26 lutego 2013

Rozdział 95

No hejoo xd
Mam humor, mam wenę, mam migrenę ? o.O
Rany, ale rym xD Haha!
Dobra, mniejsza o to... Tak więc postaram się, aby rozdział był dłuższy niż poprzedni i co ważniejsze lepszy. ^,^



~*~


     Od dwóch godzin siedzieliśmy w samolocie. Dobijało mnie to, że Monic bez najmniejszych wyrzutów sumienia flirtowała z Mattem. A co z Carlosem? Czyżby już o nim zapomniała? Przecież to ideał chłopaka. W dodatku to, że pokłóciłam się z Jamesem już całkowicie psuło mi humor.
     Westchnęłam ciężko i spojrzałam na śpiącą obok Jennifer. Nagle coś mnie naszło i wyciągnęłam z torebki swój notes i długopis. Siedziałam chwilę i myślałam, aż zapisałam na kartce kilka słów. Przeczytałam je i aż się zdziwiłam, że mogłaby być z tego całkiem fajna piosenka. Po godzinie uznałam, że jest skończona i ponownie przejrzałam tekst.
- Can I have a map? I’m getting lost in your eyes. That’s the first thing you said. And when i looked up yeah, it was no surprise. So much hair gel was applied to your head. I’m a vip, that’s what you told me. But I only see a visitors pass. Here’s a tip for free, since you don’t know me, even though you didn’t ask... - zaśpiewałam pod nosem.
- Śliczna... - usłyszałam i odwróciłam głowę. Jennifer się uśmiechała.
- Dzięki... - mruknęłam cicho.
- Mogę? - spojrzała na zeszyt, a ja go jej podałam. - Jest świetna... - uśmiechnęła się ciepło, oddając mi zeszyt po chwili. Schowałam go do torebki, po czym zaczęłyśmy gadać na bliżej nieokreślony temat.
      Po kilku godzinach wylądowaliśmy i opuściliśmy samolot, kierując się po swoje bagaże. Widok śmiejących się do siebie Mo i Matta przyprawiał mnie o mdłości.
- Witajcie, Hawaje! - wydarła się Jen, kiedy opuściliśmy lotnisko.
- Rany, nie drzyj się! - zatkałam sobie uszy.
- Kierunek hotel! - zarządziła rozbawiona, a po kwadransie staliśmy już pod hotelem. Myślałam, że mi gały wypadną, kiedy go zobaczyłam.
- Wow... - wydusiła Christine. Weszliśmy do środka i naszym oczom ukazało się przepiękne lobby. Podczas gdy Sam i Emily poszły po karty do naszych pokoi, my się rozglądaliśmy. W końcu po dziesięciu minutach każdy stał pod swoim pokojem. Minus był taki, że ja i Jen miałyśmy pokój na innym piętrze. Ale mniejsza o to...
- No to wchodzimy... - mruknęła niepewnie, po czym otworzyła drzwi i weszłyśmy do środka. Dosłownie wryło nas w podłogę.
- O mój Boże... - zachwyciłam się, wychodząc z przedpokoju i wchodząc do salonu połączonego z kuchnią. W życiu nie widziałam równie pięknego pokoju.
- Musisz to zobaczyć! - Jennifer pociągnęła mnie do łazienki.
- Jejku... - wydusiłam, rozglądając się. Wszystko dokładnie obejrzałyśmy i każda wybrała sobie sypialnię, w której miała spać. Dobrze, że były dwie. Tak więc, z ciężko bijącym sercem weszłam do swojego tymczasowego pokoju i zapaliłam światło. Aż mi dech w piersiach zaparło, kiedy go zobaczyłam!
- Jess, chyba się zakochałam! - krzyknęła Jen ze swojej sypialni, na co tylko się zaśmiałam. Rozpakowałam się, po czym poszłam do salonu, gdzie czekała moja przyjaciółka.
- Patrz jaki mamy widok! - pisnęła, ciągnąc mnie do okna. Rzeczywiście widok całkiem niczego sobie.
- Mam pomysł! Chodźmy na plażę! - wyszczerzyłam się.
- Daj mi pięć minut! - zaśmiała się i już jej nie było. Szybko poszłam się przebrać, po czym gotowa poczekałam na Jen.
- Już! - wyszczerzyła się, wychodząc ze swojego pokoju. Wyszłyśmy z pokoju, a gdy go zamknęłyśmy skierowałyśmy się do windy, gdzie wysłałyśmy sms'a do Emily o naszych planach. Po opuszczeniu hotelu od razu ruszyłyśmy w kierunku plaży. Mijałyśmy właśnie jeden z najbardziej ruchliwych sklepów, gdy nagle dostrzegałam żebrającą niedaleko niego kobietę z dwójką dzieci. Niektórzy wrzucali do kubka, który obok niej stał, monety, ale dużo to nie dawało. Bez najmniejszego zastanowienia zdjęłam swoje bransoletki i kolczyki, po czym podeszłam do żebrającej trójki. Z uśmiechem wręczyłam biżuterię kobiecie.
- Niech cię Bóg ma w swojej opiece, miłościwa pani! - ze szczęścia się popłakała, na co uśmiechnęłam się ciepło.
- Proszę, pewnie zgłodnieliście... - Jennifer z uśmiechem wręczyła im dwie siatki z najróżniejszym jedzeniem. Od warzyw i owoców po słodkości. Zdziwiłam się, że w tak krótkim czasie zrobiła takie zakupy.
- Dziekuje, plose pani - uśmiechnął się czteroletni chłopczyk, przytulając ją za nogę.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się. Ten widok strasznie mnie rozczulił i niezauważenie zrobiłam im zdjęcie.
- Dziękujemy bardzo, jak mam się wam odwdzięczyć? - kobieta wytarła łzy.
- Nijak. Proszę tylko nakarmić dzieci i kupić coś za tę biżuterię - uśmiechnęłam się ciepło i razem z Jennifer odeszłyśmy. Ludzie patrzyli na nas zdziwieni, ale nas to nie ruszało. Po prostu byłam z nas dumna, że zrobiłyśmy coś takiego.
- Zdziwiłam się, że oddałaś biżuterię, którą dostałaś w zeszłym roku od Jamesa na urodziny - Jen uważnie na mnie spojrzała, kiedy wchodziłyśmy na plażę.
- Im przyda się bardziej niż mnie - wzruszyłam ramionami. - Zrobię wszystko, żeby pomóc takim ludziom, wiesz o tym.
- Wiem i dlatego między innymi się przyjaźnimy - rozbawiona objęła mnie za szyję ramieniem.
- Swoją drogą, szybka byłaś z tymi zakupami - uśmiechnęłam się szyderczo. - Czyżbyś zmiękła Jennifer?
- Ja? Pff! Wydawało ci się! - zrobiła dziwną minę i mnie wyprzedziła. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się ciepło, idąc za nią. Widocznie terapia z Sam działa również w ten sposób... Pokazuje się prawdziwa Jennifer Jayde... Ta, którą kiedyś poznałam...
     Znalazłyśmy niezaludnione miejsce, w którym, jak się okazało, było strasznie gorąco, więc nic dziwnego, że większość ludzi wybrała inną część plaży. Lepiej dla nas, pomyślałam rozbawiona. Zajęłyśmy dwa leżaki, które były okryte parasolką, ale opalać się dało.
- Najpierw do wody, nie? - zaśmiała się Jennifer, ściągając ciuchy i zostając w samym stroju.
- Jasne! - wyszczerzyłam się i poszłam w jej ślady. Weszłyśmy do wody po kolana.
- Jessica! Jennifer! - usłyszałyśmy jak ktoś nas woła, więc zdziwione się rozejrzałyśmy.
- Miriam?! - zdziwiłyśmy się razem, widząc idącą w naszą stronę dziewczynę.
- No hej - uśmiechnęła się, gdy była już obok. - Co wy tu robicie?
- Na wakacjach jesteśmy, a ty? - odezwała się Jen, widząc, że ja nie jestem w stanie.
- Ja też - zaśmiała się.
