13 lutego 2014

Rozdział 118

   
Stałam w kuchni i sprzątałam po śniadaniu. Carlos zastosował się do mojej propozycji i poszedł na spacer z Foxem, a Kendall zmył się przebrać. Tylko James gdzieś mi zniknął. Mieliśmy zamiar odwiedzić Jennifer. Zresztą od tamtego feralnego dnia, całe nasze życie kręci się wokół szpitala i tej optymistki. Dlaczego tak o niej sądzę? Ponieważ wiedząc jak poważny jest jej stan, ona w ogóle się tym nie przejmuje. Jakby to, że wypadła z dziesiątego piętra, nigdy się nie wydarzyło. Naprawdę trzeba być bardzo odpornym na otaczający nas świat. Boję się, że Jen ponownie chce się od wszystkich odseparować i w spokoju przeczekać całą sytuację.
- Nad czym tak moja księżniczka myśli? - z zamyślenia wyrwał mnie ciepły głos Jamesa i jego silne ramiona, obejmujące mnie od tyłu w pasie.
- Martwię się... - mruknęłam cicho, wycierając kubki.
- O Jennifer...? - spytał, całując mnie w kark.
- Tak. - Westchnęłam ciężko. - O nią, o Carlosa, o wszystkich.
- Za bardzo wszystkim się przejmujesz - mruknął.
- A co mam zrobić? - odwróciłam się w jego stronę.
- Wyluzować. - Oparł dłonie na szafce po obu moich stronach i pochylił się, aby spojrzeć mi w oczy. - Jennifer jest bezpieczna, a Carlos to duży chłopiec. Da sobie radę.
- Ale...
- Żadnego 'ale'. Zamiast martwić się o wszystkich dookoła, pomyśl też czasem o sobie - pocałował mnie w czoło.
- I myślisz, że ta twoja psychologiczna gadka coś da? - uniosłam brwi do góry, zakładając ręce na piersi.
- Nie, ale liczę, że dostanę buziaka za dobre chęci - wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Wiecznie głodny. - Pokręciłam głową zrezygnowana i wróciłam do wycierania naczyń.
- Dziwisz mi się? - mruknął mi uwodzicielsko do ucha, po czym przygryzł jego płatek. Czułam jak moje serce przyspiesza, a ciało drży.
- Tak. - Odparłam najpewniej jak potrafiłam. Zaczął całować mnie po szyi i ramieniu, co chwilę łapiąc w zęby kawałek mojej skóry. Zadowolona odchyliłam głowę w bok, zamykając oczy.
- Minęło sporo czasu od naszego wyjazdu do Middletown. - Odwrócił mnie w swoją stronę, kładąc mi dłonie na biodrach. - Stęskniłem się trochę... - zamruczał, całując moją żuchwę i szyję.
- Trochę...? - spojrzałam na niego.
- Bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo... - wpił się w moje usta, na co mruknęłam zadowolona.
- Ekhem. - Niedaleko nas rozległo się głośne chrząknięcie.
- Kendall, idź sobie! - James jęknął niezadowolony.
- Nie, właśnie dobrze, że przyszedł. - Zabrałam z krzesła torebkę, którą zniosłam sobie wcześniej. - Jedziemy do Jennifer.
- Zmówiliście się przeciwko mnie, prawda?! - oburzył się Maslow, a ja z blondynem parsknęliśmy śmiechem i przybiliśmy sobie piątkę.





^*^

Oczami Carlosa
^*^





Tak jak poleciła mi Jessica, wyszedłem na spacer, aby wszystko sobie przemyśleć i poukładać w głowie. Przy okazji wziąłem Foxa. Przez ostatnie wydarzenia strasznie go zaniedbaliśmy.

