszam, ale akurat w tej sprawie ja miałam najmniej do gadania - dodała skruszona. - To Carlos i Monic podjęli decyzję, a ja miałam się nie wygadać.
- No dobrze... - westchnęłam zrezygnowana. - Jest coś jeszcze, czego nie wiem?
- Nie, tylko tego nie wiedziałaś - zaśmiała się. - Porozmawiaj z Monic, może to coś da.
Westchnęłam ciężko, po czym wstałam z leżaka i dogoniłam odchodzącą Blue. Pogadałyśmy szczerze i od serca, no i w efekcie się pogodziłyśmy. Mo przeprosiła wszystkich za swoje zachowanie, a zwłaszcza Christine, przez co obie się poryczały. Widok wart wszystkiego, mówię wam...
   

^*^
Trzy dni później
^*^


- Jessica, twój ręcznik! - krzyknęła Jen z łazienki. Tak, wracamy do domu. Szkoda, bo naprawdę zaczęło mi się tu podobać. Zwłaszcza, że poznaliśmy fajnych ludzi. Z chłopakami nadal nie utrzymujemy kontaktu, nawet nikt o nich nie wspomina, tak jakby nie istnieli...
      Monic i Matt oficjalnie są parą, a mi i Jen to się nie podoba, no ale skoro Mo jest szczęśliwa to czemu miałybyśmy im przeszkadzać.
Christine i Andree nie odstępowali i nie odstępują się na krok. Tworzą śliczną parę, chociaż w głębi serca czuję, że Chrisie nie do końca jest szczęśliwa.
Za to ja, Jen, Sam, Emily i Harry jesteśmy tak opaleni, że stając w lustrze sama siebie nie poznaję. No Jennifer ma latynoską krew, więc skórę ma ciemniejszą, a teraz to nawet stopy ma ciemne. Mówiąc w skrócie, to były najlepsze wakacje w całym moim życiu.
- Widziałaś ładowarkę od mojej kamery? - Jen się rozejrzała, kiedy pakowałam do końca walizkę.
- Leży na półce nad kominkiem - schowałam do torebki dwie małe butelki wody i portfel.
- Dzięki, a... - odwróciła się, gdy zabrała swoją własność.
- U ciebie na łóżku - zaśmiałam się, mając na myśli ową kamerę.
- Kiedyś głowy zapomnę... - mruknęła, wychodząc z mojej sypialni. Rozbawiona odprowadziłam ją wzrokiem i dokończyłam pakowanie. Przejrzałam jeszcze szafki, aby sprawdzić, czy czegoś nie zapomniałam, po czym zabrałam walizkę i torebkę i wyszłam z pokoju, zamykając po sobie drzwi.
- Musimy się jeszcze przebrać, przecież w piżamach nie wrócimy - Jen zmierzyła się wzrokiem, a potem rozbawiona spojrzała na mnie.
- Cholera, zapomniałam o tym! - klepnęłam się otwartą ręką w czoło. W mgnieniu oka się przygotowałam, a kiedy i Jen była gotowa, opuściłyśmy pokój i skierowałyśmy się do windy, którą zjechałyśmy do holu. Oddałyśmy klucz i dołączyłyśmy do reszty. Kiedy wychodziłyśmy z hotelu, Mo zrobiła mi zdjęcie. Taksówką pojechaliśmy na lotnisko, a godzinę później siedzieliśmy już w samolocie.
- Co jest? - spytałam, widząc zmartwioną minę Jen.
- Mama właśnie mi napisała, że planują z tatą wyjazd do Hiszpanii... - wyjaśniła smutna.
- To źle? - zdziwiłam się. - Zasługują na wakacje.
- Jakie wakacje? Przeprowadzają się tam na stałe - mruknęła niezadowolona.
- Oh... - wymsknęło mi się. - No ale to nie koniec świata, przecież będą cię odwiedzać, albo na odwrót.
- Jessica, ja jadę z nimi - spojrzała na mnie.
- Jak to, jedziesz z nimi? - zdziwiłam się.
- No normalnie, wyprowadzam się - mruknęła.
- Ale, że tak już? Zaraz? - pytałam.