- Tu jesteś, a ja cię szukam! - obok niej pojawił się jakiś chłopak.
- Dziewczyny to jest Peter, mój narzeczony - powiedziała dumnie, przytulając się do niego.
- Cześć, Jessica Olson, miło mi - z uśmiechem wyciągnęłam rękę w jego stronę, którą po chwili uścisnął. Podobnie zrobił w przypadku Jennifer.
- Skoro już się widzimy to mogę wam dać zaproszenia na nasz ślub - Miriam wyciągnęła z torebki ładne koperty, po czym nam je wręczyła.
- Dzięki... - uśmiechnęłam się, czytając zaproszenie.
- Ślub jest dopiero pod koniec września, bo chcemy, aby chłopaki też na nim byli - dodała. Pogadaliśmy jeszcze, po czym oboje się zmyli, a my schowałyśmy zaproszenia do torebek.
- Tu jesteście! - Emily i Sam do nas podeszły.
- No hej - uśmiechnęłam się.
- A gdzie macie resztę? - Jen się rozejrzała.
- Poszli pozwiedzać - uśmiechnęła się przyszła pani Johnson. Obie zaczęły się opalać, a my wzięłyśmy Harry'ego do wody. Kiedy Jen miała go na rękach, zrobiłam im zdjęcie. Wyszli tak uroczo, że postanowiłam wstawić fotkę na Twittera zaraz po powrocie do hotelu.
- Dobra, to tu zrobimy wieżę, co? - gadała Jen z uśmiechem, kiedy siedziała z Harry'm na brzegu i budowali zamek z piasku. Patrzyłam na to rozbawiona, jednocześnie smarując się kremem.
- Ma podejście do dzieci - stwierdziła zdziwiona Emily, unosząc okulary.
- Jennifer jest zupełnie inna niż myślisz - zaśmiała się Sam, podając nam shaki.
- To znaczy? - spojrzałyśmy na nią zaciekawione.
- Ona po prostu ukrywa swoje prawdziwe ja - uśmiechnęła się ciepło. Nic więcej nie powiedziałyśmy, tylko wróciłyśmy do opalania. Wreszcie gdzieś tak po godzinie Jen i Harry skończyli się bawić i do nas podeszli.
- Mamo, cieplo... - jęknął blondynek.
- Wiem, skarbie, wiem... - westchnęła Emily, sadzając go sobie na kolanach. Dała mu swojego shake'a, a on zadowolony, że ma słomkę zaczął go wciągać.
- Rany, czuję się, jakbym w jakimś piecu była - Sam zaczęła wachlować się gazetą.
- No, strasznie gorąco się zrobiło - mruknęłam niezadowolona, rozdając wszystkim wachlarze, które kupiłam niedawno. W domu zawsze nam się przydawały.
- Co powiecie na mały spacer? - uśmiechnęła się Jen. - Słyszałam, że niedaleko stąd jest rzeka, która ma źródło w lesie.
- Mi pasuje. Uwielbiam wycieczki krajoznawcze - wyszczerzyła się Emily.
- Ale Harry pójdzie z nami, nie? - zaśmiałam się, zakładając mu na głowę swój kapelusz.
- Przecież samego go nie zostawię - zawtórowała mi Em.
- To co, idziemy? - Sam na nas spojrzała, a kiedy jednogłośnie się zgodziłyśmy, ubrałyśmy się i skierowałyśmy do hotelu, aby zostawić tam zbędne rzeczy.
- Ooo, no nie! - jęknęła Jen, kiedy słońce zaczęło zachodzić, a my byłyśmy już w drodze do lasu.
- Wygląda na to, że naszą wycieczkę będziemy musiały odłożyć do jutra - westchnęłam.
- Nie opłaca nam się iść do lasu wieczorem, jeszcze się zgubimy - Emily wzięła Harry'ego na ręce, bo zasypiał już na stojąco. - Zresztą Harry już też nie może.
- Pójdziemy jutro rano - zarządziła Sam. - Wtedy będziemy mogli tam dłużej posiedzieć.
- Słońce, wypowiadam ci protest! - Jen tupnęła nogą, wytykając palcem pomarańczową kulę znikającą za horyzontem. Rozbawiło mnie to całkowicie, więc zrobiłam jej zdjęcie. Porobiłam kilka fotek, ale jedno najbardziej mi się podobało. Było takie romantyczne, że tak to określę...
    Kiedy wracałyśmy do hotelu kupiłyśmy sobie po drodze coś do jedzenia. W hotelu oczywiście była kawiarnia, ale chciałyśmy spróbować czegoś nowego. Więc wracając do tematu, to ja i Jen wkraczałyśmy do naszego pokoju z dwoma wielkimi siatkami.
What doesn't kill you makes you stronger! - kiedy tylko zamknęła drzwi Jen zaczęła śpiewać. Śmiać mi się chciało, gdy na nią spojrzałam.
- No co? - zaśmiała się, stawiając siatki na blacie w kuchni.
- Nie, no nic... - mruknęłam rozbawiona, idąc w jej ślady.
- To ja mam taki pomysł, ale ciii... - przyłożyła palec do ust i dyskretnie się rozejrzała, czy nikt  nas nie podsłuchuje.
- Słucham ciebie - wyszczerzyłam się.
- Zrobimy sobie babski wieczór, tak jak za dawnych czasów - uśmiechnęła się promiennie.
- Mi pasuje! - zaśmiałam się. - To co, pod prysznic i do mnie do pokoju? - spytałam.
- Tak jest, sir! - zasalutowała mi i rozbawiona pobiegła do siebie, a potem do łazienki. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, po czym rozpakowałam zakupy i poczekałam, aż Jennifer zwolni łazienkę. Po godzinie siedziałam już na swoim łóżku z laptopem i wstawiałam zdjęcia na Twittera. Pierwsze oczywiście było Jennifer, kiedy trzymała Harry'ego na rękach. Praktycznie od razu pojawiły się komentarze typu: Jaki słodziak <33 ! ; Do twarzy jej z dzieckiem ;D Haha! ^^ ; Logan ma szczęście, że ma taką ładną dziewczynę :)  itd. Aż sama się do ekranu szczerzyłam. Wstawiłam resztę zdjęć i akurat do pokoju weszła Jen z dość dziwną miną.
- A tobie co? - zdziwiłam się, patrząc na nią.
- A nic - wzruszyła rozbawiona ramionami i wskoczyła na łóżko obok mnie.
- Aua! Grubasie, gdzie się pchasz! - zaśmiałam się. Już miała coś mi odpowiedzieć, kiedy mój laptop zaczął dzwonić.
- Kendall dzwoni, odbieraj! - rozkazała Jen, ładując sobie do ust węża-żelka.
- No już, już... - mruknęłam rozbawiona, sięgając palcem do kursora.
- No szybciej, no! - wzięła się przede mnie władowała i odebrała połączenie.
- Hee... A wy, co robicie? - blondyn spojrzał na nas zdziwiony. Jen leżała mi bokiem na kolanach.
- Babski wieczór! - ogłosiłyśmy razem.
- Nie chcę wiedzieć! - uniósł ręce do góry z uśmiechem.
- Lepiej dla ciebie - zaśmiała się Jen, jedząc swoje żelki. Blondyn pokręcił rozbawiony głową.
- A co tam u was, co? - spytałam.
- A co ma być? - wzruszył ramionami. - Logan się wścieka, bo Jen nie odbiera telefonów...
- Nie odbieram? - spojrzała na mnie zdziwiona, a potem na niego. - Przecież on nawet do mnie nie dzwoni.
- Ja tam się nie wtrącam, bo, co powiem to źle - mruknął. - Zresztą to sprawa między wami.
- A co u Carlosa? - spytałam cicho.
- Eh... - westchnął ciężko. - Nie dopuszcza do siebie myśli, że Monic faktycznie kogoś sobie znalazła.
- Dobre i to... - mruknęła Jen.
- A... James? - spytałam ostrożnie.
- Cały czas się obwinia, że nie dał ci tego wyjaśnić i takie tam. Mówi, że nie ma odwagi do ciebie zadzwonić, że pewnie go nienawidzisz - wyjaśnił. Pogadaliśmy jeszcze i się rozłączył, a my zrobiłyśmy sobie ten babski wieczór.




