29 maja 2013

Rozdział 108

Witam po długiej przerwie xd
Przepraszam, że dawno mnie nie było, ale miałam pracowity maj, więc wiecie -,-
Ale rozdział się pojawia i mój iście genialny plan czas wprowadzić w życie ... ;>




~*~





- Możesz wreszcie przestać?! - na górze rozległ się krzyk Logana. Siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy telewizję, a słysząc hałas spojrzeliśmy po sobie zdziwieni.
- Sam zacząłeś, więc daj mi wreszcie spokój... - Jen była na serio znudzona, a po chwili schodziła ze schodów.
- Ja zacząłem, tak?! - Loggy zszedł za nią. - To ty mnie podsłuchiwałaś!
- Podsłuchiwałam? - odwróciła się do niego iście spokojna, a my spojrzeliśmy na nich zdziwieni. - Przypominam ci, że to też mój pokój.
- Ej, co to za krzyki? - do domu wszedł zdziwiony Kendall. - Słychać was na ulicy.
- Nic mnie to nie obchodzi! - syknął Henderson, ignorując blondyna. - Sądziłem, że jesteś lepiej wychowana! I jak ty w ogóle się ubierasz?! - złapał ją za nadgarstek.
- Puszczaj! - wyrwała się. - Spóźnię się!
- Niby dokąd?! - prychnął.
- A co ciebie to obchodzi?! - prychnęła. - Idź do Patrici! Może ci powie! - dodała i wyszła, trzaskając drzwiami. Logan mrucząc coś niezrozumiale pod nosem, poszedł do siebie.
- A im co znowu? - Kendall podrapał się po głowie.
- Nie wiem, ale mam ich już serdecznie dość - James przetarł twarz ręką. - Odkąd wróciliśmy nie robią nic innego, tylko się kłócą. No zwariować można!
- Nie chcę być okrutna, czy coś w tym stylu, ale Jennifer była o wiele milsza i spokojniejsza, gdy Logan był w trasie... - powiedziałam cicho, a oni spojrzeli na mnie dziwnie.
- Nie mówmy o tym - westchnął Carlos. - Christine w domu? - spojrzał na Kenda.
- Tak, odwiozłem ją - kiwnął głową i usiadł obok mnie, wzdychając ciężko.
- Tak mi pusto bez dziewczyn... - mruknęłam, ładując się Jamesowi na kolana. - Christine się wyprowadziła, Monic jest w Mediolanie i pracuje przy nowej sesji, a Jennifer na wszystkich wrzeszczy i się wścieka.
- Poprawka... - Kendall uniósł palec wskazujący do góry - ...nie wrzeszczy na ciebie i Carlosa.
- Nie wiem, co się z nią stało. Naprawdę nie wiem... - powiedziałam cicho, zaciskając oczy. James mocno mnie przytulił i pocałował w głowę.
- Będzie dobrze. Porozmawiam z nią... - Carlos uśmiechnął się ciepło, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Porozmawiamy z nią razem - spojrzałam na niego, na co kiwnął głową.
- No to się zbieramy... - westchnął Jamesa, a kwadrans później byliśmy w studiu Joe. Chłopcy napatrzeć się nie mogli. Oczywiście nie było z nami Logana. To nawet dobrze. Lepiej, żeby nie wiedział o pasji Jen.
- To tutaj... - wskazałam na drzwi z nazwiskiem mojej przyjaciółki, nazwą i logo jej grupy.
- Ktoś jest w środku... - mruknął Kendall i nacisnął klamkę. Wszyscy członkowie Born To Dance siedzieli na ławkach pod jedną ścianą i obserwowali, jak Jennifer prowadzi zajęcia dla pań. Stała z przodu i pokazywała ostatnie kroki.
- Dobrze! To teraz całość razem! - klasnęła w ręce. Nathan włączył od nowa piosenkę Ke$hy, a Rocky zajęła miejsce Jennifer i zaczęły tańczyć.
      Dziwiło mnie to, że Jen nie tańczy, gdy ma zajęcia. Zamiast je prowadzić stała z boku i popijała wodę. No ale co się dziwić? W końcu ma żałobę po dziadku. Nie mam nawet siły już z nią rozmawiać. Za każdym razem, kiedy wraca do domu, albo zaszyje się w kącie w jadalni, albo w naszym starym pokoju lub w ogrodzie. Czasami mam wrażenie, że odgrodziła się od reszty świata grubym murem, którego nie da się zburzyć. Bez przerwy płacze... Nie może sobie wybaczyć, że jej dziadek zmarł. Jakby to była jej wina... Wiele razy próbowałam jej to wybić z głowy, ale jest za bardzo uparta.
     Westchnęłam ciężko i po prostu wyszłam z sali, a za mną reszta. Włóczyłam się na końcu. Na nic nie miałam ochoty. Akurat przechodziliśmy przez park.
- Ej, mała, co jest? - James zmartwiony mnie przytulił. Pozostali tylko się odwrócili i ruszyli dalej.
- Martwię się o Jennifer... - powiedziałam cicho, po czym usiedliśmy na ławce, która stała obok.
- Czemu...? - spojrzał na mnie.
- Tuż przed waszym powrotem zmarł dziadek Jennifer - przytuliłam się do jego ramienia. - Od tamtej pory zamknęła się w sobie, nie chce rozmawiać. Załamała się...
- Dziwisz się jej? Bo ja nie... - mruknął szatyn, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Pomyśl tylko, jej dziadek był jedną osobą, która wiedziała o niej wszystko, która potrafiła się z nią dogadać.
- Nawet mi nie ufała tak bardzo jak jemu... - dodałam cicho, ponownie się w niego wtulając.
- Sama widzisz. Załamała się, bo uznała, że została sama. Logan jej nie wspiera, bo nawet o tym nie wie... - zaczął.
- I lepiej, żeby tak zostało - wtrąciłam się.
- Idiota woli pisać i gadać z tą całą Patricią niż z własną dziewczyną - dodał i objął mnie ramieniem. Westchnęłam ciężko, pogrążając się w myślach.





