26 stycznia 2014

Rozdział 117

Ok, więc tak... strasznie przepraszam ;C.
Leń i brak weny mnie dopadły ._. Ale obiecałam sobie, że dokończę tego bloga, więc nie mogę przestać pisać :).
Sporo nadrabiania przede mną : / . 


~*~



- Nie, nie, nie, nie, nie...! - Logan przerażony przebiegł przez ulicę nie zważając na jadące samochody, które w tym momencie gwałtownie się zatrzymały i zaczęły na niego trąbić. Wykorzystując sytuację ruszyliśmy za nim.
     Serce mi dosłownie stanęło, gdy znaleźliśmy się pod apartamentowcem, z którego wypadła Jennifer. Zawisła na drążku od flagi gdzieś tak na piątym piętrze. Jak zwykle potrafiła szybko myśleć w trudnych sytuacjach, tak jak teraz. Jej jeansowe bolerko nie wyglądało na zbyt solidne, żeby wytrzymać, aż do przybycia jakiejkolwiek pomocy.
- Jennifer, trzymaj się! - zawołałam do niej. Nie odpowiedziała mi. Pewnie nie słyszała, albo była zbyt przerażona, żeby spojrzeć w dół i to zrobić.
- Co robimy?! - Carlos spojrzał po nas wszystkich. - Przecież nie pozwolimy jej tak wisieć!
- Zanim przybędzie jakakolwiek pomoc Jennifer spadnie! - stwierdził Kendall, wskazując na moją przyjaciółkę, która pisnęła ze strachu, gdyż jej bolerko zaczęło się drzeć.
- Logan...! - James spojrzał na bruneta z nadzieją, że ten wymyśli jakiś plan. Ten spojrzał jedynie na nas przerażony, a potem na Jennifer.
- No zróbcie cos! - krzyknęłam, patrząc na nich.
- Jennifer! - Carlos spojrzał na nią przerażony, a Logan nareszcie otrzeźwiał i stanął ze dwa metry od budynku.
- Puść się! Złapię cię! - uniósł głowę do góry, wyciągając ręce.
- Nie...! - z gardła Jen wydobył się krzyk przerażenia. Staliśmy tam i ze strachem patrzyliśmy na to, co się dzieje.
- Jennifer, wiem, że to trudne, ale musisz mi zaufać! Puść się! - zawołał, a ona spojrzała w górę, przez co jej bolerko się rozerwało i spadła.
- Jennifer! - chciałam tam podbiec, ale James mnie przytrzymał.
- Mam cię! - Logan poświęcając swoje ulubione spodnie złapał ją w ostatniej chwili, robiąc wślizg na kolanach niczym w prawdziwym filmie akcji. - Jesteś już bezpieczna... - uśmiechnął się ciepło, patrząc na nią.
- Dziękuję... - szepnęła cicho, a my odetchnęliśmy z ulgą.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz. - Logan podszedł do nas z nią na rękach.
- Prawie na zawał przez ciebie zeszliśmy! - zażartował Carlos, żeby rozładować atmosferę, choć i tak w jego głosie można było wyczuć nutkę strachu.
- Przecież nic takiego się nie stało... - Jen uśmiechnęła się słabo.
- Nic?! - oburzyłam się. - Spójrz na siebie! Jak ty wyglądasz?! - moje zdenerwowanie było jak najbardziej uzasadnione. Nie dość, że była pobita i zakrwawiona to na dodatek miała w niektórych miejscach podarte ubranie.
- Przeżyję... - mruknęła, stając na własnych nogach.
- Ostrożnie... - Logan ją przytrzymał.
- Najważniejsze, że nie przyszliśmy za późno. - uśmiechnął się James.
- Jestem ciekaw kto cię tak urządził...? - Kendall się zastanowił, po czym spojrzał w górę na okno, z którego wypadła Jennifer.
- To on... - zaczęła się chwiać, aż w końcu straciła przytomność. Logan szybko ją złapał i wziął na ręce.
- Trzeba ją zabrać do szpitala! - zarządził Carlos.