~*~



Dobra, jest rozdział, nie wiem, czy dobry, od Was zależy :)

22 lutego 2013

Rozdział 94

Na początek przepraszam za poprzedni rozdział -,-
Jestem zawiedziona, bo żadna z Was nie powiedziała, że jest bez sensu... 
Mniejsza o to, ale mam prośbę, piszcie wszystko, co myślicie, bo mi na tym zależy :)
A i w zakładce Bohaterowie pojawiły się dwie nowe postacie ;>
Rozdział dedykuję Gabi NIE wariatce xD (tak Leja, Tobie też ;p ) ;**



~*~


    Leżałyśmy właśnie przed telewizorem i wcinałyśmy lody. Za nic nie chciało nam się pakować, chociaż samolot miałyśmy o piątej. 
- Ooo! Uwielbiam tę piosenkę! - pisnęła Jen, gdy na jakimś kanale muzycznym puścili nową piosenkę Nicki Minaj - Super Bass. Nic dziwnego, że się tak podjarała, w końcu jest jej największą fanką.
- No to dajesz, mała! - zaśmiała się Mo, pogłaśniając telewizor. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i złapałam za swoją kamerkę, którą kupiłam niedawno. Nie sądziłam, że się przyda, ale jednak. Punkt dla mnie!
- Jesteście chore! - zaśmiała się Chrisie, kiedy Jen złapała ją za rękę i zmusiła do wstania.
- Oj cicho! - Monic machnęła ręką. Zaczęły tańczyć i śpiewać, co w wykonaniu Jennifer było wręcz idealne, bo znała słowa piosenki i wyglądało, jakby to ona była wokalistką. 
    Po skończonych wygłupach ponownie walnęłyśmy się na kanapę.
- Dziewczyny, chłopaki w końcu jadą, czy nie? - spojrzałam na Mo i Christine.
- Jadą, a co? - odezwała się Blue.
- Tak się pytam - wzruszyłam ramionami, a po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Jennifer poszła otworzyć, a my zaciekawione stanęłyśmy w przejściu do przedpokoju.
- Słucham? - odezwała się zdziwiona.
- Cześć, czy jest może Jessica? - za drzwiami stał jakiś chłopak. Wydawało mi się, że skądś go kojarzę.
- Jest, a pan to...? - Jen spojrzała na niego podejrzliwie.
- Kyle Olson, miło mi - wyszczerzył się, wyciągając do niej rękę.
- Olson? - Monic na mnie spojrzała.
- Kyle?! - zdziwiona podeszłam bliżej. Niemożliwe, że to on!
- Jessica? - oczy miał jak dwa spodki.
- Ale... Ale jak? Czemu? Kiedy ty...? - nie ogarniałam, a w oczach miałam łzy... szczęścia.
- No co? Nie przywitasz się ze mną? - rozłożył ręce, a ja bez słowa rzuciłam mu się z płaczem na szyję. Wiedziałam, że ktoś zrobił nam zdjęcie, ale mało mnie to w tym momencie obchodziło.
- Rodzice wiedzą, że przyleciałeś? - spytałam, odsuwając się od niego.
- Wiedzą, właśnie u nich byłem - wyszczerzył się. - Siostra, zmieniłaś się.
- Nie tylko ja, braciszku - jeszcze raz go przytuliłam i wciągnęłam do środka.
- No proszę, czyli jednak nie jesteś taką gapą, jak myślałam - Jen rozbawiona założyła ręce na piersi.
- A ty to...? - zdziwił się.
- Głąbie, to Jennifer - zaśmiałam się.
- No chyba żartujesz! - wybałuszył na nas oczy.
- Też miło cię widzieć! - zaśmiała się moja przyjaciółka, po czym oboje się przytulili na powitanie.
- Eee... Cześć? - uśmiechnęła się niepewnie Mo, wyciągając rękę w jego stronę. - Jestem Monic.
- Kyle, miło mi - wyszczerzył się, ściskając jej dłoń, po czym przywitał się z Christine. No my, jak to my, zaprowadziłyśmy go do salonu i podałyśmy mu kawę.
- Co ty tu robisz? A studia i praca? - zaczęła przesłuchanie.
- To już własnej rodziny odwiedzić nie można? - zaśmiał się.
- No można, ale mogłeś uprzedzić - przytuliłam się do jego ramienia. Od małego mieliśmy dobry kontakt.
- Oj tam, a wracając do tematu. Studia skończone, a na razie mam wolne od pracy - wyszczerzył się.
- No to fajnie - uśmiechnęłam się. Posiedział jeszcze z nami, po czym sobie poszedł. A my nie znając innego sposobu na zabicie nudy, po prostu zaczęłyśmy się pakować. Bądź co bądź samolot miałyśmy za dwie godziny.
     Pakowałam do torby właśnie jakieś luźne ciuchy, gdy mój telefon zaczął natrętnie dzwonić. Przez chwilę go ignorowałam, licząc, że ten ktoś sobie odpuści. W końcu lekko zdenerwowana odebrałam.
- Halo?
- Możesz mi powiedzieć, co to do jasnej cholery ma być?! - James ciut się zdenerwował.
- Ale co? - zdziwiłam się.
- W internecie pełno zdjęć, kiedy przytulasz się z jakimś kolesiem! Jeszcze pod naszym domem! - był wściekły, jak nigdy.
- Uspokój się! Zaraz ci to wyjaśnię! - podniosłam głos.
- Nie musisz, po prostu przez jakiś czas w ogóle się do mnie nie odzywaj... - mruknął cicho.
- Co?! Ale, Jam...! - nie miałam szans, żeby dokończyć, bo się rozłączył. Opadłam ciągle zdziwiona na łóżko, po czym się rozpłakałam. Nie tego się po nim spodziewałam. Wszystkiego, ale nie tego...
- Jessica, cze... Hej, co się stało? - Jen zmartwiona usiadła obok mnie.
- James... - załkałam, a ona bez słowa mnie przytuliła. Znałyśmy się tak długo, że nawet nie musiała pytać, co się stało. Sama na wszystko wpadła.
- Nie płacz, będzie dobrze - uśmiechnęła się ciepło. - Daj mu trochę czasu. Nie widzieliście się strasznie długo, więc ma powody, żeby tęsknić i martwić się, czy nie znalazłaś sobie kogoś innego.
- Może masz rację, ale powinien dać mi to wyjaśnić - mruknęłam.
- Powinien, ale nie dziw mu się - położyła mi rękę na ramieniu. - Postaw się w jego sytuacji.
Westchnęłam ciężko, po czym podziękowałam jej i się przytuliłam. Pogadałyśmy jeszcze chwilę, po czym obie zeszłyśmy na dół, gdzie czekały już dziewczyny razem z... Andree i Mattem.
     Emily i Sam o wszystkim nas jeszcze poinformowały. No i oczywiście Harry jechał z nami, bo bez niego to nie byłyby żadne wakacje, jak to powiedziała Jennifer. Odkąd pamiętam zawsze uwielbiała małe dzieci. Ale mniejsza o to, tak więc po godzinie wszyscy siedzieliśmy już w samolocie, który miał nas zabrać na Hawaje. Ustaliliśmy, że podzielimy się na dwójki i tym sposobem zajmiemy tylko trzy pokoje. Oczywiście Sam zarządziła, że chłopaki będą razem, co nie spodobało się Christine, aż się zdziwiłam... Ostatecznie przypadła do pokoju z Monic, ja miałam być z Jen, a Emily i Sam razem z Harry'm.
     Jeszcze kilka godzin i zobaczę te moje cudowne, wymarzone Hawaje! Rany, ostatnio cieszyłam się tak w zeszłym roku, kiedy kończyłam liceum. Wszystko byłoby idealnie, gdyby James się na mnie nie obraził...