Zaraz po wyjściu z domu skierowałem się do parku. Zawsze lubiłem tam chodzić. Atmosfera w nim była taka uspokajająca, wręcz relaksująca. Wiązało się z nim bardzo przyjemne wspomnienie, a mianowicie poznałem tam Monic.
Moją Monic, z którą wiązałem swoją przyszłość i wszystkie plany. Dziewczyna, którą kochałem i nadal kocham sprawiła mi tyle bólu, odeszła ode mnie, a teraz chce tak po prostu wrócić, bo zrozumiała swój błąd. Może jednak nie wszystko zepsułem? Może jeszcze zdołam uratować to, co było między nami? Ale jak to zrobić?
- Auć! - z głębokiej zadumy wyrwało mnie zderzenie z jakąś dziewczyną.
- Rany, nic ci nie jest?! - spanikowałem, pomagając jej wstać.
- Nic, w porządku. - Potarła, zapewne bolącą, głowę.
- Samantha? - zdziwiony uniosłem brwi do góry.
- Carlos! - uśmiechnęła się na mój widok. - Słyszałam, co się stało z Jennifer. Tak mi przykro, to musi być dla was trudne.
- Jest. - Przyznałem jej rację. Zachowywała się dziwnie. W sumie, ona zawsze była dziwna, ale teraz to już przekraczała granice.
- W dodatku ta twoja sytuacja z Monic - westchnęła, kręcąc głową. - Biedna Jennifer zapewne tylko się martwi, zamiast zdrowieć.
- Wybacz, ale nie zamierzam tego słuchać. Cześć. - Mruknąłem i biorąc Foxa na ręce, skierowałem się w stronę szpitala. Czyżby Sam miała rację? Przeze mnie Jennifer nadal jest chora...?





^*^

Oczami Logana
^*^





Siedziałem na szpitalnym korytarzu, tępo patrząc na drzwi od sali Jennifer, gdzie aktualnie przebywali także jej rodzice.