- Nie, mama mówiła, że w przyszłym roku... - westchnęła, a ja nic na to nie odpowiedziałam. Wiedziałam jedno, jeśli Jennifer wyprowadzi się teraz, a Logan wróci z trasy i jej nie będzie to się chłopak załamie... No, przynajmniej tak sądzę. W końcu ją kocha, czy tak?
- Będzie dobrze... - powiedziałam cicho, siadając wygodniej i naciągając czapkę na oczy.
- Zobaczymy... - westchnęła i wróciła do czytania swojej książki. Zamknęłam oczy, żeby zasnąć, gdy nagle mój telefon zaczął dzwonić.
- Co znowu? - mruknęłam niezadowolona, po czym wyciągnęłam komórkę z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił James. Już miałam odrzucić połączenie, kiedy Jennifer zatrzymała moją rękę.
- Pogadaj z nim, może chce przeprosić - uśmiechnęła się ciepło, a ja westchnęłam ciężko i odebrałam.
- Hej... Dzięki, że odebrałaś... - powiedział cicho.
- Po co dzwonisz? - spytałam obojętnie. - Jestem zajęta.
- Proszę, wysłuchaj mnie. Potem będziesz mogła ignorować mnie do końca życia - dodał przejęty.
- No więc, słucham... - mruknęłam.
- Nie wiem jak to powiedzieć, ale jest mi przykro za to, co powiedziałem... Jestem tchórzem i nie potrafię powiedzieć ci prosto w oczy 'PRZEPRASZAM'... - mimowolnie łzy stanęły mi w oczach. - Tak bardzo za tobą tęsknię, że nie potrafię się opamiętać... Błagam, wybacz mi, chociaż w to wątpię po tym, co ci zrobiłem... Bardzo przepraszam, a za razem proszę o wyrozumiałość... Wiem, że to są tylko słowa, ale niosą ze sobą coś więcej, niosą ze sobą moją miłość do ciebie. Jeszcze raz przepraszam. Kocham cię, Jessica... - zakończył.
- Jesteś skończonym głupkiem, wiesz?! - wyrzuciłam mu.
- Wiem, wcale się nie zdziwię, jeśli mnie teraz rzucisz... - mruknął. Słychać było, że jest mu przykro.
- Jesteś głupkiem, bo myślałeś, że ci nie wybaczę - uśmiechnęłam się lekko.
- Naprawdę? - ucieszył się. - Wybaczysz mi?
- Tak. Zresztą to po części też moja wina, bo ci o Kyle'u nie powiedziałam - mruknęłam.
- Od dzisiaj żadnych tajemnic - dodał.
- Żadnych... - na sercu zrobiło mi się cieplej. Gadaliśmy chyba z godzinę, a potem się rozłączył, bo zasnęłam.
     Po kilku godzinach lotu, które potwornie mi się dłużyły, samolot wylądował w Los Angeles, gdzie była godzina siódma wieczorem. Zabraliśmy swoje walizki, a przed lotniskiem się rozstaliśmy. Chłopaki pojechali w swoją stronę, Emily i Sam w swoją, a my w swoją.
- Nie wierzę, że już wróciłyśmy - westchnęła Chrisie.
- Ja też nie... - zawtórowała jej Mo.
- Przez to słońce wyglądam jakbym na solarkę chodziła! - oburzyłam się rozbawiona.
- No fakt, ale to ja mam brązowe stopy! - zaśmiała się Jen.
- Ty cała jesteś brązowa - zawtórowała jej Christine.
- Właśnie, ta twoja latynoska krew ci pomaga! - wyszczerzyła się Monic.
- Oj cicho! - Jennifer machnęła ręką, a po chwili taksówka się zatrzymała. Wysiadłyśmy, zabrałyśmy bagaże i zapłaciłyśmy.
- Ja tam uważam, że te wakacje były świetne - wyszczerzyłam się, otwierając drzwi, przez które zaczęli wychodzić jacyś ludzie z narzędziami. Byli ubrani na roboczo, jak do remontu.
- Co jest? - Jen wybałuszyła oczy.
- A ja wiem...? - niepewnie weszłyśmy do środka.
- O! Zdążyliśmy na czas! - wyszczerzył się jakiś koleś. - Miłego mieszkania! - oddał klucze i wyszedł, a za nim reszta.
- Na czas? Z czym? - zdziwiła się Christine.