~*~


Dobra, kompletnie nie miałam na niego pomysłu -,-
Ale Hawaje teraz będą, więc coś się wymyśli, a żeby Was już całkowicie uszczęśliwić to zdradzę, że namieszam trochę w spokojnym życiu naszego kochanego Carlosa ;>

17 lutego 2013

Rozdział 93

No hejoo wszystkim <33
Za nami znienawidzone przeze mnie święto, czyli Walentynki ^,^
Nie pytajcie o powody, czemu ich nie lubię, tylko lepiej opowiadajcie, jak Wam minęły xD
Przepraszam, że dawno mnie nie było, ale nie miałam czasu zbytnio przez szkołę -,-
Mniejsza o to, czas wprowadzić mój iście genialny plan w życie ;>


~*~


     Tak, tak, tydzień temu Monic skończyła studia i otrzymała dyplom z wyróżnieniem. Oczywiście my na rozdaniu świadectw byłyśmy. No i muszę się wam pochwalić, że ja, Chrisie i Jen również dostałyśmy dyplomy za ukończenie szkoły, chociaż nie wiem z jakiego powodu. Mniejsza o to, tak więc zaczęły się dla nas wakacje. Oczywiście każda z nas znalazła dla siebie pracę. Monic cyka fotki w studiu fotograficznym Matta, Chrisie czesze i maluje ludzi w jakimś salonie, a ja chodzę na różne akcje charytatywne. Jest problem tylko z Jennifer. Czemu? Szkoda gadać...
     Siedziałyśmy właśnie w salonie i oglądałyśmy jakiś film, gdy nagle do środka wpadli mega szczęśliwi Vivienne i Joe. Patrzyłyśmy na nich zdziwione tak długo, aż się nie odezwali.
- Skończyliśmy! - powiedział dumnie Parker.
- Robić dzieci? - wyszczerzyła się Jen, na co zakrztusiłam się sokiem.
- Jennifer! - oburzyły się dziewczyny.
- No co? Zjadłam czekoladę - zaśmiała się, a ja wywróciłam rozbawiona oczami.
- Nasze studio jest gotowe! - pisnęła Vivi, a my spojrzałyśmy po sobie zdziwione.
- Jakie studio? - zdziwiła się Mo.
- Największe i najlepsze studio taneczne w całym Los Angeles! - wyszczerzył się Joe, na co oczy Jennifer się zaświeciły.
- Chcecie je zobaczyć? - spytała Blake.
- No pewnie! - ogłosiłyśmy razem, a kwadrans później staliśmy pod dość dużym budynkiem. Od razu weszliśmy do środka. Studio było tak profesjonalne, że aż zapierało dech w piersiach.
    Miało cztery piętra, a na każdym była ogromne łazienki damskie i męskie oraz kilka sal tanecznych. Dodatkowo była zainstalowana winda, a to wszystko idealnie spajały ze sobą beżowe kolory ścian i kafelków. Jennifer chodziła jak zahipnotyzowana. Podczas gdy ona wszystko dokładnie oglądała, my siedzieliśmy w biurze Joe. Okazało się, że on będzie zajmował się wszystkimi papierami i takimi tam, a Vivienne będzie choreografką.
- To super, że stworzyliście własny interes - uśmiechnęłam się.
- Jess ma rację - wyszczerzyła się Monic. - Taka szkoła tańca to świetna sprawa!
- Jasne, że świetna, tylko nie uważacie, że Vivienne sama nie da rady tego wszystkiego prowadzić? - odezwała się Chrisie.
- Ona ma rację. Sama będziesz prowadzić wszystkie zajęcia? - spojrzałam na blondynkę.
- Jasne, że nie! - powiedziała pewnie. - Czasami Joe będzie mi pomagał, jak będzie miał czas.
- Ale on nie zawsze będzie obok. Uważam, że powinniście pomyśleć o zatrudnieniu chociażby jeszcze jednego nauczyciela - dodała Mo.
- Na razie możecie wynajmować sale, aby inni tancerze sobie ćwiczyli, czy coś w tym stylu - uśmiechnęłam się. - Ale decyzja należy do was. My możemy jedynie pomóc.
- To studio jest genialne! - do środka wpadła uradowana Jennifer.
- No i macie już kogo zatrudnić! - zaśmiałam się.
- Co? - zdziwiła się Jen.
- Vivienne i Joe potrzebują nauczyciela - wyjaśniłam.
- I ja mam nim być? - spojrzała na nas dziwnie.
- No, a czemu by nie? - Monic wzruszyła ramionami.
- Dziewczyny mają rację, przydałabyś się - uśmiechnęła się Vivi.
- Zresztą dobrze tańczysz, więc jest kolejny powód - dodał Joe, a Jennifer parsknęła śmiechem.
- Z czego ta radość? - zdziwiłam się.
- Ja dobrze tańczę?! - spojrzała na nas rozbawiona. - Niezły żart!
- Czyli nie ma szans, że nam pomożesz? - spytała Blake.
- Pomóc mogę, ale tańczyć nie będę, bo nie umiem - wzruszyła ramionami, na co wywróciłam oczami.
- Eh... Wygląda na to, że na razie zastosujemy się do twojego pomysłu - Joe na mnie spojrzał. Uśmiechnęłam się ciepło. Pogadaliśmy jeszcze, po czym wróciłyśmy do siebie, gdzie pod drzwiami czekała nas miła niespodzianka.
- Emily! - ucieszyłyśmy się.
- No hej, dziewczyny - zaśmiała się.
- Harry, słodziaku! - wyszczerzyła się Jen, biorąc chłopca na ręce.
- Mam dla was propozycję - dodała Johnson, kiedy otwierałam drzwi.
- Propozycję? Jaką? - zaciekawiłam się.
- No więc... - zaczęła, a na teren domu weszła jakaś kobieta.
- Sam! - wyszczerzyła się Jen.
- No cześć, przepraszam za spóźnienie - spojrzała ze skruchą na Emily.
- Nie ma sprawy. Dziewczyny, to moja przyjaciółka Samantha Cortiego, narzeczona Marka - wyszczerzyła się blondynka.
- I moja pani psycholog! - dodała dumnie Jen, po czym ze śmiechem weszłyśmy do domu. Usiadłyśmy w salonie.
- Co to za propozycja, co? - spytała Mo, stawiając na stoliku tacę z kawami.
- Właśnie, Emily, zaczęłaś a nie skończyłaś - zaśmiała się Christine, rozdając wszystkim filiżanki.
- Ty lepiej nie jedz już dzisiaj nic słodkiego! - zabrałam Jennifer ciastko z ręki.
- Oj cicho siedź! - zaśmiała się i mi je odebrała, po czym spałaszowała. Zaczęłyśmy się śmiać.
- No dobra, co to za propozycja? - spytałam w końcu.
- Ja i Sam wzięłyśmy sobie tydzień wolnego i postanowiłyśmy, że porwiemy was na wakacje - wyszczerzyła się Emily.
- Na wakacje? - zdziwiła się Christine i spojrzałyśmy po sobie.
- Tak, na wakacje - zaśmiała się Sam. - Od poniedziałku zaczyna się ostatni tydzień czerwca, więc trzeba to jakoś wykorzystać, nie?
- No dobrze, ale dokąd byśmy pojechały? - spytałam.
- Myślałyśmy o Hawajach - dodała Emily
- Ha... Hawajach?! - zakrztusiłam się kawą, a Jennifer z wrażenia przestała rzuć ciastko.
- No tak, Hawaje, coś nie tak? - zdziwiła się Johnson.
- To co, jedziecie z nami? - odezwała się Sam, a my spojrzałyśmy po sobie zdziwione.
- No możemy - powiedziała w końcu Jen.
- Super! - ucieszyły się obie.
- A mam pytanie - dodała niepewnie Chrisie.
- Tak? - spytała Sam.
- Mogę zabrać Andree? - spojrzała na nas niepewnie, a ja momentalnie się wyszczerzyłam.
- Skoro ona zabiera Andree to Monic pewnie Matta - zaśmiała się szatańsko Jen.
- Jennifer! - Blue spaliła buraka.
- Nie ma problemu. Możecie ich zabrać - uśmiechnęła się Emily. Pogadałyśmy jeszcze odnośnie wyjazdu i gdzieś tak koło piątej obie poszły. A my, jak to my, walnęłyśmy się z nudów przed telewizorem. No i tradycyjnie oglądałyśmy MTV i wiadomości z życia gwiazd. Kiedy miałyśmy zmienić kanał, reporter zaczął gadać o trasie chłopaków, więc zaciekawione nie przełączałyśmy.
- Big Time Rush od dobrych trzech miesięcy jest w trasie koncertowej obejmującej cały świat - zaczął z uśmiechem. - Koncertują, spotykają się z fanami, a ich kariera z dnia na dzień przybiera rumieńców, że tak powiem. Na nasze szczęście znaleźli czas, aby odpowiedzieć na kilka pytań naszej dziennikarki. Jednak, żeby was nie zanudzić nie pokażemy wam wywiadu. Zdradzę tylko tyle, że chłopcy powiedzieli, iż bardzo tęsknią za dziewczynami, które siedzą teraz same w domu - dodał z wyszczerzem. - Jednak, czy one faktycznie tęsknią za nimi? Do Jennifer i Jessici pewność mamy, ale co z Monic? Czyżby już zapomniała o Carlosie? - na ekranie pojawiło się zdjęcie Mo i Matta. - Tego nie wiemy, ale na pewno wokalista nie odpuści tak łatwo. W końcu niedawno pajał do Monic gorącą miłością - nie wytrzymałam i to po prostu wyłączyłam. Za dużo bredni, jak na jeden raz. Nie wiele myśląc poszłyśmy się opalać, żeby to jakoś odreagować. Pakować na wyjazd nam się nie chciało. Postanowiłyśmy, że zrobimy to jutro rano. Rany, nie do wiary, że zobaczę Hawaje !