Schrzaniłem sprawę. Nie dość, że przeze mnie wylądowała w szpitalu to jeszcze jakiś dupek chciał ją zgwałcić. W dodatku jej stan zdrowia w ogóle się nie poprawił.
- Co ja najlepszego zrobiłem...?! - wydusiłem pod nosem, łapiąc się za głowę i opierając łokcie o kolana.
Czułem się bezsilny, czego nienawidziłem w swoim życiu. Chciałbym, żebym to był ja, żebym to ja znalazł się na jej miejscu! Ważne, aby wyzdrowiała.
- Cholera... - przetarłem twarz, gwałtownie wstając, przez co potwornie zakręciło mi się w głowie. Zjechałem po ścianie na podłogę, biorąc kilka głębszych wdechów. Byłem wyczerpany, musiałem to przyznać. Od tygodnia nie spałem i nie opuszczałem szpitala. Reszta próbowała mi wbić do głowy, że muszę odpocząć i zjeść coś porządnego, a nie drożdżówki ze szpitalnego sklepiku.
- Logan! - czyjeś silne ramię mną szarpnęło. Zdezorientowany rozejrzałem się i zobaczyłem stojącego nade mną Jamesa.
- Stary, wyglądasz jak zombie! - skwitował Kendall.
- Powinieneś odpocząć. Wróć do domu. - Jessica spojrzała na mnie zmartwiona.
- Nie muszę odpoczywać! - syknąłem, wstając z podłogi i opierając się o ścianę naprzeciwko.
- Jesteś ledwo żywy! Daj sobie w końcu przemówić do rozsądku! - uniósł się James.
- O, cześć wam. - Uśmiechnął się Mark, podchodząc do nas. - Logan, byłeś w domu tak jak ci kazałem?
- Nie. - Burknąłem, odwracając głowę w bok.
- Jeśli nie odpoczniesz staniesz się jednym z moich pacjentów. - Spojrzał na mnie surowo.
- Mam to gdzieś. Moje miejsce jest tutaj, przy Jennifer... - ostatnie dwa słowa wypowiedziałem bardzo cicho.
- Co ci po tym, że tu siedzisz, skoro i tak nie chcesz do niej wejść?! - zdziwił się Kendall.
- Wystarczy, nie kłóćcie się... - westchnęła Jess, a z sali Jen wyszli jej rodzice.
- Nadal tu jesteś?! - pan Jayde spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
- Christopher, daj spokój. - Mama Jennifer złapała męża pod ramię, po czym pociągnęła go do windy.
- Cześć, wszystkim! - Carlos do nas podszedł z Foxem na rękach.
- Zrobimy tak... - Mark spojrzał na nas wszystkich - ...zbadam Jennifer i sobie z nią w spokoju porozmawiacie, ale wchodzicie tam wszyscy. - Johnson dał mocny nacisk na ostatnie słowo, patrząc na mnie. Westchnąłem ciężko, musiałem w końcu przełamać ten pieprzony strach i z nią porozmawiać.
Mark, tak jak mówił, zbadał Jen i oznajmił, że jej stan się poprawia. Powoli, ale się poprawia. W życiu nie czułem się tak szczęśliwy. Kamień spadł mi z serca!
- Macie godzinę, bo robi się późno - dodał na koniec i wyszedł. Podczas gdy reszta w spokoju z nią rozmawiała, przy jej łóżku. Ja trzymałem się przy oknie, stojąc do wszystkich plecami. Bałem się spojrzeć jej w oczy. Nienawidziła mnie, czułem to.
Gdy minęła umówiona godzina, a światło zgasło, niepewnie podszedłem do łóżka Jennifer i usiadłem na krześle obok. Modliłem się o to, aby spała, tak jak to było w ostatnich dniach. Delikatnie i ostrożnie ująłem jej dłoń, po czym musnąłem ją ledwo wyczuwalnie ustami.
- Logan... - usłyszałem jej cichutki szept.
- Przepraszam, już wychodzę... - mruknąłem cicho i wstałem.
- Nie, zostań. - Dodała cicho. - Proszę.
- Ale tylko na chwilę... - szepnąłem, z powrotem siadając i całując jej dłoń.
- Gdzie byłeś...? - powoli odwróciła głowę w moją stronę, przesuwając rękę na mój policzek. - Czekałam na ciebie.
Poczułem się, jakbym dostał w twarz. Na mnie...? Czekała na mnie? Nie docierało to do mnie, a dotyk jej delikatnej skóry na moim policzku był jak balsam dla duszy. Chciałem, żeby nie przestawała.
- Ja... - nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Kłamać czy mówić prawdę? Ostrożnie zdjąłem jej dłoń ze swojej twarzy i odłożyłem ją na łóżku.
