13 lutego 2014

Rozdział 118

   
Stałam w kuchni i sprzątałam po śniadaniu. Carlos zastosował się do mojej propozycji i poszedł na spacer z Foxem, a Kendall zmył się przebrać. Tylko James gdzieś mi zniknął. Mieliśmy zamiar odwiedzić Jennifer. Zresztą od tamtego feralnego dnia, całe nasze życie kręci się wokół szpitala i tej optymistki. Dlaczego tak o niej sądzę? Ponieważ wiedząc jak poważny jest jej stan, ona w ogóle się tym nie przejmuje. Jakby to, że wypadła z dziesiątego piętra, nigdy się nie wydarzyło. Naprawdę trzeba być bardzo odpornym na otaczający nas świat. Boję się, że Jen ponownie chce się od wszystkich odseparować i w spokoju przeczekać całą sytuację.
- Nad czym tak moja księżniczka myśli? - z zamyślenia wyrwał mnie ciepły głos Jamesa i jego silne ramiona, obejmujące mnie od tyłu w pasie.
- Martwię się... - mruknęłam cicho, wycierając kubki.
- O Jennifer...? - spytał, całując mnie w kark.
- Tak. - Westchnęłam ciężko. - O nią, o Carlosa, o wszystkich.
- Za bardzo wszystkim się przejmujesz - mruknął.
- A co mam zrobić? - odwróciłam się w jego stronę.
- Wyluzować. - Oparł dłonie na szafce po obu moich stronach i pochylił się, aby spojrzeć mi w oczy. - Jennifer jest bezpieczna, a Carlos to duży chłopiec. Da sobie radę.
- Ale...
- Żadnego 'ale'. Zamiast martwić się o wszystkich dookoła, pomyśl też czasem o sobie - pocałował mnie w czoło.
- I myślisz, że ta twoja psychologiczna gadka coś da? - uniosłam brwi do góry, zakładając ręce na piersi.
- Nie, ale liczę, że dostanę buziaka za dobre chęci - wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Wiecznie głodny. - Pokręciłam głową zrezygnowana i wróciłam do wycierania naczyń.
- Dziwisz mi się? - mruknął mi uwodzicielsko do ucha, po czym przygryzł jego płatek. Czułam jak moje serce przyspiesza, a ciało drży.
- Tak. - Odparłam najpewniej jak potrafiłam. Zaczął całować mnie po szyi i ramieniu, co chwilę łapiąc w zęby kawałek mojej skóry. Zadowolona odchyliłam głowę w bok, zamykając oczy.
- Minęło sporo czasu od naszego wyjazdu do Middletown. - Odwrócił mnie w swoją stronę, kładąc mi dłonie na biodrach. - Stęskniłem się trochę... - zamruczał, całując moją żuchwę i szyję.
- Trochę...? - spojrzałam na niego.
- Bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo... - wpił się w moje usta, na co mruknęłam zadowolona.
- Ekhem. - Niedaleko nas rozległo się głośne chrząknięcie.
- Kendall, idź sobie! - James jęknął niezadowolony.
- Nie, właśnie dobrze, że przyszedł. - Zabrałam z krzesła torebkę, którą zniosłam sobie wcześniej. - Jedziemy do Jennifer.
- Zmówiliście się przeciwko mnie, prawda?! - oburzył się Maslow, a ja z blondynem parsknęliśmy śmiechem i przybiliśmy sobie piątkę.





^*^

Oczami Carlosa
^*^





Tak jak poleciła mi Jessica, wyszedłem na spacer, aby wszystko sobie przemyśleć i poukładać w głowie. Przy okazji wziąłem Foxa. Przez ostatnie wydarzenia strasznie go zaniedbaliśmy.