^*^
Tydzień później, oczami Jennifer
^*^





- Muszę tam z wami jechać?! - jęknęłam, gdy Joe i Vivienne przyjechali po mnie, abym pomogła im w przygotowaniach do wesela.
- Musisz... - odpowiedział Parker.
- Ale ja nie chcę! - założyłam ręce na piersi. - Weźcie Rocky!
- Rocky jest w szkole, zapomniałaś? - zaśmiała się Vivi.
- Jakby nie mogła zwiać z lekcji, co ja jestem? - mruczałam pod nosem, idąc na górę. - Mam lepsze rzeczy do roboty niż jeżdżenie po mieście.
- Hej, Jennifer... - uśmiechnęła się Jess, którą mijałam.
- Wszystko gra? - zdziwił się James.
- Tak, tak... - machnęłam ręką, zabierając torebkę z sypialni. - Otaczają mnie sadyści... - zeszłam na dół.
- Ale marudzisz! - Joe wywrócił oczami.
- Jedź z nimi, a nie! - zaśmiała się Jessica. - Cały czas siedzisz w domu!
Mruknęłam coś pod nosem, a kwadrans później byliśmy na miejscu. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, wychodząc z auta i patrząc na budynek przed sobą.
- No chyba sobie żartujecie...! - spojrzałam na nich zdziwiona.
- Nie... - zaśmiał się Parker.
- Skąd wzięliście na to kasę? - dodałam nadal w szoku.
- Odkładało się - Vivienne wzruszyła ramionami.
- Wow... - wydusiłam, ponownie patrząc na budynek.
- To jeszcze nic - Joe się wyszczerzył. - Musisz zobaczyć ogród.
Zaśmiałam się na to i weszliśmy do środka. Od razu poszliśmy do sali, w której miała odbyć się cała impreza.
- Jejciu... - wydusiłam. - Jak pięknie...
- O witam, przyszłą parę młodą - do towarzystwa dołączyła kobieta, na oko koło trzydziestki. - Jak się podobają dekoracje?
- Są piękne. A ile miejsca - uśmiechnęła się Vivienne.
- Specjalnie na życzenie pana młodego - zaśmiała się kobieta. - Prosił, aby pomieścić gości i zostawić miejsce na parkiet. Jak widać, udało się.
- I za to dziękuję - wyszczerzył się Parker.
- A pani to...? - spojrzała na mnie.
- Jennifer, świadkowa pana młodego - uścisnęłyśmy dłonie. - Pięknie państwu to wyszło - rozejrzałam się.
- A dziękuję. Może pani obejrzeć ogród, a ja przedstawię państwu menu - uśmiechnęła się, po czym w trójkę się oddalili, a ja skierowałam się do olbrzymich drzwi tarasowych, które były na końcu sali. Od razu znalazłam się na balkonie i aż dech w piersiach mi zaparło. Schodami, które były po mojej lewej, zeszłam na dół. Były w sam raz, a chwilę później stałam na dole. Ścieżka, którą ruszyłam, zaprowadziła mnie do fontanny. Rozejrzałam się zaciekawiona. Z lewej strony tego ,,ronda" nie było drogi, jak w przypadku innych kierunków, tylko trawa. Zdziwiona ostrożnie poszłam w tamtą stronę. Zatrzymałam się przy jakiejś kamiennej tablicy, opartej na cokole, która stała kilka metrów od furtki. Napis był zamazany i spękany. Mimowolnie przejechałam po nim opuszkami palców. Na samej górze widniała nazwa: Labirynt przeznaczenia.
- Jennifer...? - Joe położył mi rękę na ramieniu. - W porządku?
- Tak... Wracajmy... - spojrzałam na niego i odeszliśmy. Ostatni raz odwróciłam się w stronę labiryntu. Coś mnie do niego ciągnęło. Coś magicznego...





^*^
Oczami Jessici
^*^





- Ślub Joe i Vivienne już niedługo, a ja nadal nie mam sukienki - walnęłam się załamana na łóżku.
- No to zakupy... - mruknął mi James do ucha, na co przeszedł mnie widoczny dreszcz.
- Nie, bo będziesz chciał płacić! - prychnęłam i odwróciłam się do niego plecami.
- Jak ty mnie dobrze znasz... - zaśmiał się cicho, przytulając od tyłu. - Pójdziesz to będziesz mogła sama wybrać... - musnął moją szyję, na co zagryzłam dolną wargę.
- To chyba logiczne... - głos mi drżał.
- A jak zostaniesz to sam wybiorę ci sukienkę - uśmiechnął się szatańsko.
- I może od razu wyślesz mnie do klubu ze striptizem, co? - spojrzałam na niego.
- No wiesz?! - oburzył się. - W życiu bym ci takiej sukienki nie kupił, jeszcze ktoś by mi cię poderwał!
- Głupku, ile razy mam ci powtarzać, że kocham tylko ciebie? - objęłam jego twarz w dłonie.
- Aż do znudzenia... - wyszczerzył się, po czym musnął moje usta swoimi. Zaśmiałam się cichutko i odwzajemniłam równie delikatnie.
- Ooo... Jak obrzydliwie... - usłyszałam pogardliwy głos, po czym oderwałam się od Jamesa i zdziwiona spojrzałam w stronę drzwi, gdzie stała Patricia. A ta tu czego?!
- Puka się! - syknęłam. - Zresztą, co ty tu robisz?!
- Szukam Logana, umówiliśmy się na randkę - uśmiechnęła się szatańsko.
- No proszę, upadł tak nisko, żeby umawiać się ze szczurami... - Jen weszła do środka, kręcąc głową. Usiadła obok mnie.
- Spójrz na siebie, wywłoko! - syknęła, a Jennifer nawet nie drgnęła. Co jest?! Normalnie to by wyrzucała takie obraźliwe teksty, że Patricia z płaczem by uciekła.
- Jestem, sorki za spóźnienie... - Henderson pojawił się obok panny Taylor i bez niczego cmoknął ją w policzek.
- Weźcie, nie przy ludziach! - James zasłonił oczy.
- I kto tu się zachowuje obrzydliwie?! - prychnęłam, zakładając ręce na piersi.
- A wam co odbiło?! - Logan się ciut zdenerwował, podchodząc do nas.
- Mówią to, co widzą - Jen stanęła naprzeciwko niego. - A widzą kolesia, którego już nie obchodzą własni przyjaciele... - mruknęła, na co popchnął ją na łóżko.
- Jennifer! - spojrzałam na nią przerażona. Patrzyła na Logana z szeroko otwartymi oczami.
- Odbiło ci?! - James wstał, patrząc na niego morderczym wzrokiem.
- Mogłeś jej zrobić krzywdę! - wtrąciłam się. Brunet machnął tylko ręką i razem z Patricią wyszedł. Jennifer przetarła twarz dłońmi, a ja mocno ją przytuliłam. Coś mi się zdaje, że ta znajomość źle się skończy...






~*~



No i jest.! Jak Wam się podoba ? ;>
Bo mnie trochę xd
Nie jest taki, jaki chciałam, aby był, ale już nic nie zmienię, bo wyjdzie gorzej -,-
...więc cieszcie się tym, co macie ;p
A i jeszcze raz przepraszam, że mnie długo nie było :)

12 maja 2013

Rozdział 107

Postaram się, żeby w tym rozdziale było jak najwięcej informacji xD




~*~



- Dziewczyny, widziałyście Jennifer? - zbiegłam na dół. - Nie mogę jej znaleźć.
- Rano wyszła i do teraz nie wróciła - Mo na mnie spojrzała.
- Chyba wiem, gdzie może być... - zastanowiłam się chwilę, po czym zabrałam torebkę i wyszłam z domu, kierując się w dół ulicy. Od kilku dni ciągle jej w domu nie było. Spotykała się ze swoją grupą lub z Joe i Vivienne, aby pomóc przy organizacji ślubu. Ogólnie im bliżej końca trasy chłopaków, tym bardziej ona się zmienia... Chociaż nie wiem, czemu...
    Słońce już zachodziło, a ja martwiłam się o nią coraz bardziej. Skierowałam się do kościoła, w którym ostatnio często przesiadywała. No i się nie pomyliłam. Klękała w jednej ze środkowych ławek i patrzyła na ołtarz, który był w chwili obecnej oddzielony olbrzymimi kratami.
- Jennifer...? - szepnęłam cicho, podchodząc bliżej. Nie odpowiedziała mi, tylko mocno zacisnęła oczy, z których wypłynęły łzy. Szybko usiadłam obok niej.
- Co się stało? - zmartwiłam się. - Czemu płaczesz?
- Widzę, że przyjaciółka po ciebie przyszła - ksiądz podszedł do nas, ciepło się uśmiechając.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - skinęłam lekko głową.
- Na wieki wieków, Amen. Młoda damo, ciebie też coś trapi? - spojrzał na mnie.
- Nie, po prostu martwiłam się o Jennifer. Od rana w domu jej nie było - wyjaśniłam.
- Tylko dlatego, że była tutaj - uśmiechnął się. - Prosiła Boga, żeby jej nie zostawiał i ją zrozumiał.
- Jennifer... - szepnęłam cicho, patrząc na nią.
- Dzieci drogie, muszę was niestety już pożegnać... Idźcie z Bogiem... - skinął lekko głową i z uśmiechem odszedł w kierunku zakrystii.
- Jennifer, wracajmy do domu... - położyłam jej rękę na ramieniu.
- Jestem w domu... - powiedziała cicho, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.