- Co powiedział ci... mój ojciec? - podniosła się, aby usiąść.
- Hej, nie wolno ci się przemęczać! - zmartwiony zerwałem się na nogi i jej pomogłem, siadając na łóżku.
- Odpowiedz... - wbiła we mnie te swoje hipnotyzujące, wszystko widzące oczy.
- Nic... - odwróciłem głowę w bok.
- Nie kłam, Logan. - Szepnęła cicho, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. - Nie śpisz od kilku dni, nie jesz normalnie, tylko ciągle tu siedzisz.
- Chłopaki ci powiedzieli? - mruknąłem, patrząc w podłogę.
- Nie, Jessica - westchnęła cicho. - Nie możesz zaniedbywać zdrowia z mojego powodu.
- Jeśli przez to stąd wyjdziesz to będę to robił - dodałem hardo.
- Uderzyłabym cię, ale nie mam siły - szepnęła cicho.
- Przepraszam cię za wszystko - zacisnąłem mocno oczy, które mi się zaszkliły. - Za Patricię, za kłótnie. Za to, że tu jesteś... - wydusiłem, chcąc wstać, ale jedną rękę przyłożyła mi do policzka, a drugą chwyciła lekko za moją kurtkę.
- Jesteś strasznie głupi... - mruknęła cicho, przysuwając się bliżej i całując mnie w policzek. - Nie jestem o nic zła.
- Ale tu jesteś, jakiś dupek próbował cię zgwałcić... - oparłem swoje czoło o jej, zaciskając oczy. - To...
- Ciii... - przyłożyła mi delikatnie palce do ust. - Najważniejsze, że tu jesteś... ze mną. - Oparła głowę o moje ramię, a jej ciepły oddech drażnił moją skórę na szyi.
- Twój ojciec by mnie zabił, gdyby tu teraz wszedł... - szepnąłem cicho.
- Nie zabiłby... - spojrzała na mnie, odwracając moją twarz w swoją stronę. - Nie pozwoliłabym na to... - mruknęła tuż przy moich ustach. Czułem ucisk i przyjemne ciepło w brzuchu, a moje serce waliło jak oszalałe.
- Nie dałabyś mnie zabić...? - wtrąciłem. Musiałem jakoś odwlec to, co miało się właśnie stać.
- Nie... - przyznała cicho. - Ale to miłe, że ciągle tak reagujesz... - przyłożyła dłoń do mojej koszuli w miejscu, gdzie czuć było przyspieszone bicie serca. Odruchowo zagryzłem dolną wargę, uciekając wzrokiem na boki. Czułem się zażenowany, a jednocześnie strasznie podekscytowany. Sam nie wiedziałem dokładnie, czego chciałem.
- Brakowało mi ciebie... - szepnęła cichutko, opierając się z powrotem o ściankę łóżka, na co odruchowo usiadłem bliżej niej. Znała mnie na wylot, więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że już owinęła mnie sobie wokół palca.
- Przepraszam za wszystko... - pocałowałem ją w dłoń. - Powinienem już iść.
- Logan... - westchnęła ciężko, przykładając sobie moją rękę do policzka. - Zostań ze mną.
- Nie mogę... - założyłem jej włosy za ucho. - Jesteś po silnych lekach i nie wiesz, co mówisz.
- Może tak... - westchnęła zrezygnowana. - Dobranoc.
- Dobranoc. - Uśmiechnąłem się ciepło, a to, co zrobiłem wykraczało poza granice rozsądku. Zamiast wstać i po prostu wyjść, pocałowałem ją. Szybko jednak otrzeźwiałem i się od niej odsunąłem.
- Ja... Przepraszam, ja... - nie wiedziałem, co jej powiedzieć.
- Ciii... - przyłożyła mi palec do ust, po czym musnęła je delikatnie swoimi. Siedziałem tam jak ostatni kretyn, póki się nie odsunęła.
- Wow... - wydusiłem i odruchowo usiadłem bliżej niej.
- Wybacz, brakowało mi ciebie... - szepnęła cicho.
- Widocznie nie tylko ja się stęskniłem... - mruknąłem. Przygryzła wargę, którą uwolniłem kciukiem spod zębów, po czym musnąłem jej żuchwę i szyję. Wsunęła mi palce we włosy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Na końcu pocałowałem ją w nos.
- Będę jutro... - szepnąłem cicho, po czym musnąłem jej usta ostatni raz i wyszedłem. Po jakiejś godzinie spałem w domu we własnym łóżku, śniąc, pierwszy raz od miesięcy, o czymś przyjemnym.