Zaraz po wyjściu z domu skierowałem się do parku. Zawsze lubiłem tam chodzić. Atmosfera w nim była taka uspokajająca, wręcz relaksująca. Wiązało się z nim bardzo przyjemne wspomnienie, a mianowicie poznałem tam Monic.
Moją Monic, z którą wiązałem swoją przyszłość i wszystkie plany. Dziewczyna, którą kochałem i nadal kocham sprawiła mi tyle bólu, odeszła ode mnie, a teraz chce tak po prostu wrócić, bo zrozumiała swój błąd. Może jednak nie wszystko zepsułem? Może jeszcze zdołam uratować to, co było między nami? Ale jak to zrobić?
- Auć! - z głębokiej zadumy wyrwało mnie zderzenie z jakąś dziewczyną.
- Rany, nic ci nie jest?! - spanikowałem, pomagając jej wstać.
- Nic, w porządku. - Potarła, zapewne bolącą, głowę.
- Samantha? - zdziwiony uniosłem brwi do góry.
- Carlos! - uśmiechnęła się na mój widok. - Słyszałam, co się stało z Jennifer. Tak mi przykro, to musi być dla was trudne.
- Jest. - Przyznałem jej rację. Zachowywała się dziwnie. W sumie, ona zawsze była dziwna, ale teraz to już przekraczała granice.
- W dodatku ta twoja sytuacja z Monic - westchnęła, kręcąc głową. - Biedna Jennifer zapewne tylko się martwi, zamiast zdrowieć.
- Wybacz, ale nie zamierzam tego słuchać. Cześć. - Mruknąłem i biorąc Foxa na ręce, skierowałem się w stronę szpitala. Czyżby Sam miała rację? Przeze mnie Jennifer nadal jest chora...?





^*^

Oczami Logana
^*^





Siedziałem na szpitalnym korytarzu, tępo patrząc na drzwi od sali Jennifer, gdzie aktualnie przebywali także jej rodzice.