^*^
1 września 2011 roku
^*^




- Christine, spokojnie, będzie dobrze... - starałam się ją uspokoić, kiedy Melody wjechała na salę operacyjną, a my musiałyśmy zostać na korytarzu.
- Błagam, miej rację... - spojrzała na mnie i przytuliła się do Andree. Jej rodzice siedzieli objęci i starali się myśleć pozytywnie. Westchnęłam ciężko i się rozejrzałam. Monic przytulała się do ramienia Matta, a Jennifer siedziała sama i pisała coś w jakimś zeszycie. Usiadłam na krześle i starałam się cierpliwie czekać.
    No i tak minęło kilka godzin. Christine nie mogła w miejscu wysiedzieć, więc chodziła sobie po korytarzu. Chłopaki poszli nam po coś do jedzenia, Mo starała się nie usnąć, a Jen słuchała muzyki i tępo gapiła się w jeden punkt. Za to ja nie mogłam się skupić na czytaniu książki, którą niedawno kupiłam. Nagle na końcu korytarza zrobił się straszny szum. Zdziwione spojrzałyśmy w tamtą stronę i zobaczyłyśmy jak z windy wychodzi, a raczej wybiega, Kendall! Podbiegł do recepcji, aby się o coś spytać. Pielęgniarka wskazała na nas.
- Kendall! - Christine rzuciła mu się na szyję.
- Już jestem... - sapnął zdyszany i odwzajemnił uścisk.
- Co ty tu robisz? A trasa? - podeszłam do nich. - Chłopaki są z tobą.
- Przyjechałem, bo Melody ma operację. Jestem sam, bo Michael pozwolił lecieć tylko mi - wyjaśnił.
- Dobrze, że jesteś... - Chrisie mocno się w niego wtuliła, a ja kątem oka dostrzegłam, jak Andree wściekły opuszcza korytarz. Matt przyniósł nam jedzenie i przywitał się z Kendem.
- Ile już ta operacja trwa? - spytał w końcu.
- Pięć godzin... - westchnęłam ciężko. - I nadal nic nie wiemy.
- Mam nadzieję, że się uda... - powiedział cicho. Nie minęło pięć minut, a z sali wyszedł lekarz prowadzący.
- I jak? - rodzice Chrisie i ona sama doskoczyli do niego jak oparzeni.
- Wszystko się udało - uśmiechnął się szeroko, choć widać było, że jest zmęczony. - Melody jest cała i zdrowa!
- Boże, co za ulga! - pani Mays przytuliła się z płaczem do męża.
- Najlepszy prezent na urodziny! - Chrisie wtuliła się w Kendalla, na którego twarzy gościł uśmiech ulgi. Widać było, że również denerwował się tą operacją. Opadłam na krzesło i rozejrzałam się z uśmiechem. Monic rozmawiała cicho o czymś z Mattem, a chwilę później go przytuliła. Pocałował ją w czoło i wyszedł, żegnając się wcześniej. Ciekawe, co się stało?




^*^
Tydzień później
^*^




- No mówię wam! On serio tak zrobił! - śmiała się Jen, gdy siedziałyśmy u niej w pokoju. Postanowiłyśmy zrobić sobie babski dzień i poopowiadać sobie, co u nas słychać. No i jak się okazało, Monic zerwała z Mattem w dzień operacji Melody.
- A Bella co na to? - zaśmiałam się.
- No, a co ona mogła zrobić? - wyszczerzyła się. - Oddała mu i oboje się świecili!
- Biedny syrop klonowy...! - Christine się położyła i ze śmiechu złapała za brzuch.
- Moje lody! - zawołała Mo, chroniąc w ostatniej chwili swój pucharek.
- Dobra, ogarnijmy się! - zarządziłam. Spojrzałyśmy po sobie i na nowo zaczęłyśmy się śmiać.


{klik}


- A wracając do urodzin mojej mamy... - zjadłam truskawkę w czekoladzie.
- Możemy je urządzić tutaj - odezwała się Monic. - Dom jest duży. Wszyscy się pomieszczą.
- My możemy się zająć gotowaniem - Jen na mnie spojrzała. - A Mo i Chrisie dekoracjami, czy czymś tam.
- No to ustalone... - zaśmiałam się. Nagle Fox podniósł głowę i zaczął wąchać w powietrzu. Spojrzałam na niego zdziwiona. Zbiegł na dół, szczekając przy tym.
- Sprawdzę to... - mruknęłam i wyszłam, kierując się na schody. Usłyszałam jakiś znajomy i przyciszony głos. Odwróciłam się, kiedy dziewczyny parsknęły śmiechem, bo Monic spadła z łóżka, co wywnioskowałam z odgłosów. Wzruszyłam ramionami i ponowiłam chód.
- Fox...? - podniosłam głowę i otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, w których powoli pojawiały się łzy.
- Cześć... - James uśmiechnął się lekko, kiedy wstał z klęczków i na mnie spojrzał. Bez słowa do niego podbiegłam i rzuciłam mu się z płaczem na szyję. Przytulił mnie mocno, robiąc jedno kółko wokół własnej osi. Pocałował mnie. Tak strasznie mi tego brakowało, tak bardzo... Łzy spływały mi po policzkach, a on wycierał je dłońmi.
- Boże, nie wierzę... - załkałam cicho, gdy się od siebie oderwaliśmy. Mocno przytuliłam go za szyję i zacisnęłam oczy.
- Kocham cię, Jessica.... - mruknął mi do ucha. - Kocham, najbardziej na świecie.
- Bo się wzruszę... - usłyszałam rozbawiony głos Logana. On i Kendall stali w przejściu do przedpokoju.
- Daj im spokój - zaśmiał się blondyn, stawiając swoje walizki na podłodze.
- Gdzie Jennifer? - Logan spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
- Jessica...? Wszystko w porządku? - wyżej wymieniona pojawiła się na schodach. Widząc chłopaków, odruchowo się zatrzymała i zasłoniła sobie usta dłonią. W oczach stanęły jej łzy.
- Hej, mała... - Loggy z ciepłym uśmiechem rozłożył ramiona, a ona bez słowa rzuciła mu się z płaczem na szyję. Mimo że przez całe dwa miesiące nawijała o ich zerwaniu to widać było, że nadal kocha tego głupka. Chwilę później, na dole pojawiła się Christine, która już tuliła się do Kendalla.
- Ooo... Jak słodko razem wyglądacie... - usłyszałam rozbawiony głos Carlosa, a chwilę później mignęła lampa aparatu. Spojrzałam na niego z uśmiechem, a na schodach pojawiła się zdezorientowana Monic.
- Co wy...? - nie skończyła, bo spotkał ją ten sam szok, co nas.
- Hej... - Carlos uśmiechnął się lekko.
- Boże, Carlos! - z płaczem go przytuliła, na co on zdziwiony, odwzajemnił uścisk dopiero po chwili.
     Staliśmy tak i tuliliśmy się przez najbliższy kwadrans. Nie miałam zamiaru puszczać Jamesa do końca dnia. Za długo byliśmy osobno, żeby teraz się tym nie nacieszyć.
- Co wy tu robicie? - Jen oderwała się w końcu od Logana. - Trasa kończy się za dwa tygodnie.
- Odwołali nam ostatnie koncerty - mruknął Kendall, a Christine się od niego odsunęła.
- Więc przyjechaliśmy wcześniej - James się uśmiechnął, na co pocałowałam go krótko.
- Może uczcimy wasz powrót w basenie, co? - zaproponowała Jen z uśmiechem.
- Wreszcie będę mógł patrzeć na własną dziewczynę - Loggy odetchnął z ulgą. - A nie na trzech porąbanych facetów! - syknął, patrząc na chłopaków, na co oni parsknęli śmiechem.
- O co chodzi? - spojrzałam zdziwiona na Jamesa.
- Później ci powiem - uśmiechnął się.
- No to przebrać się i do basenu! - zaśmiał się Kendall. Jak na zawołanie, wszyscy poszliśmy na górę. Zapowiadał się wspaniały dzień... Wreszcie wszystko wróciło do normy. Wreszcie nasze głupki wróciły. Więc Jennifer miała rację, że jedna nadzieja daje więcej siły niż dziesięć wspomnień...