~*~




No i proszę ! :)

Końcówka w sam raz na Walentynki (mimo że ich cholernie nie znoszę -.-).
Mam nadzieję, że się spodobało, bo nie miałam pomysłu jak to skończyć ^^'.

26 stycznia 2014

Rozdział 117

Ok, więc tak... strasznie przepraszam ;C.
Leń i brak weny mnie dopadły ._. Ale obiecałam sobie, że dokończę tego bloga, więc nie mogę przestać pisać :).
Sporo nadrabiania przede mną : / . 


~*~



- Nie, nie, nie, nie, nie...! - Logan przerażony przebiegł przez ulicę nie zważając na jadące samochody, które w tym momencie gwałtownie się zatrzymały i zaczęły na niego trąbić. Wykorzystując sytuację ruszyliśmy za nim.
     Serce mi dosłownie stanęło, gdy znaleźliśmy się pod apartamentowcem, z którego wypadła Jennifer. Zawisła na drążku od flagi gdzieś tak na piątym piętrze. Jak zwykle potrafiła szybko myśleć w trudnych sytuacjach, tak jak teraz. Jej jeansowe bolerko nie wyglądało na zbyt solidne, żeby wytrzymać, aż do przybycia jakiejkolwiek pomocy.
- Jennifer, trzymaj się! - zawołałam do niej. Nie odpowiedziała mi. Pewnie nie słyszała, albo była zbyt przerażona, żeby spojrzeć w dół i to zrobić.
- Co robimy?! - Carlos spojrzał po nas wszystkich. - Przecież nie pozwolimy jej tak wisieć!
- Zanim przybędzie jakakolwiek pomoc Jennifer spadnie! - stwierdził Kendall, wskazując na moją przyjaciółkę, która pisnęła ze strachu, gdyż jej bolerko zaczęło się drzeć.
- Logan...! - James spojrzał na bruneta z nadzieją, że ten wymyśli jakiś plan. Ten spojrzał jedynie na nas przerażony, a potem na Jennifer.
- No zróbcie cos! - krzyknęłam, patrząc na nich.
- Jennifer! - Carlos spojrzał na nią przerażony, a Logan nareszcie otrzeźwiał i stanął ze dwa metry od budynku.
- Puść się! Złapię cię! - uniósł głowę do góry, wyciągając ręce.
- Nie...! - z gardła Jen wydobył się krzyk przerażenia. Staliśmy tam i ze strachem patrzyliśmy na to, co się dzieje.
- Jennifer, wiem, że to trudne, ale musisz mi zaufać! Puść się! - zawołał, a ona spojrzała w górę, przez co jej bolerko się rozerwało i spadła.
- Jennifer! - chciałam tam podbiec, ale James mnie przytrzymał.
- Mam cię! - Logan poświęcając swoje ulubione spodnie złapał ją w ostatniej chwili, robiąc wślizg na kolanach niczym w prawdziwym filmie akcji. - Jesteś już bezpieczna... - uśmiechnął się ciepło, patrząc na nią.
- Dziękuję... - szepnęła cicho, a my odetchnęliśmy z ulgą.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz. - Logan podszedł do nas z nią na rękach.
- Prawie na zawał przez ciebie zeszliśmy! - zażartował Carlos, żeby rozładować atmosferę, choć i tak w jego głosie można było wyczuć nutkę strachu.
- Przecież nic takiego się nie stało... - Jen uśmiechnęła się słabo.
- Nic?! - oburzyłam się. - Spójrz na siebie! Jak ty wyglądasz?! - moje zdenerwowanie było jak najbardziej uzasadnione. Nie dość, że była pobita i zakrwawiona to na dodatek miała w niektórych miejscach podarte ubranie.
- Przeżyję... - mruknęła, stając na własnych nogach.
- Ostrożnie... - Logan ją przytrzymał.
- Najważniejsze, że nie przyszliśmy za późno. - uśmiechnął się James.
- Jestem ciekaw kto cię tak urządził...? - Kendall się zastanowił, po czym spojrzał w górę na okno, z którego wypadła Jennifer.
- To on... - zaczęła się chwiać, aż w końcu straciła przytomność. Logan szybko ją złapał i wziął na ręce.
- Trzeba ją zabrać do szpitala! - zarządził Carlos.