- Dziewczyny, chodźcie tu! - zawołała Mo z góry, a my od razu do niej pobiegłyśmy. Dosłownie wryło nas w podłogę, kiedy zobaczyłyśmy korytarz.
- Mi się zdaje, czy tu było mniej drzwi? - Jen wskazała na obie ściany. Bez słowa weszłam do sypialni mojej i Jamesa.
- Co do...? - nic więcej nie przeszło mi przez usta, kiedy zobaczyłam pokój.
- O cholera... - Jen stanęła obok mnie. Poszłyśmy do łazienki. Myślałam, że zejdę!
- Dobrze, że nasza sypialnia się nie zmieniła - mruknęła. Pokoje Carlosa i Kendalla też nie uległy zmianie.
- Monic, chodźcie tu! - usłyszałyśmy Chrisie, która stała w starym pokoju Monic, który zupełnie go nie przypominał. Jennifer zaciągnęła mnie do łazienki na korytarzu.
- O mój Boże... - wydusiłam, patrząc na pomieszczenie.
     Stara sypialnia moja i Jen nic się nie zmieniła. W dodatku doszły dwa pokoje: jeden dwuosobowy, a drugi prawie taki sam. Reszta domu nie uległa zmianie, no może oprócz tego, że zmienił się kolor ścian w niektórych miejscach.
     No i w ogrodzie basen został powiększony, zasadzono kwiaty i kilka drzewek, a na poręczach od huśtawki założono lampki. W dodatku w trawie zamieszczono spryskiwacze, a w niektórych miejscach postawiono małe lampy. Z ogrodu do chodnika od frontowej części domu, prowadziła ścieżka wyłożona z kamieni.
- No dom marzeń normalnie! - zaśmiała się Jennifer.
- Auta chłopaków... - Monic nagle zbladła, a my wymieniłyśmy przestraszone spojrzenia. Jeśli coś się stało to oni nas zabiją! Poleciałyśmy do garażu, a tam zastałyśmy pustkę...



~*~


Także same widzicie, rozdział nie najlepszy -,-

10 kwietnia 2013

Rozdział 97

Hejoo xd
Kolejny rozdział i jak widać szybciej niż poprzedni ^^ .
Dedykuję go Nelly ;**
Mniejsza o to, także zapraszam .!


~*~



       Jennifer całą noc nie spała, bo kaszlała i płakała na zmianę. A co za tym szło ja nockę też miałam zarwaną. Miałam tego wszystkiego po dziurki w nosie. Kiedyś nie pomyślałabym, że sprawy tak się skomplikują. Chyba naprawdę zacznę rozmyślać nad powrotem do Middletown...
       Westchnęłam ciężko, po czym zalałam herbatę wrzątkiem i zaniosłam ją do pokoju Jen. Całe szczęście, że przed chwilą zasnęła. Dochodziła dziesiąta, a ja myślałam, że zasnę na stojąco. Postawiłam kubek na jej szafce nocnej, po czym dotknęłam dłonią jej czoła. Nie było tak gorące jak w nocy. Widocznie gorączka jej spadła, pomyślałam. Ale jak bardzo? Nie zastanawiając się dłużej zmierzyłam jej temperaturę.
- Stan podgorączkowy... - odetchnęłam z ulgą. Widocznie zalecenia Mark'a działają. Ciągle nie wierzę, że Sam w środku nocy do niego dzwoniła. Fakt, u niego był już dzień, ale u nas północ.
- Jessica...? - usłyszałam jak ktoś wchodzi frontowymi drzwiami do środka. Po cichu opuściłam sypialnię Jennifer i zamknęłam drzwi.
- Jejku, Christine, martwiłam się o ciebie... - od razu przytuliłam blondynkę, kiedy ją zobaczyłam.
- Niepotrzebnie... - uśmiechnęła się lekko. - Andree był ze mną cały czas - spojrzała na chłopaka stojącego obok, a on bez słowa ją przytulił. Gadaliśmy ze dwie godziny, po czym się zwinęli i poszli na plażę. Zmęczona i z potwornym bólem głowy położyłam się na kanapie i zamknęłam oczy. Musiałam chociaż chwilę odpocząć...