Schrzaniłem sprawę. Nie dość, że przeze mnie wylądowała w szpitalu to jeszcze jakiś dupek chciał ją zgwałcić. W dodatku jej stan zdrowia w ogóle się nie poprawił.
- Co ja najlepszego zrobiłem...?! - wydusiłem pod nosem, łapiąc się za głowę i opierając łokcie o kolana.
Czułem się bezsilny, czego nienawidziłem w swoim życiu. Chciałbym, żebym to był ja, żebym to ja znalazł się na jej miejscu! Ważne, aby wyzdrowiała.
- Cholera... - przetarłem twarz, gwałtownie wstając, przez co potwornie zakręciło mi się w głowie. Zjechałem po ścianie na podłogę, biorąc kilka głębszych wdechów. Byłem wyczerpany, musiałem to przyznać. Od tygodnia nie spałem i nie opuszczałem szpitala. Reszta próbowała mi wbić do głowy, że muszę odpocząć i zjeść coś porządnego, a nie drożdżówki ze szpitalnego sklepiku.
- Logan! - czyjeś silne ramię mną szarpnęło. Zdezorientowany rozejrzałem się i zobaczyłem stojącego nade mną Jamesa.
- Stary, wyglądasz jak zombie! - skwitował Kendall.
- Powinieneś odpocząć. Wróć do domu. - Jessica spojrzała na mnie zmartwiona.
- Nie muszę odpoczywać! - syknąłem, wstając z podłogi i opierając się o ścianę naprzeciwko.
- Jesteś ledwo żywy! Daj sobie w końcu przemówić do rozsądku! - uniósł się James.
- O, cześć wam. - Uśmiechnął się Mark, podchodząc do nas. - Logan, byłeś w domu tak jak ci kazałem?
- Nie. - Burknąłem, odwracając głowę w bok.
- Jeśli nie odpoczniesz staniesz się jednym z moich pacjentów. - Spojrzał na mnie surowo.
- Mam to gdzieś. Moje miejsce jest tutaj, przy Jennifer... - ostatnie dwa słowa wypowiedziałem bardzo cicho.
- Co ci po tym, że tu siedzisz, skoro i tak nie chcesz do niej wejść?! - zdziwił się Kendall.
- Wystarczy, nie kłóćcie się... - westchnęła Jess, a z sali Jen wyszli jej rodzice.
- Nadal tu jesteś?! - pan Jayde spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
- Christopher, daj spokój. - Mama Jennifer złapała męża pod ramię, po czym pociągnęła go do windy.
- Cześć, wszystkim! - Carlos do nas podszedł z Foxem na rękach.
- Zrobimy tak... - Mark spojrzał na nas wszystkich - ...zbadam Jennifer i sobie z nią w spokoju porozmawiacie, ale wchodzicie tam wszyscy. - Johnson dał mocny nacisk na ostatnie słowo, patrząc na mnie. Westchnąłem ciężko, musiałem w końcu przełamać ten pieprzony strach i z nią porozmawiać.
Mark, tak jak mówił, zbadał Jen i oznajmił, że jej stan się poprawia. Powoli, ale się poprawia. W życiu nie czułem się tak szczęśliwy. Kamień spadł mi z serca!
- Macie godzinę, bo robi się późno - dodał na koniec i wyszedł. Podczas gdy reszta w spokoju z nią rozmawiała, przy jej łóżku. Ja trzymałem się przy oknie, stojąc do wszystkich plecami. Bałem się spojrzeć jej w oczy. Nienawidziła mnie, czułem to.
Gdy minęła umówiona godzina, a światło zgasło, niepewnie podszedłem do łóżka Jennifer i usiadłem na krześle obok. Modliłem się o to, aby spała, tak jak to było w ostatnich dniach. Delikatnie i ostrożnie ująłem jej dłoń, po czym musnąłem ją ledwo wyczuwalnie ustami.
- Logan... - usłyszałem jej cichutki szept.
- Przepraszam, już wychodzę... - mruknąłem cicho i wstałem.
- Nie, zostań. - Dodała cicho. - Proszę.
- Ale tylko na chwilę... - szepnąłem, z powrotem siadając i całując jej dłoń.
- Gdzie byłeś...? - powoli odwróciła głowę w moją stronę, przesuwając rękę na mój policzek. - Czekałam na ciebie.
Poczułem się, jakbym dostał w twarz. Na mnie...? Czekała na mnie? Nie docierało to do mnie, a dotyk jej delikatnej skóry na moim policzku był jak balsam dla duszy. Chciałem, żeby nie przestawała.
- Ja... - nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Kłamać czy mówić prawdę? Ostrożnie zdjąłem jej dłoń ze swojej twarzy i odłożyłem ją na łóżku.
- Co powiedział ci... mój ojciec? - podniosła się, aby usiąść.
- Hej, nie wolno ci się przemęczać! - zmartwiony zerwałem się na nogi i jej pomogłem, siadając na łóżku.
- Odpowiedz... - wbiła we mnie te swoje hipnotyzujące, wszystko widzące oczy.
- Nic... - odwróciłem głowę w bok.