*



     Siedzieliśmy na szpitalnym korytarzu i czekaliśmy, aż Mark skończy zajmować się Jennifer i w końcu wróci do nas z jakąś konkretną diagnozą. My, w przeciwieństwie do Logana, powoli opanowywaliśmy podburzone emocje. W sumie nie dziwiłam się, że był z niego jeden wielki kłębek nerwów. W końcu musiał wyjaśnić rodzicom Jen, co się stało ich córce.
- Gdzie ona jest?! - na korytarzu dało się usłyszeć pana Jayde.
- No to jestem trupem... - mruknął Logan pod nosem, wstając z miejsca.
- Jessica! - jej mama do mnie podbiegła. - Co się stało?! Gdzie Jennifer?!
- Na sali. Lekarz się nią zajmuje... - próbowałam ją uspokoić.
- Ty...! - tata Jen spojrzał morderczym wzrokiem na Logana.
- Wszystko wyjaśnię... - zaczął Henderson.
- Nie mam zamiaru słuchać dupka, przez którego moja córka leży w szpitalu! - syknął pan Jayde.
- Christopherze, uspokój się! - skarciła go mama Jen. - Teraz najważniejsza jest nasza córka!
- Zbliż się do niej choćby na metr, a obiecuję, że nie dożyjesz Sylwestra! - pogroził mu palcem, po czym poszedł z żoną do sali córki.
- Czemu nie powiedziałeś mu prawdy?! - syknął cicho Kendall.
- Co by to zmieniło? - Logan spojrzał na  niego obojętnie. - Jennifer przez to nie będzie zdrowa.
- Ale, Logan... Pozwolisz, żeby jej ojciec tak cię traktował? - James uniósł brwi do góry.
- A co mam zrobić? - uniósł bezradnie ręce do góry. - Zasłużyłem sobie! Jestem śmieciem, przez którego dziewczyna, którą kocham, leży w szpitalu! - odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Logan...! - chciałam za nim iść, ale Carlos złapał mnie za rękę.
- Daj mu spokój. Musi pobyć sam... - mruknął cicho. Spojrzałam na niego, po czym westchnęłam ciężko i ostatni raz obejrzałam się za Hendersonem.
      Minęło sporo czasu odkąd Logan nas opuścił. Martwiłam się o niego, ale jak powiedział Carlos, musiał pobyć sam i wszystko na spokojnie przemyśleć. Nie chciałam ingerować w jego życie, ale sam fakt, że cierpi bez powodu mi nie odpowiadał. Okay, Logan do świętych nie należy i ma na swoim koncie kilka grzeszków... sporo grzeszków, ale jest takim samym człowiekiem jak ja czy chłopaki. Nie zasłużył sobie na traktowanie go jak śmiecia, czy miano ,,dupka, przez którego Jennifer leży w szpitalu". Fakt faktem to też trochę jego winy, że Jen się od nas wyprowadziła, ale to już stare dzieje. Najważniejsze jest to, że uratował ją przed niechybną śmiercią. Ciekawi mnie tylko, czy rodzice Jen przejrzą na oczy i uświadomią sobie, że Logan nie jest winny tego, iż ich córka jest w szpitalu.
      Nagle zaburczało mi w brzuchu, na co odruchowo objęłam go rękami, żeby chociaż go zagłuszyć. Mimo że byłam potwornie głodna i spragniona nie miałam zamiaru wstawać i iść do sklepu, aby coś sobie kupić. W każdej chwili Mark mógł wyjść od Jen i powiedzieć nam jaki jest jej stan.
- Proszę... - usłyszałam rozbawiony głos Jamesa, który podsuwał mi pod nos hamburgera.
- Dzięki... - uśmiechnęłam się wdzięczna, po czym szybko go zjadłam. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, jak bardzo byłam głodna. Rozejrzałam się, po czym utkwiłam wzrok w Loganie, który nas uratował od śmierci głodowej i kupił tyle jedzenia, aby wszyscy się w spokoju najedli.
- Rany, ale się najadłem... - Carlos wyciągnął nogi do przodu i pogłaskał się po brzuchu.
- Chyba przytyłem z pięć kilo... - westchnął Kendall, zamykając oczy i opierając głowę o ścianę.
- O, jak dobrze... - mruknęłam zadowolona, kładąc głowę na kolanach Jamesa i zamykając oczy.
- Nie za wygodnie? - spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie... - wystawiłam mu język i przytuliłam się do jego brzucha. Zaśmiał się jedynie i pocałował mnie w głowę. Leżałam tak przez jakiś czas, aż w końcu Mark wyszedł z sali, a my doskoczyliśmy do niego jak oparzeni i zaczęliśmy pytać, jeden przez drugiego, co jest z naszą przyjaciółką.
- Uspokójcie się, bo niczego się nie dowiecie! Zresztą to jest szpital! - skarcił nas.
- Przepraszamy... - mruknął Kendall.
- No mów...! - popędzałam młodszego z braci Johnson. Chciałam jak najszybciej wiedzieć, co jest z Jennifer.
- Poza tym, że została dotkliwie pobita nie ma powodów do obaw... - uśmiechnął się ciepło, a my odetchnęliśmy z ulgą.
- Kamień spadł mi z serca... - westchnęłam z uśmiechem.
- Martwi mnie jedynie ilość narkotyku, który jej wstrzyknięto... - spojrzał na nas poważnie - ...dawka była śmiertelna. To cud, że jeszcze żyje.
- Narkotyku...? - Logan cały zbladł.
- Tak, ilość metaamfetaminy w jej krwi była bardzo duża. - Skinął głową. - Na szczęście większość została usunięta razem z krwią, a pozostałą częścią zajęliśmy się przed chwilą.
- Czyli wszystko jest okay, tak? - Carlos był jak najbardziej poważny.
- Mark...? - spojrzałam na niego uważnie, gdyż zawahał się z odpowiedzią.
- Boję się, że po takiej ilości mogą wystąpić skutki uboczne - odpowiedział niechętnie.
- Skutki uboczne? - zdziwił się Kendall. - Jakie skutki uboczne?
- Metaamfetamina to narkotyk o bardzo silnym działaniu psychoaktywnym, a uzależnienie od niej jest jak jazda na rowerze... - zaczął, a moje ciało oblał zimy pot - ...zmiany na ciele i wewnątrz niego są nieodwracalne.
- Czyli sugerujesz, że Jennifer może się od tego uzależnić? - zdziwił się James.
- Szanse na uzależnienie są bardzo małe, bo osoba, która jej to wstrzyknęła chciała ją uśpić, a nie pobudzić do działania... - zaczął, a my odetchnęliśmy z ulgą - ...ale jej organizm będzie przez jakiś czas osłabiony po takiej dawce.
- Czyli zostanie w szpitalu? - spytałam cicho.
- Tak, jeszcze tydzień, góra dwa... - zapisał coś w karcie, a Logan z wrażenia, aż usiadł na krześle obok.
- Stary, nie łam się. Będzie dobrze... - Kendall poklepał go po ramieniu.
- Jest jeszcze coś. - Mark spojrzał na nas niepewnie, jakby bojąc się, że kolejna dawka złych informacji może nas dobić.
- Co takiego? - wydusił Carlos.
- Przeprowadziłem badania i wychodzi na to, że przed metaamfetaminą podano jej pigułki gwałtu - zerknął do karty.
- Co? - Logan, aż podniósł głowę.
- To by wyjaśniało jej podarte ubranie... - mruknął James.
- Ale nie martwcie się - Mark uśmiechnął się ciepło. - Wszystkie szkodliwe substancje zostały usunięte z jej organizmu, dlatego tyle to trwało. Teraz śpi, ale przyjdźcie jutro. Koło południa powinna się obudzić.
- Dziękujemy... - Carlos skinął głową.