- Cholera... - zaklęłam cicho pod nosem, gdy zadzwonił telefon Jennifer. Sięgnęłam po niego na stolik, a widząc kto dzwoni, bez wahania odrzuciłam połączenie i go wyłączyłam. Ponownie się ułożyłam i zasłoniłam sobie ręką oczy. Musiałam zasnąć, tylko za Chiny nie mogłam! Kiedy leżałam tak chyba z godzinę, ktoś zapukał do drzwi.
- Otwarte! - krzyknęłam cicho, a do środka weszły Sam i Emily z Harrym na rękach. Zrobiłam kawę i usiadłyśmy w salonie.
- Jak się czuje Jennifer? - spytała zmartwiona Sam.
- Narazie chyba dobrze, bo zasnęła - mruknęłam. - Całą noc przepłakała.
- Wcale się nie dziwię... - mruknęła Emily.
- A jak nasz mały szkrab, co? - zaśmiałam się cicho, biorąc chłopczyka na kolana.
- Na szczęście to było chwilowe - westchnęła Johnson. - Dobrze, że Mark nam pomógł.
- Właśnie! Do teraz do mnie nie dotarło, że dzwoniłaś do niego w środku nocy - rozbawiona spojrzałam na Sam.
- Słońce, siłą rzeczy to u nich był już dzień - puściła mi ze śmiechem oczko.
- Szczegóły! - rozbawiona wywróciłam oczami. Gadałyśmy praktycznie o wszystkim. Głównie o ślubie Sam i o tym, jak się udzielam charytatywnie. No i tak zleciał nam czas do piętnastej. W końcu zaczęło nam burczeć w brzuchach i postanowiłyśmy zejść na dół coś zjeść. Okazja idealna, zwłaszcza, że Jennifer nadal spała.
- Zjem konia z kopytami! - zaśmiała się Emily, kiedy zmierzałyśmy do drzwi.
- Lepiej nie, bo się roztyjesz i Michael cię zostawi! - zawtórowała jej Sam.
- Nie zostawi! - Em wystawiła jej język, a drzwi od sypialni Jen się otworzyły.
- Rany, ale mnie kark boli... - jęknęła Jayde, kręcąc głową.
- Jak się czujesz? - zmartwiłam się, podając jej tabletki i szklankę soku.
- Nawet dobrze, czemu pytasz? - spytała, gdy wzięła leki.
- Martwię się po prostu. Idziemy coś zjeść. Idziesz z nami? - stanęłam obok dziewczyn.
- Szczerze, to nawet zgłodniałam - zaśmiała się cicho Jen, zakładając swoją bluzę i buty.
- No to idziemy! - zarządziłam, a kwadrans później siedziałyśmy już w bufecie i napełniałyśmy swoje żołądki. Gadałyśmy o różnych sprawach, głównie o przyszłości mojej i Jennifer. No i nieoczekiwanie temat zszedł na hobby Jen...
- Planujesz coś w związku z tańcem? - zaciekawiła się Sam. - W końcu to branża, która zapewnia sporo pieniędzy.
- Sama nie wiem... - mruknęła obojętnie Jen. - Na pieniądzach mi nie zależy, a nie tańczę dla sławy, tylko dla przyjemności - dodała, biorąc do ust kawałek pizzy.
- No tak, ale nie chcesz mieć jakiegoś zabezpieczenia? - zdziwiła się Emily.
- Zabezpieczenia na co? - Jen spojrzała na nią uważnie.
- Na przyszłość. Gdyby z czymś ci nie wyszło to taniec ratuje ci skórę - wyjaśniła Sam.
- A jeśli z tańcem mi też nie wyjdzie? - Jennifer uniosła brwi do góry.
- Ej, więcej wiary w siebie! - zaśmiała się Em.
- Wiesz jaki ty masz problem? - spytałam, biorąc na widelec sałatę, którą miałam na talerzu. - Ciągle sobie wmawiasz, że nie umiesz, że nie potrafisz, i że jesteś najgorsza. Zastanów się czasem nad sobą i stań przed lustrem. Powiedz, że dasz radę, poradzisz sobie!
- Jessica ma rację... - uśmiechnęła się ciepło Sam.