~*~



No i wreszcie! xD
Taki sobie, ale jest ;p
Chciałyście, żeby chłopcy wrócili to macie, chociaż planowałam to nieco później, no ale to nic ;D
Następny nie wiem, kiedy... Wkrótce ;>

10 maja 2013

Rozdział 106

No i znowu dawno mnie nie było -,-
Ale to wszystko przez to, że mam egzaminy wstępne do klasy z maturą międzynarodową.
Rozdział z góry mówię, że wymuszony, więc sorki...




~*~




     Dwa tygodnie zleciały tak szybko, że nawet nie zauważyłam. Dziadek wrócił do Hiszpanii, zostawiając mnie samą z zagadką moich rodziców...
     Jennifer przez cały ten czas była ze swoją grupą. W domu praktycznie wcale jej nie było. Miała własny świat, własne problemy, które coś ostatnio zaczęły wymykać się jej spod kontroli. Jednego razu była tak zdenerwowana po rozmowie z Loganem, że wyżywała się na wszystkich dookoła. W dodatku jej dziadek, czyli tata jej mamy, trafił do szpitala. Współczuję dziewczynie...
     Christine i Andree tworzą cudowną parę, która ani myśli się rozstać. Chociaż ostatnio nasza malarka chodzi zestresowana, bo za dwa tygodnie Melody będzie miała operację. No i do tego dołącza się Monic z Mattem. Była Carlosa tak się panoszy, że mam czasami wrażenie, jakbym rozmawiała z obcą osobą. Do Jennifer praktycznie wcale się nie zbliża. Ogólnie rzecz biorąc, jej zachowanie wszystkim działa na nerwy, a Matt ma tego wszystkiego dosyć. Wiem, bo mi się ostatnio żalił...
     Z zamyślenia wybudził mnie dzwonek do drzwi. Kurcze, kogo tu niesie o tej godzinie? Zdziwiona spojrzałam na zegarek. Było grubo po północy. Westchnęłam ciężko i w samej piżamie zeszłam na dół, gdzie  była już Christine, która otwierała drzwi.
- A co wy tu robicie?! - zdziwiłam się, widząc moją mamę, Kyle'a i Bradley'a.
- Musimy coś ci wyjaśnić! - oznajmiła mama i całą trójką weszli do środka.
- Co to za hałasy? - na dół zeszła zaspana Jennifer. - Eee... Dobry wieczór? - speszyła się, widząc gości.
- Kogo tu znowu niesie? - na schodach pojawiła się Monic. - Eee... - spojrzała na nas zdziwiona.
- Jest grubo po północy! Odbiło wam?! - oburzyłam się. - Po co przyszliście?!
- Musimy coś ci wyjaśnić... - powtórzyła mama. No tak od tych dwóch tygodni w ogóle się nie widzieliśmy.
- Siostrzyczko, posłuchaj, to ważne... - Kyle do mnie podszedł.
- Słucham... - założyłam ręce na piersi.
- Twój tata to nie twój tata, a on nie jest twoim tatą, bo jak byłam młoda to zakochałam się w twoim tacie i nie spałam z nim, tylko z twoim tatą... - zaczęła mama, a ja spojrzałam na nią dziwnie, bo nic nie zrozumiałam.
- Chwila...! - wtrąciła Monic. - Zrozumiał ktoś coś?
- Chodzi o to, że pan Cooper jest biologicznym ojcem Kyle'a i Jess... - mruknęła Jennifer. - A pan Leonard był tylko przelotnym romansem.
- Przelotnym romansem?! - wrzasnęłam. - Byliście ze sobą prawie dwadzieścia lat!
- Jessica...! - mama podniosła głos.
- Czemu mnie okłamaliście?! - oburzyłam się.
- Ja... - zaczęła mama.
- Daruj sobie! - syknęłam. - Nagle się okazuje, że całe moje życie to jedno wielkie kłamstwo! - pobiegłam na górę, a z odgłosów wywnioskowałam, że dziewczyny wyprosiły naszych gości. Walnęłam się na łóżku i aż sama się zdziwiłam, że od razu zasnęłam.




^*^
15 sierpnia, urodziny Carlosa
^*^



- No czeeeść... - wyszczerzyła się Jennifer, kiedy połączyło nas z jubilatem.
- A tobie co? - zaśmiał się Carlos.
- Jak to, co? - uśmiechnęła się szeroko. - Masz urodziny! - pisnęła podekscytowana, na co wywróciłam rozbawiona oczami.
- Musiałaś mi przypomnieć? - westchnął ciężko. - Starzeję się...
- Daj spokój! - Jen machnęła ręką. - Dla mnie zawsze będziesz młody i silny! - strzeliła poważną minę, na co Latynos parsknął śmiechem.
- Dobra, skończcie, bo zaraz was rozłączę! - zagroziłam rozbawiona.
- No już, już... Otworzyłeś prezent ode mnie? - Jen spojrzała na niego przenikliwie.
- Poszedł na pierwszy ogień - wyszczerzył się dumnie.
- Jej! - podskoczyła rozbawiona.
- Nie musiałaś mi tego kupować... - mruknął. - Pewnie sporo kosztowało.
- Eee tam... - machnęła ręką z uśmiechem. - Ważne, że ci się podoba, słońce!
Kiedy to usłyszałam, zakrztusiłam się sokiem, a tamta dwójka spojrzała na mnie zdziwiona.
- Wszystko gra? - zmartwił się Carlos.
- Tak... - wydusiłam, patrząc na nich. Jen wzruszyła ramionami i zajęła się żywą rozmową z naszym jubilatem. No a mi nic innego nie pozostało, jak tylko wyjść z Foxem na spacer. No bo co innego miałabym robić? Siedzieć i patrzeć, jak Jennifer i Carlos flirtują ze sobą? Na samą myśl, ciarki mnie przechodzą...
- Oj! - zderzyłam się z kimś.
- Rany, przepraszam! - odskoczyłam od niego. - Nathan!
- No hej... - wyszczerzył się. Dopiero teraz zauważyłam resztę grupy Jennifer.
- Co wy tu robicie? - rozejrzałam się zdziwiona. Byliśmy niedaleko ich studia.
- Idziemy potańczyć - Brad wskazał odpowiedni budynek.
- Ale dzisiaj jest poniedziałek - dodałam nadal zdziwiona.
- No i? - spytał głupio Kevin. - Rozerwać się nie można?
- Hej, wy! - zawołała Jen, stojąc po drugiej stronie ulicy. - Ruszycie się, czy mam po was przyjść?!
Zaśmialiśmy się tylko i skierowaliśmy do studia, w którym jak się okazało, nie tańczyli, tylko pomagaliśmy Joe i Vivienne w przygotowaniach do ślubu, który miał odbyć się za niecały miesiąc...