^*^
Tydzień później
^*^



     Obudziły mnie promienie słońca wpadające do środka przez niedokładnie zasłonięte okna. Przetarłam oczy i się przeciągnęłam.
- Dzień dobry... - usłyszałam, po czym się odwróciłam i zobaczyłam uśmiechniętego szatyna.
- Dzień dobry... - musnęłam jego policzek z uśmiechem.
- Tylko tyle? - mruknął niezadowolony, a ja wywróciłam oczami rozbawiona.
- Nastę... - zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi.
- Nikogo nie ma w domu! - krzyknął James, nakrywając głowę poduszką.
- To ja... - Carlos wsunął się do pokoju.
- Wejdź. - Zachęciłam go gestem dłoni, aby usiadł na łóżku. - Coś się stało?
Odetchnął głęboko, po czym zamknął drzwi i spełnił moją sugerowaną prośbę.
- Carlos...? - spojrzałam na niego uważnie.
- Chodzi o Monic... - mruknął cicho, obracając swój telefon w dłoniach.
- Co z nią? - wbiłam wzrok w jego plecy. Nawet James wyciągnął swoją rozczochraną głowę spod poduszki i na niego spojrzał.
- Chce się spotkać i porozmawiać... o nas. - Wydusił.
- Masz zamiar iść? - spytałam cicho.
- Nie... Nie wiem... - złapał się za głowę. - Już niczego nie jestem pewny.
- Carlos... - westchnęłam ciężko, siadając obok i przytulając go. - Nie myśl o tym.
- Jak mam nie myśleć, skoro ciągle do mnie pisze i wydzwania o to cholerne spotkanie?! - uniósł się.
- Uspokój się! - James szturchnął go w ramię, siadając z drugiej strony. - Złość tu nie pomoże!
- Przepraszam... - mruknął cicho. - Po prostu to do mnie nie dociera. Najpierw ze mną zerwała, a teraz chce do mnie wrócić - przetarł twarz dłońmi.
- Będzie dobrze. Zawsze masz nas - położyłam mu głowę na ramieniu.
- Nie żeby coś, ale coś mi w tym nie pasuje... - James położył się na plecach.
- Niby co? - Carlos na niego spojrzał.
- Nie sądzisz, że to dziwne po tym jak z tobą zerwała i cię potraktowała? - uniósł jedną brew do góry. - Coś mi tu śmierdzi... - mruknął.
- Sorrki... - mruknął Latynos, siadając wygodniej.
- Serio, Carlos? - spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- To była metafora, czubie! - James walnął go poduszką.
- Auć! No przecież żartowałem! - zaśmiał się Pena.
- No ja mam nadzieję - mruknęłam rozbawiona. - A teraz leć się przebrać i idź na spacer. Może to cię orzeźwi!
- Wreszcie! - James zatarł ręce i chciał mnie przytulić, ale szybko uciekłam do łazienki. - Jessica! - krzyknął za mną z wyrzutem, a ja się zaśmiałam i wzięłam prysznic.





~*~



No i jest! Długo wyczekiwany rozdział. :)
Przyznam szczerze, że im dalej go ciągnęłam tym bardziej mi się nie chciało :/.
No ale napisałam i mam nadzieję, że przez tak długą nieobecność mnie nie zabijecie ;).

A tak na marginesie, czyta ktoś te moje wypociny? :)