~*~


Jest, jaki jest, ale musicie jakoś przeżyć ;p Hah! 

10 lutego 2013

Rozdział 92

Rany, ale mnie ten brak weny dobija -,-
Boże, czemu zawsze mnie to spotyka ?? Grzeczna staram się być -,-
Mniejsza o to, rozdział, jak zwykle teraz zresztą, wymuszony, więc z góry przepraszam, jeśli wyjdzie zły ...


~*~


- Raaany, ale miałam sen... - Monic ziewając, zeszła na dół. - Śniło mi się, że... - urwała, widząc nas.
- NIESPODZIANKA! - krzyknęłyśmy we trójkę.
- O mój Boże! - wzruszyła się. - Dziewczyny, nie trzeba było!
- Trzeba, trzeba - dodała pewnie Christine.
- Właśnie! Przyjaźnimy się! - wyszczerzyła się Jen i podeszła do niej z tortem.
- Pomyśl życzenie - zaśmiałam się, a ona zastanowiła się chwilę i zdmuchnęła świeczki. Usiadłyśmy na kanapie i wręczyłyśmy jej prezenty. Ode mnie i Jen dostała nowy aparat, a od Christine resztę potrzebnych rzeczy.
- Jejciu, dziewczyny, jest cudowny! - ucieszyła się i nas przytuliła. - Dzięki!
- Leć się ubierz, a po śniadaniu niespodzianek ciąg dalszy - Jen tajemniczo się uśmiechnęła.
- Czy tylko ja się boję, kiedy ona się tak uśmiecha? - Mo spojrzała na nas nieco przestraszona.
- Witamy w klubie - zaśmiała się Chrisie.
- Jen, przestań się szczerzyć, jak psychopata! - walnęłam ją poduszką.
- Co wy ode mnie chcecie, co? - spytała rozbawiona, ponownie strzelając minę gościa z najstraszniejszego horroru. Pośmiałyśmy się jeszcze trochę, po czym zjadłyśmy śniadanie i poczekałyśmy na Monic, aż się przebierze.
- To, dokąd mnie zabieracie? - zaciekawiła się, gdy stałyśmy już przed domem.
- Niespodzianka, więc ci nie powiemy - zaśmiała się Jen.
- No weźcie, nie lubię niespodzianek! - jęknęła.
- Tę polubisz - wyszczerzyłam się.
- I nigdy jej nie zapomnisz - dodała Chrisie i pociągnęłyśmy ją w dół ulicy. Skierowałyśmy się od razu do parku, gdzie kupiłyśmy sobie lody i posiedziałyśmy na trawie.
- Kiedyś też takie byłyśmy - Jen uśmiechnęła się ciepło, patrząc na bawiące się dzieci.
- Taa... Żadnych zmartwień, problemów - dodała Mo.
- O nic się nie martwiliśmy. Mogliśmy robić, co chcieliśmy - powiedziałam cicho. - A teraz?
- Życie jest nie fair - westchnęła Chrisie.
- A właśnie, Monic, jest coś, o czym musimy ci powiedzieć - Jen spojrzała na nas znacząco.
- Co takiego? - zdziwiła się Blue.
- Ja zrezygnowałam z uczelni, a Chrisie i Jen zostały wyrzucone - wyjaśniłam.
- Co?! Czemu?! - krzyknęła. Westchnęłam ciężko i jej wszystko wyjaśniłam. Była zła, ale tylko na początku. Potem jakoś się przełamała i jej przeszło.
- Czyli nie dajecie mi wyboru. Kończę w czerwcu - powiedziała pewnie Mo.
- Jesteś szalona! - zaśmiała się Jen, a my razem z nią. W końcu postanowiłyśmy się zbierać i skierowałyśmy się do wesołego miasteczka.
      Ostatni raz w nim byłam, kiedy byłam dzieckiem. Moi rodzice zawsze mnie tam zabierali w niedzielę. To była taka nasza tradycja. Sama nie wiem, ale czuję się tak, jakby ta cząstka dzieciństwa nagle się obudziła i zaczęła kiełkować. W końcu w każdym kiedyś budzi się jego wewnętrzne dziecko, co nie?
- To, co najpierw? - Jen rozejrzała się dookoła.
- Diabelski młyn! - powiedziałyśmy razem i rzuciłyśmy się w wyznaczonym przez nas kierunku. Bawiłyśmy się świetnie. Najlepszy był salon krzywych luster. Płakałyśmy tam ze śmiechu.
      Obeszłyśmy chyba całe wesołe miasteczko. No może za wyjątkiem tunelu miłości. Mniejsza o to, a wracając do tematu, dom strachu wcale nie był taki straszny. Jennifer cały czas się śmiała. No wstyd z nią gdziekolwiek iść, naprawdę! Jak nie Jen robi z siebie idiotkę to z kolei odbija Christine i Monic. No zwariować można! Rozumiem, żarty są potrzebne, no ale bez przesady.
      Gdzieś tak koło trzeciej opuściłyśmy wesołe miasteczko i skierowałyśmy się do jakiejś restauracji, aby coś zjeść.
- Fajnie było - wyszczerzyła się Monic.
- Uwielbiam wesołe miasteczka! - pisnęła Jen.
- Tak, tak, wiemy - westchnęłam rozbawiona.
- Dobra, dziewczyny, co teraz? - spytała Blue.
- Teraz wracamy do domu - wyjaśniła Christine. I jak mówiła tak zrobiłyśmy. Od razu poszłyśmy do salonu, gdzie było pełno kwiatów i prezentów.
- NIESPODZIANKA! - krzyknęłyśmy ponownie we trójkę, gdy Mo zaniemówiła.
- Ale jak...? - rozejrzała się zdziwiona.
- Święty Mikołaj! - zawołała Jen i wskoczyła na kanapę. Pokręciłam rozbawiona głową i do niej się dosiadłam.
- Oświecicie mnie, czy nie? - Mo stanęła naprzeciwko nas.
- Oj, no zaraz - zaśmiała się Chrisie, opierając o kanapę za mną i Jen. Włączyłam telewizor, a na ekranie pojawili się chłopcy.
- Cześć, dziewczyny! - wyszczerzyli się.
- No hej! - pokiwałyśmy im.
- Wszystkiego najlepszego, Monic - uśmiechnął się Carlos.
- Dziękuję... - odwzajemniła gest i usiadła obok nas.
- No, chłopcy, pochwalcie się jej - założyłam ręce na piersi, a oni wygadali się Mo, że te wszystkie prezenty i kwiaty są od nich dla niej.
- Ooo... Jesteście uroczy - uśmiechnęła się ciepło, wąchając jedną z róż.
- My wiemy - zaśmiał się Kendall.
- A właśnie skoro już przy tym jesteśmy to musimy wam coś powiedzieć - odezwała się Jen, patrząc na nas.
- Co jest? - zdziwił się Logan.
- Wyrzucili mnie z uczelni - powiedziała, jak gdyby nigdy nic.