^*^
Kilka dni później

^*^



- Jennifer! - wrzasnęła Mo na cały dom, gdy zabrała jej telefon.
- Złap mnie, jeśli potrafisz! - zaśmiała się Jen i zbiegła na dół.
- Wracaj tu! - wściekła panna Blue ruszyła za nią, a ja westchnęłam ciężko i spojrzałam zrezygnowana na Christine, która siedziała na fotelu i starała się coś narysować.
- Mowy nie ma! - Jen głupio się wyszczerzyła.
- Cisza! - krzyknęłam, wstając, a one obie się zatrzymały. - Jennifer, oddaj to... - wyciągnęłam rękę w jej stronę, a ona posłusznie położyła na niej komórkę. Oddałam ją Monic, a panna Jayde wielce obrażona odwróciła się do nas plecami i założyła ręce na piersi.
- Zachowujecie się jak...! - nie dane było mi dokończyć, bo rozległ się dzwonek do drzwi.
- Ciekawe kto to może być? - Christine odwróciła głowę w stronę wejścia do domu.
- Zaraz zobaczymy... - mruknęłam i poszłyśmy do przedpokoju, gdzie Monic otworzyła drzwi.
- Jennifer! - do środka wbiegł ośmioletni chłopczyk.
- Remy! - ucieszyła się Jen, biorąc go na ręce. - Braciszku!
- Cześć, młoda... - do środka weszła kuzynka Jennifer.
- Amanda! - wyszczerzyła się. - Co wy tu robicie?!
- Odwiedzić cię przyszliśmy, a co myślałaś? - zaśmiała się i poszłyśmy do salonu.
    No i tak zleciało kolejne kilka dni. Amanda i Remy praktycznie codziennie u nas byli. Jennifer bez przerwy się uśmiechała, aż miło się patrzyło. Jednak w piątek stało się coś, przez co ten uśmiech zniknął...


{klik}



    Właśnie zeszłam z Jen ze schodów. Zapowiadał się piękny dzień, więc postanowiłyśmy go wykorzystać i poleniuchować w ogrodzie. Oczywiście nie obyło się bez Amandy, która właśnie weszła do środka.
- Jestem! - wyszczerzyła się.
- Widzimy, widzimy... - zaśmiałam się.
- A gdzie Monic i Christine? - rozejrzała się zdziwiona.
- Poszły na randki ze swoimi chłopakami - zachichotałam.
- Jennifer, wszystko gra...? - Amy spojrzała na nią uważnie.
- Co...? A tak, zamyśliłam się... - mruknęła. Ogólnie od rana była jakaś nieobecna. Nagle zadzwonił jej telefon. Zdziwiona wyciągnęła go z kieszeni i odebrała.
- Halo?
Patrzyłam z szeroko otwartymi oczami, jak cała blednie. Po chwili opuściła rękę i się rozłączyła.
- Coś z dziadkiem... - spojrzała na mnie przerażona. - Musimy jechać do szpitala! - dodała szybko, po czym jak na zawołanie wybiegłyśmy z domu i samochodem Amandy pojechałyśmy do szpitala. Na miejscu byłyśmy w ekspresowym tempie. Jennifer od razu podbiegła do recepcji. Nie obchodziło ją nawet to, że potrąciła niektórych ludzi.
- Gdzie mój dziadek?! - niemal zażądała odpowiedzi.
- Proszę pani, spokojnie. On... - zaczęła recepcjonistka, ale Jen bez słowa odbiegła i skierowała się do odpowiedniej sali. Pobiegłyśmy za nią, a kiedy byłyśmy już w środku, dosłownie wryło mnie w podłogę. Dziadek Jennifer był nakrywany kołdrą jak człowiek zmarły, a sama Jen stała na środku sali z szeroko otwartymi oczami i patrzyła, jak pielęgniarki odłączają od niego wszystkie sprzęty. Spojrzałam na nią zmartwiona i przerażona. Jej dziadek nie żył...



^*^
Oczami Jennifer
^*^



- Jennifer... - usłyszałam cichy szept Jessici. Odtrąciłam jej rękę, kiedy chciała mnie dotknąć i bez słowa wybiegłam z sali na korytarz. Kierując się do wyjścia, potrąciłam kilku ludzi. Nie mogło do mnie dotrzeć, że mój ukochany dziadek nie żyje. Wybiegłam ze szpitala na ulicę, gdzie oparłam się o jakiś murek i starałam się uspokoić oddech. Całe moje życie zamieniło się nagle w jeden wielki koszmar.

*

Jechałam właśnie do warsztatu autem moich rodziców. W ogóle nie mogłam skupić się na kierowaniu. Ciągle miałam przed oczami obraz ze szpitala. Zjechałam na pobocze i westchnęłam ciężko, opadając na fotel i przecierając twarz rękami.

*

- Jennifer, może zjesz z nami śniadanie...? - Jessica podeszła do mnie, kiedy zeszłam ze schodów.
- Dobrze ci to zrobi... - dodała cicho Monic.
- Dzięki, dziewczyny, ale nie mam ochoty... - mruknęłam cicho i wyszłam z domu. Chciałam być sama. Z dala od wszystkiego i wszystkich.

*

Siedziałam na podłodze w kącie w swojej sali. Na zewnątrz było ciemno, a na zegarkach widniała północ. Podciągnęłam do siebie lewą nogę i oparłam na niej łokieć, po czym wpatrzyłam się w zdjęcie, które trzymałam w prawej dłoni. Byłam na nim razem z dziadkiem, kiedy miałam pięć lat.

*

Dzień pogrzebu... Dzień, którego nigdy w życiu nie pragnęłam. Byliśmy na cmentarzu. Wszyscy... Rodzice z Remy'm, dziewczyny, moja grupa, Joe i Vivienne, babcia Lilian, Amanda, Kyle, rodzice Jess - jej mama i Bradley, jej dziadek...
Stałam przed trumną, która aktualnie była przykryta kwiatami, i słuchałam, co ksiądz ma do powiedzenia. Prawie każdy płakał. Tylko nie ja... Nie mogłam, nie wiedziałam, czemu...
Stałam ze spuszczoną lekko głową i splecionymi z przodu rękami. Miałam tego wszystkiego dość.
Gdy pogrzeb dobiegł końca, a trumna została zakopana, Jessica położyła mi rękę na ramieniu i ciepło się uśmiechnęła. Godzinę później zostałam sama ze swoimi myślami. Ponownie zostałam sama.

*

Niedziela... Najpiękniejszy dzień w tygodniu...
Od pogrzebu minęło kilka dni.
Weszłam na cmentarz i skierowałam się do grobu mojego dziadka. Klęknęłam i się przeżegnałam, po czym usiadłam powoli w siadzie prostym i z lekkim uśmiechem patrzyłam dookoła na otaczające mnie drzewa, kwiaty i motyle. Spojrzałam na napis na tablicy, a wspomnienia wróciły. Mimo to nadal uśmiech nie zniknął z mojej twarzy. Miałam w sercu nie tylko swojego dziadka, ale wszystkie chwile, które z nim spędziłam...
- Gdybyś kiedyś we śnie poczuła, że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz, żem przestał żyć... - usłyszałam w głowie jego ciepły głos.
- Ale jak to, dziadziusiu? - pytałam jako pięciolatka.
- Wnusiu, nie zawsze przy tobie będę i nie zawsze będziemy razem... - z uśmiechem wziął mnie na kolana.
- Dziadku, obiecaj, że nie zostawisz mnie samej, dobrze? - spojrzałam na niego smutno.
- Gdybym to obiecał, nie mógłbym dotrzymać słowa... - westchnął ciężko.
- Nie chcę być sama... - w oczach pojawiły mi się łzy.
- Powiedziałeś, że nie będę sama... - z wyrzutem spojrzałam na tablicę. - Kłamałeś...