- Może i ma rację, ale robi to samo, co ja - prychnęła Jen, mierząc mnie wzrokiem. - Czemu na przykład nie złapiesz za mikrofon i nie zaśpiewasz? Albo nie zostaniesz modelką?
- Po pierwsze, żeby być modelką trzeba mieć ciało - pochyliłam się w jej stronę. - Po drugie, ja nie śpiewam.
- Jasne, jasne... - wywróciła oczami i założyła ręce na piersi.
- Ja wiem swoje, ty wiesz swoje i finał - wzruszyłam rozbawiona ramionami.
- Jak tam impreza na plaży? - spytała Jen.
- Nie byłyśmy, bo Harry też zachorował... - zaczęłam.
- Moje słoneczko? - zmartwiła się i wzięła chłopca na kolana.
- A Christine miała doła - dokończyłam rozbawiona.
- A Andree? Chyba jej nie zostawił, co? - drążyła.
- No co ty? Na krok jej nie odstępował - dodałam.
- A chłopaki się odzywali? - spytała, stawiając Harry'ego na podłodze. Zaraz potem odwróciła się i zaczęła kaszleć. Spojrzałam niepewnie na Emily i Sam. Obie miały ten sam wyraz twarzy.
- Uznałyśmy, że będzie najlepiej jeśli przez jakiś czas nie będziemy się z nimi kontaktować - zaczęłam ostrożnie. - Zresztą to nawet lepiej, bo pokłóciłam się z Jamesem...
- Pokłóciłaś? - Jen zdziwiona napiła się wody. - O co?
- Sama już nie wiem - podparłam się ręką. - Mniejsza o to! Mamy wakacje, a ja nie chcę się zadręczać problemami!
- Ma rację! - dodała Emily, biorąc swojego synka na kolana. - Co dziś robimy?
- Jest w pół do piątej... - odezwała się Sam, patrząc na zegarek.
- No raczej na żadne zakupy i zwiedzanie nie opłaca się nam iść - oznajmiła Jen.
- To może pójdziemy dzisiaj na tę plażę, co? Podobno te ogniska są co wieczór - uśmiechnęła się Em.
- Czyli plaża - wyszczerzyłam się. - Christine i Andree pewnie też się zgodzą.
- A co z Monic i Mattem? - spytała Sam.
- O wilku mowa... - mruknęła Jen, patrząc na przechodzącą niedaleko i trzymającą się za ręce parę. Mo posłała nam jedynie mordercze spojrzenie i oboje zniknęli.
- Nie mamy co liczyć na ich towarzystwo... - mruknęłam.
- Się przejmujesz! Więcej ognia dla nas! - wyszczerzyła się Jen.
- Jak zawsze optymistka - zaśmiałam się.
- Przepraszam? Problemik? - spojrzała na mnie z ukosa, a to że miała chrypkę przyprawiło mnie o dreszcze. Brzmiała jak jakiś psychol.
- Nie, no skąd... - mruknęłam rozbawiona.
- No to może chodźmy jeszcze na jakiś spacer, co? Może po drodze spotkamy Chrisitne i Andree... - zaproponowała Sam.
- A ja widzialem jak ten pan psytula tamtą panią... - odezwał się Harry, a my myślałyśmy, że nam gały wypadną.
- Jak to jest, że on ma półtora roku i mówi? - wyszczerzyła się Jen.
- Przeważnie dzieci zaczynają mówić właśnie w tym wieku - zaśmiała się Emily.
- Serio? - zdziwiła się Jennifer.
- Będziesz mieć swoje dzieci to będziesz wiedzieć - zaśmiała się Sam.
- Ja nie będę mieć dzieci - Jen założyła ręce na piersi.
- Czemu? - zdziwiłam się.
- Bo boję się porodu... - ściszyła głos, a my parsknęłyśmy śmiechem. W dobrych humorach opuściłyśmy bufet i ruszyłyśmy na spacer. Oczywiście nigdzie nam się nie spieszyło, także wstąpiłyśmy jeszcze na plażę, gdzie powiadomiłyśmy Christine i Andree o naszych planach. Zgodzili się niemalże od razu, a my zadowolone postanowiłyśmy wrócić do hotelu.