*



     Siedzieliśmy na szpitalnym korytarzu i czekaliśmy, aż Mark skończy zajmować się Jennifer i w końcu wróci do nas z jakąś konkretną diagnozą. My, w przeciwieństwie do Logana, powoli opanowywaliśmy podburzone emocje. W sumie nie dziwiłam się, że był z niego jeden wielki kłębek nerwów. W końcu musiał wyjaśnić rodzicom Jen, co się stało ich córce.
- Gdzie ona jest?! - na korytarzu dało się usłyszeć pana Jayde.
- No to jestem trupem... - mruknął Logan pod nosem, wstając z miejsca.
- Jessica! - jej mama do mnie podbiegła. - Co się stało?! Gdzie Jennifer?!
- Na sali. Lekarz się nią zajmuje... - próbowałam ją uspokoić.
- Ty...! - tata Jen spojrzał morderczym wzrokiem na Logana.
- Wszystko wyjaśnię... - zaczął Henderson.
- Nie mam zamiaru słuchać dupka, przez którego moja córka leży w szpitalu! - syknął pan Jayde.
- Christopherze, uspokój się! - skarciła go mama Jen. - Teraz najważniejsza jest nasza córka!
- Zbliż się do niej choćby na metr, a obiecuję, że nie dożyjesz Sylwestra! - pogroził mu palcem, po czym poszedł z żoną do sali córki.
- Czemu nie powiedziałeś mu prawdy?! - syknął cicho Kendall.
- Co by to zmieniło? - Logan spojrzał na  niego obojętnie. - Jennifer przez to nie będzie zdrowa.
- Ale, Logan... Pozwolisz, żeby jej ojciec tak cię traktował? - James uniósł brwi do góry.
- A co mam zrobić? - uniósł bezradnie ręce do góry. - Zasłużyłem sobie! Jestem śmieciem, przez którego dziewczyna, którą kocham, leży w szpitalu! - odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Logan...! - chciałam za nim iść, ale Carlos złapał mnie za rękę.
- Daj mu spokój. Musi pobyć sam... - mruknął cicho. Spojrzałam na niego, po czym westchnęłam ciężko i ostatni raz obejrzałam się za Hendersonem.
      Minęło sporo czasu odkąd Logan nas opuścił. Martwiłam się o niego, ale jak powiedział Carlos, musiał pobyć sam i wszystko na spokojnie przemyśleć. Nie chciałam ingerować w jego życie, ale sam fakt, że cierpi bez powodu mi nie odpowiadał. Okay, Logan do świętych nie należy i ma na swoim koncie kilka grzeszków... sporo grzeszków, ale jest takim samym człowiekiem jak ja czy chłopaki. Nie zasłużył sobie na traktowanie go jak śmiecia, czy miano ,,dupka, przez którego Jennifer leży w szpitalu". Fakt faktem to też trochę jego winy, że Jen się od nas wyprowadziła, ale to już stare dzieje. Najważniejsze jest to, że uratował ją przed niechybną śmiercią. Ciekawi mnie tylko, czy rodzice Jen przejrzą na oczy i uświadomią sobie, że Logan nie jest winny tego, iż ich córka jest w szpitalu.
      Nagle zaburczało mi w brzuchu, na co odruchowo objęłam go rękami, żeby chociaż go zagłuszyć. Mimo że byłam potwornie głodna i spragniona nie miałam zamiaru wstawać i iść do sklepu, aby coś sobie kupić. W każdej chwili Mark mógł wyjść od Jen i powiedzieć nam jaki jest jej stan.
- Proszę... - usłyszałam rozbawiony głos Jamesa, który podsuwał mi pod nos hamburgera.
- Dzięki... - uśmiechnęłam się wdzięczna, po czym szybko go zjadłam. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, jak bardzo byłam głodna. Rozejrzałam się, po czym utkwiłam wzrok w Loganie, który nas uratował od śmierci głodowej i kupił tyle jedzenia, aby wszyscy się w spokoju najedli.
- Rany, ale się najadłem... - Carlos wyciągnął nogi do przodu i pogłaskał się po brzuchu.
- Chyba przytyłem z pięć kilo... - westchnął Kendall, zamykając oczy i opierając głowę o ścianę.
- O, jak dobrze... - mruknęłam zadowolona, kładąc głowę na kolanach Jamesa i zamykając oczy.
- Nie za wygodnie? - spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie... - wystawiłam mu język i przytuliłam się do jego brzucha. Zaśmiał się jedynie i pocałował mnie w głowę. Leżałam tak przez jakiś czas, aż w końcu Mark wyszedł z sali, a my doskoczyliśmy do niego jak oparzeni i zaczęliśmy pytać, jeden przez drugiego, co jest z naszą przyjaciółką.
- Uspokójcie się, bo niczego się nie dowiecie! Zresztą to jest szpital! - skarcił nas.
- Przepraszamy... - mruknął Kendall.
- No mów...! - popędzałam młodszego z braci Johnson. Chciałam jak najszybciej wiedzieć, co jest z Jennifer.
- Poza tym, że została dotkliwie pobita nie ma powodów do obaw... - uśmiechnął się ciepło, a my odetchnęliśmy z ulgą.
- Kamień spadł mi z serca... - westchnęłam z uśmiechem.
- Martwi mnie jedynie ilość narkotyku, który jej wstrzyknięto... - spojrzał na nas poważnie - ...dawka była śmiertelna. To cud, że jeszcze żyje.
- Narkotyku...? - Logan cały zbladł.
- Tak, ilość metaamfetaminy w jej krwi była bardzo duża. - Skinął głową. - Na szczęście większość została usunięta razem z krwią, a pozostałą częścią zajęliśmy się przed chwilą.
- Czyli wszystko jest okay, tak? - Carlos był jak najbardziej poważny.
- Mark...? - spojrzałam na niego uważnie, gdyż zawahał się z odpowiedzią.
- Boję się, że po takiej ilości mogą wystąpić skutki uboczne - odpowiedział niechętnie.
- Skutki uboczne? - zdziwił się Kendall. - Jakie skutki uboczne?
- Metaamfetamina to narkotyk o bardzo silnym działaniu psychoaktywnym, a uzależnienie od niej jest jak jazda na rowerze... - zaczął, a moje ciało oblał zimy pot - ...zmiany na ciele i wewnątrz niego są nieodwracalne.
- Czyli sugerujesz, że Jennifer może się od tego uzależnić? - zdziwił się James.
- Szanse na uzależnienie są bardzo małe, bo osoba, która jej to wstrzyknęła chciała ją uśpić, a nie pobudzić do działania... - zaczął, a my odetchnęliśmy z ulgą - ...ale jej organizm będzie przez jakiś czas osłabiony po takiej dawce.
- Czyli zostanie w szpitalu? - spytałam cicho.
- Tak, jeszcze tydzień, góra dwa... - zapisał coś w karcie, a Logan z wrażenia, aż usiadł na krześle obok.
- Stary, nie łam się. Będzie dobrze... - Kendall poklepał go po ramieniu.
- Jest jeszcze coś. - Mark spojrzał na nas niepewnie, jakby bojąc się, że kolejna dawka złych informacji może nas dobić.
- Co takiego? - wydusił Carlos.
- Przeprowadziłem badania i wychodzi na to, że przed metaamfetaminą podano jej pigułki gwałtu - zerknął do karty.
- Co? - Logan, aż podniósł głowę.
- To by wyjaśniało jej podarte ubranie... - mruknął James.
- Ale nie martwcie się - Mark uśmiechnął się ciepło. - Wszystkie szkodliwe substancje zostały usunięte z jej organizmu, dlatego tyle to trwało. Teraz śpi, ale przyjdźcie jutro. Koło południa powinna się obudzić.
- Dziękujemy... - Carlos skinął głową.