- Co?! Czemu?! Kiedy?! - brunet się nieco zdenerwował.
- No właśnie to. Stanęłam w obronie jednej dziewczyny. Kilka dni temu - wyjaśniła, a Logan gdzieś poszedł. Skoro on tak zareagował na Jennifer, to jak James zareaguje na mnie?
- Mnie też wyrzucili. Nawet nie wiem, za co - westchnęła Christine. Spojrzałam niepewnie na swojego chłopaka, a Fox wskoczył mi na kolana. Raz się żyje!
- Mnie nie wyrzucili. Sama zrezygnowałam - powiedziałam cicho. Zapadła krępująca cisza, aż Carlos znacząco odchrząknął.
- Ej, Jennifer, muszę powiedzieć, że masz fajną czapkę - wyszczerzył się.
- O dzięki! - zaśmiała się. - Twój styl mi się udziela!
- Czyli co, od dzisiaj będziemy widzieć cię tylko w spodniach? - zaśmiał się Kendall, a ja odetchnęłam z ulgą, że zmienili temat. Logan też wrócił do towarzystwa.
- No raczej - wyszczerzyła się Jen. - Patrzcie moje nowe buty - podniosła do góry nogi.
- Fajne... - uśmiechnął się James, a po chwili przyszedł do mnie sms od niego. Pogadamy później, przeczytałam w myślach i spojrzałam na niego niepewnie. Nie wiedząc, czemu, bałam się tej rozmowy.
- Monic, otworzyłaś prezenty od nas? - zaciekawił się Carlos.
- Jeszcze nie - zaśmiała się Blue.
- To otwieraj! - popędził ją Logan, a ona rozbawiona złapała za małą, niebieską torebkę.
- Ooo... James na pierwszy ogień - zaśmiał się Kendall, a my razem z nim. Monic zanurzyła rękę we wnętrzu torebki, a po chwili wyciągnęła z niej pluszowego misia z zawieszonym na szyi wisiorkiem.
- Ooo...! Jaki słodziak! - wyszczerzyła się Jen.
- Nie wiedziałem, co ci kupić - zaśmiał się Jimmy.
- Jest śliczny. Dzięki! - Mo uśmiechnęła się ciepło i wzięła do ręki drugą, czarną torebkę.
- Teraz ja! - Logan zatarł ręce. Po chwili nasza przyjaciółka trzymała w dłoniach prześliczną bransoletkę.
- Jejku, jest śliczna! - zachwyciła się.
- Ma się ten gust, co nie? - brunet się wyszczerzył.
- Tak, za to za grosz skromności - Jen założyła ręce na piersi i wywróciła oczami. Loggy posłał jej zdziwione spojrzenie, ale nic nie powiedział.
- Moja kolej - wyszczerzył się Kendall, gdy Monic wzięła do ręki zieloną torebkę. W środku był zestaw kosmetyków.
- Został tylko Carlos - uśmiechnęłam się, patrząc na największą torbę.
- Już się boję - mruknęła Mo pod nosem. Od naszego kochanego Latynosa dostała biżuterię, czekoladki i dużego misia.
- Carlos, wariacie - zaśmiała się Jen, patrząc we wnętrze torby.
- No co? - spytał rozbawiony.
- Dziękuję, Carlos - Blue uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma sprawy - puścił jej oczko. Pogadaliśmy jeszcze i w końcu chłopy musieli się rozłączyć. Monic zaniosła wszystkie prezenty do siebie, a my jakoś ogarnęłyśmy salon z tych wszystkich kwiatów.
     Leżałam z Fox'em na hamaku i patrzyłam w niebo. Nic mi się nie chciało. A świadomość, że James ochrzani mnie za zrezygnowanie z uczelni, nie dawała mi spokoju.
- Halo? - odebrałam telefon, gdy zaczął dzwonić.
- Co jest? Dlaczego zrezygnowałaś? - usłyszałam zmartwiony głos Jamesa.
- Nie martw się. Wszystko jest w porządku - uśmiechnęłam się.
- Ale coś musi być na rzeczy skoro rzuciłaś studia - dodał.
- I jest. Po prostu to nie było coś czego oczekiwałam. Udzielam się charytatywnie nawet bez pomocy uczelni - wyjaśniłam.
- Co zamierzasz zrobić? - spytał.
- Jeszcze nie wiem, ale na pewno nie będę się zniechęcać. Lubię pomagać innym, a to daje mi siły na nowe sprawy - powiedziałam cicho. - Zresztą świadectwo ukończenia studiów otrzymam, bo według rektora moja wiedza wykracza poza program nauczania, czy coś tam.
- Tak czy tak, jestem z ciebie dumny - chyba się uśmiechnął. - Nie poddajesz się łatwo, a to bardzo ważna cecha.
- Ludzie się zmieniają - zaśmiałam się cicho. - Kiedyś taka nie byłam. Odpuszczałam, gdy pojawiały się przeszkody.
- Ale teraz się zmieniłaś i to z korzyścią dla wielu ludzi - dodał ciepło.
- Teraz to słodzisz - mimowolnie się zarumieniłam. Dobrze, że go tu nie ma, pomyślałam.
- Tylko dlatego, że mogę i chcę - zaśmiał się.
- James, głupolu - dołączyłam do niego.
- No co? - spytał rozbawiony. - I tak wiem, że mnie kochasz.
- Oj kocham, kocham - wyszczerzyłam się. - Mam pytanie.
- Jakie? - zaciekawił się.
- Nie zauważyłeś może dziwnego zachowania u Logana? - spytałam.
- Nie, normalny jest. A co? - zdziwił się.
- Tak tylko pytam - wzruszyłam ramionami. Pogadaliśmy jeszcze i się rozłączyłam. W końcu musiał się wyspać, co nie?
     Weszłam do domu i dostałam poduszką w twarz.
- Matko, Jess, przepraszam! - Jen na mnie spojrzała. - Celowałam w tego tu! - pokazała palcem na Matta siedzącego na fotelu.
- Nic mi nie jest. Swoją drogą, cześć, Matt - uśmiechnęłam się.
- Siemka! - wyszczerzył się.
- Skoro jesteśmy w komplecie, to co robimy? - spytała Mo.
- Idziemy wieczorem na imprezę, co wy na to? - Jen na nas spojrzała.
- Dobry pomysł, trzeba jakoś uczcić urodziny Mo - wyszczerzyłam się.
- Czyli co, widzimy się o ósmej? - Matt na nas spojrzał.
- Tak! - powiedziałyśmy razem i pobiegłyśmy się przygotować, a on wrócił do siebie. Może to jednak początek czegoś nowego? Może faktycznie wraz z końcem tej uczelni zaczyna się nowy rozdział w moim życiu...