- Tam jest moje dziecko! Moje dziecko! - usłyszałyśmy krzyk jakiejś kobiety, więc zdziwione się rozejrzałyśmy. Jeden z budynków się palił, a wokół było pełno gapiów. Od razu tam poszłyśmy. Policja starała się utrzymać ludzi z dala od ognia, co się udawało, bo nikt nie miał zamiaru pomóc.
- Gdzie straż pożarna? - Jen zdziwiona się rozejrzała.
- Do cholery ze strażą, trzeba ratować to dziecko - związałam włosy w kitkę.
- Co chcesz zrobić? Wejść tam i zginąć? - poszła w moje ślady.
- Nie, wejść tam i uratować to dziecko - poprawiłam ją pewnie, a ona pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Dziewczyny, czekajcie! - usłyszałyśmy Christine, ale nie zareagowałyśmy. Minęłyśmy policjantów i wbiegłyśmy do palącego się budynku. Pech w tym, że nie miałyśmy nic, aby zasłonić twarz przed dymem.
- Tędy! - krzyknęła Jennifer, po czym obie pobiegłyśmy na drugi koniec domu. W kącie siedziała skulona i zapłakana dziewczynka.
- Nie bój się, słońce. Pomożemy ci - uśmiechnęłam się ciepło, a Jen założyła na nią swoją bluzę i wzięła ją na ręce. Szybko ruszyłyśmy do wyjścia. Droga mi się tak dłużyła, że myślałam, że mijały godziny a nie sekundy. W końcu znalazłyśmy się na zewnątrz, a matka dziewczynki zaraz z płaczem porwała ją na ręce i zaczęła dziękować Bogu, że żyje. Na sercu zrobiło mi się cieplej, ale zaraz potem zaczęłam kaszleć, żeby wydobyć z płuc resztki dymu. Jen oparła ręce na kolanach i też zaczęła kaszleć. Obie byłyśmy usmolone w niektórych miejscach.
- Czy wyście do reszty zgłupiały?! - krzyknęła Christine, a zaraz potem nas przytuliła.
- No już, już... - zaśmiała się Jen, a ona nas puściła.
- Dziękuję paniom, dziękuję... - załkała matka dziewczynki. Na sercu zrobiło mi się cieplej. Strażacy ugasili ogień, policja nas przesłuchała, a lekarze nas przebadali. O siódmej siedziałyśmy u siebie w pokoju i się przygotowywałyśmy do ogniska.
- Co ty się tak uśmiechasz, co? - zdziwiła się Jen, zakładając bluzę.
- Po prostu się cieszę, że uratowałyśmy tę dziewczynkę... - mruknęłam z uśmiechem, rozczesując włosy.
- Cieszysz to za mało powiedziane - zaśmiała się. - Ty normalnie emanujesz radością! - zawołała, po czym zaczęła kaszleć.
- Na pewno chcesz iść na tę plażę? - zmartwiłam się, ubierając do końca.
- Tak, to tylko kaszel... - mruknęła, po czym wzięła leki i obie opuściłyśmy pokój, kierując się prosto do holu, gdzie czekała już reszta.
- Gotowe? - wyszczerzyła się Emily, na co przytaknęłyśmy.
- No to na plażę! - zarządziła Sam i w dobrych humorach ruszyliśmy do wyjścia. Na jednej z sof siedział przybity Matt. Nie wiele myśląc, do niego podeszłam.
- Hej, co jest? - usiadłam obok.
- Pokłóciłem się z Monic... - mruknął.
- Ooo... - wymsknęło mi się. - Może masz ochotę, żeby iść z nami na plażę, co? Będzie ognidko i śpiewy - uśmiechnęłam się.
- Właściwie to czemu by nie? - uśmiechnął się lekko.
- No to chodź - wstałam, podając mu rękę. Rozbawiony ją chwycił, po czym dołączyliśmy do reszty. Na plaży znaleźliśmy się po jakichś kilku minutach. Niedaleko baru rozpalono ognisko, wokół którego było pełno ludzi.
- Raczej nie usiądziemy... - mruknęła Christine.
- A może... - wskazałam na małe ognisko, które paliło się kilka metrów dalej. Od razu tam poszliśmy, jednak ktoś już tam siedział.
- Hej, możemy się dosiąść? - spytałam niepewnie.