~*~





Eeeee.... -,- Kompletnie spieprzyłam ten rozdział, a następny powinien pojawić się niedługo. Pocieszę Was, powrót chłopaków coraz bliżeeeej ;>

3 maja 2013

Rozdział 105

Da da daaaa .! ;>
Przewiduję nudny rozdział na dziś -,-




~*~




     Razem z Jennifer weszłam do domu, którego na szczęście rodzice nie sprzedali. I dobrze, przynajmniej jest pamiątka i przydaje się w takich chwilach. Zamknęłam drzwi na wszystkie zamki, po czym obie się rozejrzałyśmy.
- Czuję się, jak w jakimś horrorze... - mruknęła Jennifer, rozglądając się. Wszystkie meble i inne rzeczy były przykryte folią. W niektórych miejscach nawet powstały pajęczyny. W dodatku było przeraźliwie zimno.
- Musimy znaleźć jakieś stare pamiątki. Może na strychu coś będzie? - spojrzałam na nią.
- Nie znoszę strychów, tam zawsze dzieje się coś złego... - mruknęła, idąc na górę.
- Ja się dziwię, że Logan z tobą wytrzymuje - zaśmiałam się.
- Ani słowa! - zgromiła mnie spojrzeniem, na co uniosłam ręce w geście obronnym. Chwilę później stałyśmy pod odpowiednimi drzwiami. Jennifer odetchnęła głęboko i nacisnęła klamkę. Podłoga i drzwi skrzypnęły przeraźliwie. Spojrzałyśmy po sobie lekko przestraszone, po czym przełykając głośno ślinę, weszłyśmy do środka. Wszędzie było pełno kurzu i pajęczyn, co tylko przyprawiało mnie o dreszcze. Podeszłyśmy do jakichś kartonów i zaczęłyśmy nasze poszukiwania. Miałam nadzieję, że coś znajdziemy. W końcu moja mama bez powodu by się tak nie zdenerwowała...
- Jessica, to twoja mama... - oznajmiła Jennifer po godzinie, wyciągając z kartonu jakieś stare zdjęcia.
- Pokaż to... - usiadłam obok niej i przejrzałam fotografie. Na wszystkich była mama, jak miała szesnaście lat i jakiś chłopak, który nie był tatą.
- Tu są jakieś koperty... - zdziwiona, wyciągnęła z dna pudła dość dużo kopert, które połączone były gumką recepturką.
- Nie rozerwij ich... - mruknęłam, a ona ostrożnie przerwała gumkę i podała mi kilka kopert. W każdej były pieniądze i list od tego samego chłopaka.
- Wygląda na to, że wszystkie są od Bradley'a... - mruknęła Jennifer, spoglądając do kartona. - A to co? - zmarszczyła lekko brwi i wyciągnęła z niego jakąś starą książkę. Dmuchnęła na okładkę, a praktycznie cały kurz odleciał.
- Co to jest? - spytałam cicho.
- Nie wiem... - zdziwiona, położyła książkę na podłodze i ostrożnie ją otworzyła. - Wygląda na pamiętnik...
- Pusta strona? - uniosłam brwi do góry, gdy zobaczyłam, że pierwsza kartka jest niezapisana.
- Josephine Olson, 19 lutego roku 1969. Pamiątka ślubna dla Williama Olsona... - Jen przeczytała zapis na następnej karcie.
- 19 lutego? - zdziwiłam się. - To moje urodziny.
- I rocznica ślubu twojego dziadka... - mruknęła.
- Ale... - nie wiedziałam, co robić i mówić. Miałam kompletny mętlik w głowie.
- Jesteś z roku 1993, a twoja mama z 1978. Kyle jest od ciebie o trzy lata starszy, czyli wychodzi na to, że twoja mama miała piętnaście lat, kiedy się urodziłaś - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Piętnaście...? Piętnaście lat...? - aż zabrakło mi powietrza.
- A kiedy urodził się twój brat miała dwanaście - mruknęła. - To by wyjaśniało, że jest taka młoda.
- Błagam, powiedz, że to żart...! - jęknęłam, wstając i łapiąc się za głowę.
- Przykro mi... - powiedziała cicho.
- Piętnaście lat, piętnaście lat...! - gadałam w kółko, a łzy stanęły mi w oczach. - Jak ona mogła?!
- Spójrz na pozytywy - Jen uśmiechnęła się lekko. - Gdyby tego nie zrobiła, nie siedziałabyś tu teraz ze mną.
- Dzięki, że jesteś... - przytuliłam ją i się popłakałam. Po jakimś kwadransie jakoś się uspokoiłam i obie zeszłyśmy na dół. Zabrałam pamiętnik babci. W końcu należał do dziadka. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, po prostu postanowiłyśmy wrócić do Los Angeles. Nawet nie obchodziło mnie to, że była już dziesiąta wieczorem. Chciałam jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę.
- Będzie dobrze... - powiedziała cicho Jennifer, kiedy siedziałyśmy w samolocie. - No bo w końcu musi... - niemal szepnęła, po czym włożyła słuchawki w uszy i naciągnęła czapkę na oczy. Westchnęłam ciężko i oparłam głowę o szybę, podkulając do siebie nogi. Z wielkim mętlikiem w głowie zasnęłam.
      Obudziłam się dopiero, kiedy wylądowaliśmy w Los Angeles. Nie uśmiechało mi się to zbytnio, bo była trzecia nad ranem, a chciałam się wyspać.
- Jennifer, wstawaj... - szturchnęłam ją.
- Co jest? - spojrzała na mnie zaspana i się przeciągnęła.
- Jesteśmy w Los Angeles... - mruknęłam, zabierając swoje rzeczy. - Wszystko gra? - spojrzałam na nią zdziwiona i lekko zmartwiona. Nie miała za bardzo zadowolonej miny.
- Tak, w porządku, tylko coś sobie właśnie uświadomiłam - uśmiechnęła się, jak dla mnie wymuszenie.
- Powiesz co? - spytałam niepewnie.
- To nic ważnego... - mruknęła, a chwilę później opuściłyśmy samolot i pojechałyśmy taksówką do domu. Po cichu otworzyłam drzwi i dosłownie na palcach weszłyśmy do środka. Od razu Fox do nas podbiegł. Zaczął wesoło szczekać i machać ogonem.
- Ciii...! - Jennifer przyłożyła palec do ust. - Bo je obudzisz!
- Chodź tu, słoneczko... - szepnęłam, biorąc go na ręce, na co znowu zaczął szczekać. - Fox, cicho!
- Fox...? - usłyszałyśmy zaspany głos Christine. Chwilę później światło się zaświeciło, a ona weszła do przedpokoju.
- No czeeeść... - Jen głupio się wyszczerzyła.
- Dziewczyny? - przetarła oczy. - Miałyście wrócić po południu.
- Ale znalazłyśmy to, czego szukałyśmy i jesteśmy wcześniej - powiedziałam cicho.
- Przepraszamy, że cię obudziłyśmy... - dodała Jen skruszona.
- Nie szkodzi, a tak właściwie to... - zaczęła, ale nie dane było jej skończyć, bo na schodach pojawiła się wściekła Monic.
- Czy wyście kompletnie powariowały?! - syknęła cicho. - Jest trzecia w nocy!
- Też miło cię widzieć... - mruknęła Jennifer, zakładając ręce na piersi.
- Mo, nie złość się. Wsiadłyśmy w najwcześniejszy samolot... - broniłam nas.
- Nie obchodzi mnie to! - warknęła, a na wrogość w jej głosie odruchowo się cofnęłam.
- Przestań zgrywać wielką panią! - syknęła Jennifer. No pięknie, pomyślałam zrezygnowana.
- Proszę?! - oburzyła się.
- Dziewczyny, ciszej... - upomniała je Christine.
- Odkąd rozstałaś się z Carlosem zachowujesz się jak jakaś hrabina! - Jen nie odpuszczała. - Rozstawiasz wszystkich po kątach, wściekasz się o byle co i nie da się z tobą normalnie porozmawiać! - Mo z minuty na minutę miała coraz większe oczy. - A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że Carlos jest na tyle głupi, żeby nadal cię kochać! Nie zasługujesz na niego! I albo się zmienisz, albo się wyprowadzasz!
- Co?! - krzyknęłyśmy w trójkę, patrząc na nią.
- Nie możesz mnie stąd wyrzucić! - syknęła Mo.
- Mogę! To dom Logana, więc nie masz nic do gadania! - Jen posłała jej zabójcze spojrzenie. Od tej strony jej nie znałam. Wiem, że z Carlosem ma najlepszy kontakt, ale żeby aż tak go broniła? A może faktycznie ona się w nim zakochała...?
- Dziewczyny, uspokójcie się, bo... - zaczęła Chrisie, a na schodach pojawił się mój dziadek.
- Co to za krzyki? - zdziwił się.
- Dziadku! - ucieszyłam się, podbiegając do niego.
- No cześć, wnusiu! - zaśmiał się, przytulając mnie i Foxa jednocześnie..
- Co ty tu robisz? Nie mówiłeś, że przyjeżdżasz... - uśmiech mi z twarzy nie schodził.
- Bo chciałem zrobić wam niespodziankę - zaśmiał się i spojrzał na Jennifer.
- Dzień dobry, panu... - uśmiechnęła się niepewnie. Oczy jej się lekko zaszkliły. No tak przecież ona ze swoim dziadkiem nie rozmawiała od roku, bo na starość stracił pamięć.
- Nie przywitasz się ze mną? - dziadek rozłożył ramiona z uśmiechem. Wahała się przez chwilę, a potem podbiegła i się przytuliła. Monic od razu poszła do siebie, a Christine zaraz po niej. My też postanowiłyśmy się położyć. W końcu rano muszę iść do mamy.