~*~



O rany! Nareszcie! Już myślałam, że go nie napiszę -,-
Ale jest, więc cieszyć się ^,^
Z góry przepraszam, jeśli wyszedł okropnie :)

2 lutego 2013

Rozdział 91

Więc tak, bez większego przynudzania, zapraszam na wymuszony przeze mnie rozdział ...


~*~



      Obudziły mnie promienie słońca wpadające do pokoju przez okno. Powoli otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy, aby przyzwyczaić je do światła. W końcu się udało, a ja nawet się nie ruszyłam. Po prostu zagapiłam się w przestrzeń za oknem.
       To, co zrobiłam wczoraj nie dawało mi spokoju. Nie mogłam uwierzyć, że posunęłam się do czegoś takiego. Od lat o tym marzyłam, a teraz? Jeden telefon i wszystkie marzenia uleciały. Wolałabym, żeby to był głupi sen, z którego zaraz się obudzę...
        Usłyszałam skomlenie za plecami. Odwróciłam się, a Fox spojrzał na mnie smutnymi oczkami.
- Już dobrze, piesku... - niemal szepnęłam, a w oczach stanęły mi łzy. Pupil mojego chłopaka się do mnie przytulił, a ja drżącą dłonią go pogłaskałam. Bałam się tylko reakcji dziewczyn na to, co wczoraj zrobiłam...
Leżałam tak jeszcze z dziesięć minut, po czym wstałam i zabierając po drodze ubrania z szafy, skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, po czym wolnym krokiem zeszłam na dół. Nie miałam na nic ochoty, a tym bardziej na spotkanie dziewczyn.
       Wypuściłam Fox'a do ogrodu i zrobiłam sobie śniadanie, czyli musli z mlekiem. Usiadłam przy blacie i zaczęłam przeglądać jakąś gazetę. Nie było w niej nic ciekawego. No chyba, że artykuł o mojej ostatniej akcji zalicza się do ciekawych, w co bardzo wątpię.
- Hej... - usłyszałam cichy głos Jennifer.
- Cześć... - powiedziałam cicho, patrząc na nią nieobecnym wzrokiem. Usiadła naprzeciwko mnie.
- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła niepewnie.
- Ale najpierw ja - przerwałam jej. - Zrezygnowałam z uczelni - powiedziałam na jednym wdechu. Spojrzała na mnie mega zdziwiona. Myślałam, że jej oczy zaraz wypadną.
- Co? Czemu? Jak? Kiedy? - pytała.
- Wczoraj wieczorem. Te studia mnie nudziły. To nie było coś, czego oczekiwałam - mruknęłam, wgapiając się w zawartość swojej miski.
- Czyli, że nie będziesz zła, jeśli ci powiem, że mnie wyrzucili? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Co?! - mimowolnie krzyknęłam, ale zaraz ściszyłam głos. - Co? Czemu?
- Bo stanęłam w obronie jednej dziewczyny - mruknęła niezadowolona.
- Nadal nie rozumiem - spojrzałam na nią uważnie. - Za takie coś cię wyrzucili?
- Tak, skoro mi nie wierzysz to patrz - podała mi oświadczenie, na którym wyraźnie pisało, że została wyrzucona.
- Dla mnie to jest chore - oddałam jej kartkę. - Jak można wyrzucić kogoś za pomaganie innym?
- Widocznie można - wzruszyła obojętnie ramionami. - Mam to gdzieś. Ta uczelnia i tak była kiepska.
- W sensie? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- Sama mówiłaś, że twoja uczelnia nie była tym, czego oczekiwałaś - dodała, na co kiwnęłam głową. - Tak samo było z moją. Co mi po tym, jak się przyjmuje pozycje w balecie?
- Ale przecież ty... - zaczęłam.
- Wiem, że chciałam tańczyć, ale co mi po tym, skoro mnie nie kręci coś takiego? Wolę inne style - wyjaśniła.
- Mniejsza o to - westchnęłam. - Mówiłaś Loganowi?
- Nie... - odwróciła głowę w bok.
- Dlaczego? - spytałam.
- Bo nie... - mruknęła.
- Jennifer... - spojrzałam na nią uważnie.
- Nie chcę, żeby się martwił. Zresztą to nie jego sprawa - powiedziała poważnie, patrząc na mnie. Zdziwiło mnie to, nie powiem. Co jest? Nigdy tak się nie zachowywała.
- Ja Jamesowi też nie powiedziałam... - spuściłam głowę.
- Czemu? - zdziwiła się.
- Boję się jego reakcji - mruknęłam. - Nie chcę, żeby...
- Jessica, siedź cicho i posłuchaj... - Jen wtrąciła mi się w zdanie. Spojrzałam na nią zdziwiona, jak i zaciekawiona. W końcu od bardzo dawna nie rozmawiałyśmy tak, jak w tej chwili. Zawsze któraś z nas była zajęta, albo nie miała po prostu na to ochoty. Przez te studia czułam, jak nasza przyjaźń się rozpada. Może to jednak dobrze, że z nich zrezygnowałam?
- Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego James cię kocha? - tym to totalnie mnie zbiła z tropu.
- N... Nie... - wydusiłam cicho.
- Więc posłuchaj, bo nie będę się powtarzać - spojrzała na mnie uważnie, na co kiwnęłam tylko głową. - James, to wspaniały facet. I wierz mi, że strasznie się cieszę, że jesteście razem, bo znam go dość długo i wiem, że ciebie by nie skrzywdził.
- Do czego zmierzasz? - spytałam.
- Miłość nie daje i nigdy nie dawała szczęścia. Wręcz przeciwnie, zawsze jest niepokojem, polem bitwy, ciągiem bezsennych nocy, podczas których zadajemy sobie mnóstwo pytań, dręczą nas wątpliwości. Na prawdziwą miłość składa się ekstaza i udręka. No, przynajmniej dla mnie - uśmiechnęła się promiennie. Zupełnie nie wiedziałam, o co jej chodzi. Sugeruje, że James mnie nie kocha? Czy może jednak odnosi się do Logana?
- Czemu mi to wszystko mówisz? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- Bo nie chcę, żebyś popełniła ten sam błąd, co ja. Chociaż wątpię, że tak się stanie - uśmiechnęła się lekko. - James cię kocha, a ty jego. Tworzycie parę idealną i niech tak zostanie, jak najdłużej.
- To dlaczego mi to wszystko powiedziałaś? - drążyłam.
- Miłość po prostu jest. Kochaj i nie żądaj zbyt wiele... - niemal szepnęła, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Jennifer, nie rozumiem sensu twoich słów. Powiedz, o co ci chodzi? Jaki błąd? - nie ogarniałam.