- Jasne... - wyszczerzył się chłopak, który trzymał gitarę. Odwzajemniłam gest, po czym usiadłam obok niego, a reszta poszła w moje ślady.
- Jestem Elizabeth Gillies - brunetka z uśmiechem podała mi rękę. - Dla przyjaciół Liz.
- Jessica Olson, dla przyjaciół Jess - z uśmiechem uścisnęłam jej dłoń.
- To jest Leon Thomas III, a to Daniella Monet i Avan Jogia - dziewczyna przedstawiła resztę.
- Hej! - powiedzieli razem.
- Miło mi - wyszczerzyłam się. - A pozostali to Emily Johnson, jej synek Harry, Samantha Cortiego, Christine Mays, Andree Harris, Matt Moon. A wariatka, która siedzi za kamerą, to Jennifer Jayde - po kolei wszystkich przedstawiłam.
- Uważaj, bo w nocy dzieli nas tylko salon - uśmiechnęła się szatańsko, po czym usiadła obok Matta.
- Zabawne, naprawdę... - wystawiłam jej język, zakładając ręce na piersi.
- Chwila, Andree Harris? - Leon spojrzał z wyszczerzem na mojego przyjaciela.
- No tak... - speszył się trochę.
- Postać, którą gram w serialu tak się nazywa - zaczął się śmiać, a my zaraz za nim. Pogadaliśmy jeszcze i się poznaliśmy. W końcu Avan zaproponował, żebyśmy sobie pośpiewali. No i jak na złość Jennifer mnie w to wkręciła. Oczywiście musiała wszystko nagrać, bo by nie przeżyła...
Leon zaczął grać, a my klaskać w rytm melodii.
- I don't wear designer clothes. I don't go to the finest schools. But, I know... - zaśpiewał z uśmiechem.
- I ain't no fool baby... - dołączyłam.
- I may not be a star. I'm not driving the sickest cars. But, I know... - Jen z wyszczerzem wszystko kręciła.
- I can make you happy baby... - uśmiechnęłam się.
- I don't know what you been used to. Never been with a girl like you. But, I can give you a love that's true to your heart, not material things... - ludzie zaczęli się do nas schodzić.
- I'll give you my song. These words to you. Sing you what I feel. My soul is true... - zaśpiewaliśmy oboje. - I don't have the world. Can't give it to you girl. But all that I can do. (All that I can do)... 
- Is give the song to you... - spodobało mi się to.
- Na na na na na na... - wszyscy, którzy siedzieli dołączyli.
- Yeah I know that you are blessed. But, there's something you're missing yeah... - rozejrzał się z wyszczerzem.
- Your own melody, Oh baby... - spojrzałam na wyszczerzoną Jennifer.
- I don't know what you been used to. Never been with a girl like you. But, I can give you a love that's true to your heart, not material things... - wokół nas zebrało się już sporo ludzi.
I'll give you my song. These words to you. Sing you what I feel. My soul is true. I don't have the world. Can't give it to you girl. But all that I can do. (All that I can do)... - Andree objął Chrisie, a Mo przytuliła się do Matta. 
- Is give the song to you... - spojrzałam z uśmiechem na Leona. 
- I'll give you my heart, my song, my words baby. What I can say, I'll sing it. Oh, oooh, oooooh... I'll give my song and the rest to you baby baby. Sing you what I feel, my soul is true... - ludzie zaczęli klaskać razem z nami.
I'll give you my song. These words to you. Sing you what I feel. My soul is true. I don't have the world. Can't give it to you girl. But all that I can do. (All that I can do)... - nagle uśmiech z twarzy Jennifer zniknął.
- Is give the song to you... - zakończyliśmy z uśmiechem. Ludzie zaczęli klaskać i gwizdać, a ja się zaśmiałam. Leon w geście podziękowania mnie przytulił. Posiedzieliśmy na plaży jeszcze trochę, po czym wróciliśmy do hotelu, gdzie Jen od razu wstawiła na Twittera i konto na YouTube swój filmik. Nie wiele myśląc, poszłyśmy spać, bo było już naprawdę późno.





~*~


Dobra, jest jaki jest, ale nie mogłam wymyślić nic innego -,- W następnym rozdziale zakończę te wakacje i trochę jeszcze namieszam w życiu dziewczyn ;>