^*^
Kilka godzin później
^*^



- Mamo, otwieraj! - od dłuższego czasu dobijałam się do drzwi domu moich rodziców.
- Może wyszła? - Jen na mnie spojrzała.
- Może... - mruknęłam. - Cholera no!
- Chodź, wrócimy do domu. Może twój dziadek będzie coś wiedział - dodała cicho. Tak też zrobiłyśmy. Mam nadzieję, że wreszcie się dowiem, o co chodzi. Po drodze spotkałyśmy mojego braciszka, więc zgarnęłyśmy go do nas na obiad.
- Miałem nadzieję, że już nie będę musiał do tego wracać... - dziadek westchnął ciężko, kiedy skończyliśmy jeść, a ja niemal zażądałam odpowiedzi na moje pytania.
- Pogoda jest piękna, mamy czas - mruknął Kyle. W końcu jedliśmy w ogrodzie.
- Ja muszę już iść. Spóźnię się na sesję... - Monic wstała od stołu i weszła do domu.
- Niech pan opowiada, bo strasznie jestem ciekawa - Christine uśmiechnęła się lekko.
- Niech pomyślę... - dziadek się zastanowił dłuższą chwilę. - Ach tak... Zaczęło się od tego, że Susan znalazła sobie chłopaka, a potem zaszła z nim w ciążę...
- I wtedy urodziłem się ja... - mruknął Kyle.
- Tak. Wiele osób namawiało waszą matkę do aborcji. Zarówno przy pierwszej, jak i przy drugiej ciąży. Jednak ona się uparła, że wychowa was oboje... No i jak widać to się jej udało - uśmiechnął się dziadek.
- Kto jest naszym ojcem? - palnęłam.
- Na pewno nie Leonard... - spojrzał na nas uważnie. - Jak myślicie, dlaczego nigdy go nie lubiłem?
- Ożenił się z twoją córką, miałeś takie prawo... - zauważył Kyle.
- Chodziło raczej o to, że nigdy nie traktował was jak własne dzieci - wyjaśnił dziadek, a ja poczułam jak mi serce staje. - W końcu jego dziećmi nie byliście...
- A ich biologicznym ojcem... - zaczęła Jennifer.
- Jestem ja... - do ogrodu wszedł Bradley Cooper w towarzystwie mamy. Spojrzeliśmy na nich zdziwieni. No i zaczęła się wielka opowieść o tym, jak się poznali, jak to później ustalili, że Bradley wyjedzie do Los Angeles za pracą i będzie wysyłał mamie, co miesiąc listy i pieniądze na nasze utrzymanie. Ogólnie tak to miało wyglądać, ale pech chciał, że poszło inaczej. Nasza kochana mamusia zakochała się w naszym, fałszywym tatusiu. Kiedy miała osiemnaście lat wzięła z nim ślub i wyprowadziła się z domu.
- W sierpniu kończę osiemnaście i jakoś jeszcze nie mam dzieci i męża! - spojrzałam na nią zabójczo. - W ogóle, jak to możliwe, że skończyłam w zeszłym roku liceum?!
- Po prostu poszłaś wcześniej do szkoły. Byłaś bardzo mądrą dziewczynką, jak na swój wiek... - powiedziała cicho.
- Już osiemnaście? - zdziwił się Bradley. - Szybko zleciało.
- A ty nie myśl, że zaakceptuję cię, jako ojca! - syknęłam.
- Jessica! - mama się wkurzyła.
- Gdzie byłeś całe nasze życie?! - wyrzuciłam z siebie i wbiegłam do domu, a potem opuściłam go, kierując się do parku. Nie miałam najmniejszej ochoty z nikim gadać, więc usiadłam na jakiejś ławce i starałam się uspokoić. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam...




~*~



Jest taki, bo jest ... -,-
Nie podoba mi się kompletnie -,-
Nie wiem, kiedy pojawi się następny. Chyba dopiero wtedy, jak mi wena wróci -,-

1 maja 2013

Rozdział 104

Wreszcie weekend ! ;D
Co z tego, że w szkole było się dwa dni ? xd
To i tak męczarnia -,-
Ostatni rozdział to była kompletna klapa, więc robię Wam niespodziankę i na Wasze własne życzenie mieszam na tym blogu xd



~*~



     Odwróciłam się na drugi bok i w efekcie spadłam z łóżka. Nie żeby coś, ale czy ono nie powinno być ciut dłuższe? Co z tego, że spałam na środku...
- Aua...! - jęknęłam. Ledwo podniosłam głowę, a Fox na nią wskoczył i zaryłam czołem w podłogę. Już miałam dalej marudzić, kiedy usłyszałam jak ktoś krzyczy.
- Nie masz prawa z nim rozmawiać! - wciekły głos Monic. Zdziwiona i przestraszona z lekka, szybko wyszłam na korytarz, gdzie spotkałam się z zaspaną i równie zaskoczoną Christine.
- Możesz mnie pocałować tam, gdzie słońce nie dochodzi! - warknęła Jen. Spojrzałyśmy po sobie zdziwione i szybko ruszyłyśmy na dół. Obie stały na środku salonu i patrzyły na siebie morderczym wzrokiem.
- Co wy wyprawiacie?! - oburzyłam się, zatrzymując się na ostatnim stopniu. Chrisie stanęła dwa stopnie wyżej.
- Jest w pół do pierwszej! Chciałybyśmy się wyspać, chociaż raz! - blondynka spojrzała na nie z żalem.
- To nie moja wina, że ona wtrąca się w nie swoje sprawy! - Monic wskazała na Jennifer.
- O przepraszam! - oburzyła się. - To, że rozmawiam z Carlosem nie powinno cię w ogóle wkurzać!
- Chwila! - wtrąciłam się. - Kłócicie się o Carlosa?!
- Bo ona z nim rozmawia! - Mo naprawdę była wściekła.
- Monic, ale to nic złego, że rozmawiają... - powiedziała cicho Christine.
- Ona ma chłopaka! - krzyknęła Blue. - Nie powinna go zdradzać!
- Słucham?! - Jen się wściekła. - Powtórz, bo nie dosłyszałam! - syknęła.
- Nie powinnaś zdradzać Logana, teraz słyszałaś?! - Mo spojrzała na nią zabójczo.
- Jennifer...! - przestraszyłam się lekko. Jednak ona nic nie zrobiła, zamknęła na chwilę oczy, po czym zabrała torbę z fotela i wyszła, mówiąc, że będzie późno.
- Serio, Monic? Serio? - spojrzałam na nią z politowaniem. - Jesteś z Mattem, to co ci przeszkadza, że Jen rozmawia z Carlosem?
- Nie wtrącaj się, Jessica! - syknęła, a mnie aż ciarki przeszły. - Nie zgrywaj najmądrzejszej! - no i pobiegła do siebie.
- Nie martw się, przejdzie jej... - powiedziała cicho Christine, kładąc mi rękę na ramieniu. Westchnęłam ciężko i bez słowa wróciłam do siebie, gdzie usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Spojrzałam na laptopa, który stał na biurku, po czym wzięłam go sobie na kolana i sprawdziłam loty do Middletown...