- Eh... - westchnęła, a potem spojrzała mi w oczy. - Ze wszystkich rzeczy wiecznych, miłość jest tą, która trwa najkrócej.
- Jennifer... - powiedziałam cicho, nie spuszczając z niej wzroku. Czyli ona jednak mówi o sobie i Loganie? Ale dlaczego?
- Miłość nie jest skarbem, który się posiadło, tylko obustronnym zobowiązaniem - dodała ciszej. - Nie ma nic bardziej nies­pra­wied­li­wego niż nieod­wza­jem­niona tęsknota. To nawet gorsze niż nieod­wza­jem­niona miłość.
- Do czego zmierzasz? - niemal szepnęłam.
- Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na rozwidlenia pewnych dróg i jeszcze raz przeczytać napisy na drogowskazach. Wtedy na pewno wybrałabym inną drogę niż teraz... - uśmiechnęła się do mnie lekko. To nie było wymuszone, czy nawet udawane. Jennifer po prostu była szczęśliwa, gdy to mówiła. Jej oczy ją zdradziły. W życiu nie przypuszczałabym, że myśli o czymś takim.
- To znaczy, że żałujesz tego wszystkiego? - spojrzałam na nią uważnie.
- Hmm... Jessica, zawsze uważałam, że jesteś, zaraz obok moich rodziców, najważniejszą osobą w moim życiu - uśmiechnęła się. - Zu­pełnie inaczej jest, jeżeli masz ko­goś, kto cię kocha. To ci da­je setkę powodów,  aby żyć. Ja ich nie mam.
- A Logan? - spytałam zdziwiona.
- Logan to zupełnie inna bajka - mruknęła obojętnie. - Ale... - nie skończyła, bo usłyszałyśmy trzask drzwi i czyiś płacz. Spojrzałyśmy na siebie zdziwione i obie poszłyśmy do salonu. Christine siedziała na kanapie i płakała.
- Hej, mała, co jest? - zmartwiłam się, siadając obok niej. Jen usiadła z drugiej strony.
- Coś z Andree? - czasami bezpośredniość Jennifer mnie rozwalała.
- Nie... - załkała. - Rektorka... Ona... wyrzuciła mnie z uczelni... - wydusiła i ukryła twarz w dłoniach.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo niby się nie nadaję - wyjaśniła przez łzy.
- Jak to, się nie nadajesz?! - oburzyła się Jen.
- Ciszej, Monic śpi - upomniałam ją. - Powiedz, co się stało - zwróciłam się do Chrisie, podając jej paczkę chusteczek.
- Rektorka uważa, że się nie nadaję, bo to studia, które nie mają profilu plastycznego, czy coś tam - mruknęła niezadowolona, wycierając chusteczką oczy. - Powiedziała, że nie mam talentu i powinnam wyjechać z Los Angeles - dodała, a potem pobiegła do siebie.
- O nie! Ja tak tego nie zostawię! - Jennifer się wściekła. Zawsze tak reagowała, gdy ktoś z jej przyjaciół został skrzywdzony. Nigdy nie martwiła się o siebie.
- Zaczekaj, dokąd idziesz? - pobiegłam za nią na górę.
- Jak to, dokąd?! - zabrała torebkę z sypialni. - Na tę uczelnię.
- O nie! - zaprzeczyłam od razu. - Nie puszczę cię tam! Jeszcze zrobisz coś głupiego!
- To chodź ze mną - dodała i zeszła na dół. Bez wahania zgarnęłam torebkę ze swojej sypialni i zbiegłam na dół. Założyłam Fox'owi smycz i razem z Jen opuściłam dom. Coś czułam, że to wszystko źle się skończy...
     Po kilku minutach znalazłyśmy się na terenie uczelni Christine. Jennifer bez słowa skierowała się do drzwi. Nie mając innego wyjścia poszłam za nią. Ludzie patrzyli na nas, jakbyśmy były kimś ważnym.
- Przepraszam, a panie to kto? - zanim weszłyśmy na schody, zatrzymała nas jakaś kobieta.
- Szukamy rektorki - wypaliła Jennifer.
- Jest u siebie, o co chodzi? - zdziwiła się.
- To się dobrze składa. Mamy do niej pewną sprawę - dodała.
- Jennifer, daj spokój - szepnęłam, tak że tylko ona mnie usłyszała. - Będziemy mieć kłopoty.
- Łatwa droga, szybko traficie - dodała kobieta i odeszła. Jennifer pociągnęła mnie do środka. Chodziłyśmy tak i szukałyśmy tego przeklętego gabinetu, aż w końcu trafiłyśmy na stołówkę. Akurat uczniowie jedli lunch.
- Proszę, przecież oddałem wam pieniądze! - usłyszałyśmy. Jacyś kolesie straszyli jednego kujonka.
- Trzymaj, zaraz wracam - Jen wcisnęła mi swoją torebkę i poszła w ich stronę.
- Jennifer, wracaj tu! - krzyknęłam cicho za nią. - Cholera, to się źle skończy - jęknęłam niezadowolona i podeszłam bliżej.
- Hej, zostaw go! - warknęła moja przyjaciółka, stając między kujonkiem a tymi kolesiami.
- Ej, piękna, nie wtrącaj się! - odezwał się jeden, a przestraszony chłopak uciekł.
- Bo co?! - syknęła Jen.
- Masz jakiś problem? - dodał ten, co stał z przodu i pokazał nieco swoich ,,umiejętności'' karate.
- Nie chcę z tobą walczyć - Jennifer się odwróciła, a ten jak na złość musiał się zaczepić.
     Wiedziałam, że Jen zna sztuki walki, ale nie sądziłam, że nadal je pamięta. W końcu na treningi chodziła, jak była dzieckiem. Jedno jest pewne, cała ta sytuacja źle się dla nas skończy.
      Jennifer złapała mnie za rękę, gdy skończyła się ,,bawić", i wyciągnęła z uczelni. Po kilku minutach byłyśmy w domu. Zmęczona opadłam na kanapę i próbowałam uspokoić oddech.
- Co ci odbiło?! - oburzyłam się na tyle cicho, aby nie obudzić Monic. Bądź co bądź nie wybiła jeszcze dwunasta, a ona odsypiała wczorajszą sesję.
- Mi? Nic - wyszczerzyła się.
- Uspokój się! To nie jest śmieszne! - rzuciłam ją poduszką, gdy zaczęła się śmiać.
- Ale właśnie, że jest! - wyszczerzyła się.
- Jesteś chora - mimowolnie się zaśmiałam.
- Oj, też cię kocham - zaśmiała się, rzucając we mnie poduszką. Resztę dnia przesiedziałyśmy w ogrodzie, planując niespodziankę na jutrzejszy dzień. W końcu jutro 4 maja, czyli urodziny Monic.



~*~

No i jest. Taki sobie, ale po urodzinach Mo będzie już z górki i przejdę do tego, co mam w planach ;>