- Nie kłam, Logan. - Szepnęła cicho, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. - Nie śpisz od kilku dni, nie jesz normalnie, tylko ciągle tu siedzisz.
- Chłopaki ci powiedzieli? - mruknąłem, patrząc w podłogę.
- Nie, Jessica - westchnęła cicho. - Nie możesz zaniedbywać zdrowia z mojego powodu.
- Jeśli przez to stąd wyjdziesz to będę to robił - dodałem hardo.
- Uderzyłabym cię, ale nie mam siły - szepnęła cicho.
- Przepraszam cię za wszystko - zacisnąłem mocno oczy, które mi się zaszkliły. - Za Patricię, za kłótnie. Za to, że tu jesteś... - wydusiłem, chcąc wstać, ale jedną rękę przyłożyła mi do policzka, a drugą chwyciła lekko za moją kurtkę.
- Jesteś strasznie głupi... - mruknęła cicho, przysuwając się bliżej i całując mnie w policzek. - Nie jestem o nic zła.
- Ale tu jesteś, jakiś dupek próbował cię zgwałcić... - oparłem swoje czoło o jej, zaciskając oczy. - To...
- Ciii... - przyłożyła mi delikatnie palce do ust. - Najważniejsze, że tu jesteś... ze mną. - Oparła głowę o moje ramię, a jej ciepły oddech drażnił moją skórę na szyi.
- Twój ojciec by mnie zabił, gdyby tu teraz wszedł... - szepnąłem cicho.
- Nie zabiłby... - spojrzała na mnie, odwracając moją twarz w swoją stronę. - Nie pozwoliłabym na to... - mruknęła tuż przy moich ustach. Czułem ucisk i przyjemne ciepło w brzuchu, a moje serce waliło jak oszalałe.
- Nie dałabyś mnie zabić...? - wtrąciłem. Musiałem jakoś odwlec to, co miało się właśnie stać.
- Nie... - przyznała cicho. - Ale to miłe, że ciągle tak reagujesz... - przyłożyła dłoń do mojej koszuli w miejscu, gdzie czuć było przyspieszone bicie serca. Odruchowo zagryzłem dolną wargę, uciekając wzrokiem na boki. Czułem się zażenowany, a jednocześnie strasznie podekscytowany. Sam nie wiedziałem dokładnie, czego chciałem.
- Brakowało mi ciebie... - szepnęła cichutko, opierając się z powrotem o ściankę łóżka, na co odruchowo usiadłem bliżej niej. Znała mnie na wylot, więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że już owinęła mnie sobie wokół palca.
- Przepraszam za wszystko... - pocałowałem ją w dłoń. - Powinienem już iść.
- Logan... - westchnęła ciężko, przykładając sobie moją rękę do policzka. - Zostań ze mną.
- Nie mogę... - założyłem jej włosy za ucho. - Jesteś po silnych lekach i nie wiesz, co mówisz.
- Może tak... - westchnęła zrezygnowana. - Dobranoc.
- Dobranoc. - Uśmiechnąłem się ciepło, a to, co zrobiłem wykraczało poza granice rozsądku. Zamiast wstać i po prostu wyjść, pocałowałem ją. Szybko jednak otrzeźwiałem i się od niej odsunąłem.
- Ja... Przepraszam, ja... - nie wiedziałem, co jej powiedzieć.
- Ciii... - przyłożyła mi palec do ust, po czym musnęła je delikatnie swoimi. Siedziałem tam jak ostatni kretyn, póki się nie odsunęła.
- Wow... - wydusiłem i odruchowo usiadłem bliżej niej.
- Wybacz, brakowało mi ciebie... - szepnęła cicho.
- Widocznie nie tylko ja się stęskniłem... - mruknąłem. Przygryzła wargę, którą uwolniłem kciukiem spod zębów, po czym musnąłem jej żuchwę i szyję. Wsunęła mi palce we włosy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Na końcu pocałowałem ją w nos.
- Będę jutro... - szepnąłem cicho, po czym musnąłem jej usta ostatni raz i wyszedłem. Po jakiejś godzinie spałem w domu we własnym łóżku, śniąc, pierwszy raz od miesięcy, o czymś przyjemnym.





~*~




No i proszę ! :)

Końcówka w sam raz na Walentynki (mimo że ich cholernie nie znoszę -.-).
Mam nadzieję, że się spodobało, bo nie miałam pomysłu jak to skończyć ^^'.

4 komentarze:

  1. Rozdział jest cudowny! *.*
    Ja też nie przepadam za walentynkami :/
    Przynajmniej jutro mogę świętować bo jest Dzień Singla! ;p
    Wracając do rozdziału to...
    Kendall ma zajebiste wyczucie czasu ;D
    W skrócie. Notka wyszła ci bardzo ale to bardzo romantyczna! ;)
    Czekam na nn :)
    Pozdrawiam. Marcela ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział :) wątek napalonego Jamesa rozśmiesza do łęz ;p czekam ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział ,końcówka najlepsza.
    Czekam na następny ;)
    Ola...Rusher

    OdpowiedzUsuń