^*^
Oczami Jennifer
^*^



    Nie wierzę, że Monic oskarża mnie o coś takiego. Po pierwsze, nie ma do tego podstaw. A po drugie, mam prawo rozmawiać z moim przyjacielem. Nikt nie może mi tego zabronić...!
- Cześć... - mruknęłam do Joe, z którym minęłam się po wejściu do studia.
- Cześć, wszystko w porządku? - zawołał za mną zdziwiony.
- Nie, nie znoszę swojego życia! - odkrzyknęłam, gdyż byłam już na schodach. Po kilku minutach stałam pod moją salą, na której drzwiach wisiała tabliczka z moim nazwiskiem. Nie wiem, czemu, a dociekanie tego  teraz nie było mi potrzebne. Musiałam się odstresować, oderwać na chwilę od tego świata, zapomnieć o wszystkim...
Z zamyślenia wyrwała mnie muzyka, dobiegająca ze środka. No to sobie nie potańczę, pomyślałam, wzdychając ciężko. Weszłam do sali i zobaczyłam jak dziewczyny z mojej grupy tańczą. Mojej grupy... Rany, nie wierzę, że to już tydzień.
- Brawo! - zaczęłam klaskać, kiedy skończyły.
- Jennifer! - Rocky rzuciła mi się na szyję.
- No cześć, młoda - zaśmiałam się, przytulając ją. - Urosłaś!
- Bardzo śmieszne... - mruknęła.
- Cześć, Jennifer... - Miley i Alex się ze mną przywitały.
- No hej, a gdzie reszta? - rozejrzałam się zdziwiona. - Byliśmy tu umówieni, nie? Czy ja coś pokręciłam?
- Nie, jest piątek, więc się spotykamy, a reszta powinna być... - Alex nie miała szans na dokończenie, bo do środka wpadli chłopcy.
- Mamy to! - krzyknęli razem.
- Niby co? - zdziwiła się Alice, wchodząc do środka razem z Bellą.
- No nazwę...! - wyszczerzył się Brad.
- Nazwę? Czego? - do towarzystwa dołączyła Emma.
- No grupy! - oznajmił Zack.
- Że naszej grupy? - zdziwiła się blondynka.
- Nie, tej z kosmosu... - Kevin wywrócił oczami. Westchnęłam ciężko i zagwizdałam przez palce, na co wszyscy się zamknęli.
- Tak lepiej. No, chłopcy, mówcie tę nazwę - spojrzałam na nich.
- Born To Dance... - wyszczerzyli się.
- Chwytliwe... - Rocky na mnie spojrzała. Zamyśliłam się.
- No skoro mamy być grupą, to musimy mieć nazwę... - Nathan do mnie podszedł, a za nim reszta.
- Jeśli ci się nie podoba to wymyślimy inną - dodał szybko Zack. On i Anderson byli najlepszymi przyjaciółmi. Gołym okiem widać, pomyślałam.
- Dziewczyny...? - spojrzałam na nie poważnie, oczekując, że wypowiedzą się na ten temat.
- Mi się podoba... - Alex z uśmiechem wzruszyła ramionami, a reszta jej zawtórowała.
- Nie odpuścicie, co? - rozbawiona, założyłam ręce na piersi i zwróciłam się do chłopców.
- Od tygodnia staramy się coś wymyślić i wreszcie coś mamy! Jest podstęp! - oznajmił entuzjastycznie Kevin.
- Szczerze, to najlepsza nazwa jaką udało się wam wymyślić - uśmiechnęłam się ciepło. - Born To Dance od dzisiaj jest jedną z grup tanecznych, które podbiją Los Angeles.
- I cały świat! - Brad wyszczerzył się głupio.
- Jasne, chyba w twoich snach - Emma wywróciła oczami.
- Czemu by nie? - uśmiechnęłam się. - Podbić świat jak szaleni naukowcy! - zaśmiałam się złowieszczo.
- Nie wolno tak mówić! - do środka wszedł Joe. - Przygoda w Londynie nic cię nie nauczyła?
- Oj cicho... - zaśmiałam się.
- Czy ty nie możesz być normalna? - Rocky zrezygnowana założyła ręce na piersi.
- Normalność nudzi! - ze śmiechem puściłam jej oczko.
- Ona zawsze taka jest? - Miley zwróciła się do Joe.
- Przeważnie, nie będziecie się z nią nudzić - zaśmiał się.
- Dobra, ludzie, idziemy! - klasnęłam w dłonie.
- Nie tańczymy? - zdziwiła się Emma.
- Nie, mam dla was niespodziankę - rozbawiona puściłam jej oczko i opuściliśmy studio. Wreszcie moje marzenia zaczęły się spełniać. Nie zepsuję tego, tak jak w przypadku Logana. Będę dbać o Born To Dance jak o członka rodziny. I nikt mi tego nie zepsuje, nawet Patricia...




^*^
Oczami Jessici
^*^



- Jessica...? - do środka weszła Christine. - Co ty robisz? - spojrzała na mnie zdziwiona, kiedy pakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki.
- Lecę do Middletown - mruknęłam, idąc po kosmetyczkę.
- Wracasz do domu...? - wybałuszyła na mnie oczy.
- Nie, możliwe, że jutro będę z powrotem. Muszę coś sprawdzić... - wyjaśniłam. W końcu sprawa z moimi rodzicami ciągnie się za mną prawie od miesiąca.
- Jak Jennifer to zobaczy to będzie źle... - mruknęła.
- Co zobaczę? - do towarzystwa dołączyła wyżej wymieniona. - Jessica...? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Lecę do Middletown, muszę coś sprawdzić... - powiedziałam poważnie.
- No to ja lecę z tobą! - dodała hardo.
- Jennifer... - westchnęłam ciężko. - Miałaś dzisiaj spotkać się z grupą.
- Właśnie od nich wracam. Byliśmy w kinie i wesołym miasteczku, a jestem tu, bo wiedziałam, co planujesz... - założyła ręce na piersi i oparła się o framugę.
- Dobra, możesz lecieć! Tylko szybko! - poddałam się, a ona wyszczerzyła się dumnie i pobiegła do siebie. Christine pokręciła głową z niedowierzaniem i wyszła, a ja dokończyłam pakowanie i się przebrałam. Zeszłam na dół, gdzie poczekałam na Jennifer i pożegnałam się z Foxem. Godzinę później byłyśmy już w samolocie. Dowiem się, o co chodzi z moimi rodzicami, choćby nie wiem co...!




~*~


No i jest.! Taki sobie, ale jest ;D
W zakładce 'Bohaterowie' pojawiło się zdjęcie Patrici i niektórzy bohaterowie ulegli zmianie xd