^*^
Tydzień później
^*^



     Obudziły mnie promienie słońca wpadające do środka przez niedokładnie zasłonięte okna. Przetarłam oczy i się przeciągnęłam.
- Dzień dobry... - usłyszałam, po czym się odwróciłam i zobaczyłam uśmiechniętego szatyna.
- Dzień dobry... - musnęłam jego policzek z uśmiechem.
- Tylko tyle? - mruknął niezadowolony, a ja wywróciłam oczami rozbawiona.
- Nastę... - zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi.
- Nikogo nie ma w domu! - krzyknął James, nakrywając głowę poduszką.
- To ja... - Carlos wsunął się do pokoju.
- Wejdź. - Zachęciłam go gestem dłoni, aby usiadł na łóżku. - Coś się stało?
Odetchnął głęboko, po czym zamknął drzwi i spełnił moją sugerowaną prośbę.
- Carlos...? - spojrzałam na niego uważnie.
- Chodzi o Monic... - mruknął cicho, obracając swój telefon w dłoniach.
- Co z nią? - wbiłam wzrok w jego plecy. Nawet James wyciągnął swoją rozczochraną głowę spod poduszki i na niego spojrzał.
- Chce się spotkać i porozmawiać... o nas. - Wydusił.
- Masz zamiar iść? - spytałam cicho.
- Nie... Nie wiem... - złapał się za głowę. - Już niczego nie jestem pewny.
- Carlos... - westchnęłam ciężko, siadając obok i przytulając go. - Nie myśl o tym.
- Jak mam nie myśleć, skoro ciągle do mnie pisze i wydzwania o to cholerne spotkanie?! - uniósł się.
- Uspokój się! - James szturchnął go w ramię, siadając z drugiej strony. - Złość tu nie pomoże!
- Przepraszam... - mruknął cicho. - Po prostu to do mnie nie dociera. Najpierw ze mną zerwała, a teraz chce do mnie wrócić - przetarł twarz dłońmi.
- Będzie dobrze. Zawsze masz nas - położyłam mu głowę na ramieniu.
- Nie żeby coś, ale coś mi w tym nie pasuje... - James położył się na plecach.
- Niby co? - Carlos na niego spojrzał.
- Nie sądzisz, że to dziwne po tym jak z tobą zerwała i cię potraktowała? - uniósł jedną brew do góry. - Coś mi tu śmierdzi... - mruknął.
- Sorrki... - mruknął Latynos, siadając wygodniej.
- Serio, Carlos? - spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- To była metafora, czubie! - James walnął go poduszką.
- Auć! No przecież żartowałem! - zaśmiał się Pena.
- No ja mam nadzieję - mruknęłam rozbawiona. - A teraz leć się przebrać i idź na spacer. Może to cię orzeźwi!
- Wreszcie! - James zatarł ręce i chciał mnie przytulić, ale szybko uciekłam do łazienki. - Jessica! - krzyknął za mną z wyrzutem, a ja się zaśmiałam i wzięłam prysznic.





~*~



No i jest! Długo wyczekiwany rozdział. :)
Przyznam szczerze, że im dalej go ciągnęłam tym bardziej mi się nie chciało :/.
No ale napisałam i mam nadzieję, że przez tak długą nieobecność mnie nie zabijecie ;).

A tak na marginesie, czyta ktoś te moje wypociny? :)