10 maja 2013

Rozdział 106

No i znowu dawno mnie nie było -,-
Ale to wszystko przez to, że mam egzaminy wstępne do klasy z maturą międzynarodową.
Rozdział z góry mówię, że wymuszony, więc sorki...




~*~




     Dwa tygodnie zleciały tak szybko, że nawet nie zauważyłam. Dziadek wrócił do Hiszpanii, zostawiając mnie samą z zagadką moich rodziców...
     Jennifer przez cały ten czas była ze swoją grupą. W domu praktycznie wcale jej nie było. Miała własny świat, własne problemy, które coś ostatnio zaczęły wymykać się jej spod kontroli. Jednego razu była tak zdenerwowana po rozmowie z Loganem, że wyżywała się na wszystkich dookoła. W dodatku jej dziadek, czyli tata jej mamy, trafił do szpitala. Współczuję dziewczynie...
     Christine i Andree tworzą cudowną parę, która ani myśli się rozstać. Chociaż ostatnio nasza malarka chodzi zestresowana, bo za dwa tygodnie Melody będzie miała operację. No i do tego dołącza się Monic z Mattem. Była Carlosa tak się panoszy, że mam czasami wrażenie, jakbym rozmawiała z obcą osobą. Do Jennifer praktycznie wcale się nie zbliża. Ogólnie rzecz biorąc, jej zachowanie wszystkim działa na nerwy, a Matt ma tego wszystkiego dosyć. Wiem, bo mi się ostatnio żalił...
     Z zamyślenia wybudził mnie dzwonek do drzwi. Kurcze, kogo tu niesie o tej godzinie? Zdziwiona spojrzałam na zegarek. Było grubo po północy. Westchnęłam ciężko i w samej piżamie zeszłam na dół, gdzie  była już Christine, która otwierała drzwi.
- A co wy tu robicie?! - zdziwiłam się, widząc moją mamę, Kyle'a i Bradley'a.
- Musimy coś ci wyjaśnić! - oznajmiła mama i całą trójką weszli do środka.
- Co to za hałasy? - na dół zeszła zaspana Jennifer. - Eee... Dobry wieczór? - speszyła się, widząc gości.
- Kogo tu znowu niesie? - na schodach pojawiła się Monic. - Eee... - spojrzała na nas zdziwiona.
- Jest grubo po północy! Odbiło wam?! - oburzyłam się. - Po co przyszliście?!
- Musimy coś ci wyjaśnić... - powtórzyła mama. No tak od tych dwóch tygodni w ogóle się nie widzieliśmy.
- Siostrzyczko, posłuchaj, to ważne... - Kyle do mnie podszedł.
- Słucham... - założyłam ręce na piersi.
- Twój tata to nie twój tata, a on nie jest twoim tatą, bo jak byłam młoda to zakochałam się w twoim tacie i nie spałam z nim, tylko z twoim tatą... - zaczęła mama, a ja spojrzałam na nią dziwnie, bo nic nie zrozumiałam.
- Chwila...! - wtrąciła Monic. - Zrozumiał ktoś coś?
- Chodzi o to, że pan Cooper jest biologicznym ojcem Kyle'a i Jess... - mruknęła Jennifer. - A pan Leonard był tylko przelotnym romansem.
- Przelotnym romansem?! - wrzasnęłam. - Byliście ze sobą prawie dwadzieścia lat!
- Jessica...! - mama podniosła głos.
- Czemu mnie okłamaliście?! - oburzyłam się.
- Ja... - zaczęła mama.
- Daruj sobie! - syknęłam. - Nagle się okazuje, że całe moje życie to jedno wielkie kłamstwo! - pobiegłam na górę, a z odgłosów wywnioskowałam, że dziewczyny wyprosiły naszych gości. Walnęłam się na łóżku i aż sama się zdziwiłam, że od razu zasnęłam.




^*^
15 sierpnia, urodziny Carlosa
^*^



- No czeeeść... - wyszczerzyła się Jennifer, kiedy połączyło nas z jubilatem.
- A tobie co? - zaśmiał się Carlos.
- Jak to, co? - uśmiechnęła się szeroko. - Masz urodziny! - pisnęła podekscytowana, na co wywróciłam rozbawiona oczami.
- Musiałaś mi przypomnieć? - westchnął ciężko. - Starzeję się...
- Daj spokój! - Jen machnęła ręką. - Dla mnie zawsze będziesz młody i silny! - strzeliła poważną minę, na co Latynos parsknął śmiechem.
- Dobra, skończcie, bo zaraz was rozłączę! - zagroziłam rozbawiona.
- No już, już... Otworzyłeś prezent ode mnie? - Jen spojrzała na niego przenikliwie.
- Poszedł na pierwszy ogień - wyszczerzył się dumnie.
- Jej! - podskoczyła rozbawiona.
- Nie musiałaś mi tego kupować... - mruknął. - Pewnie sporo kosztowało.
- Eee tam... - machnęła ręką z uśmiechem. - Ważne, że ci się podoba, słońce!
Kiedy to usłyszałam, zakrztusiłam się sokiem, a tamta dwójka spojrzała na mnie zdziwiona.
- Wszystko gra? - zmartwił się Carlos.
- Tak... - wydusiłam, patrząc na nich. Jen wzruszyła ramionami i zajęła się żywą rozmową z naszym jubilatem. No a mi nic innego nie pozostało, jak tylko wyjść z Foxem na spacer. No bo co innego miałabym robić? Siedzieć i patrzeć, jak Jennifer i Carlos flirtują ze sobą? Na samą myśl, ciarki mnie przechodzą...
- Oj! - zderzyłam się z kimś.
- Rany, przepraszam! - odskoczyłam od niego. - Nathan!
- No hej... - wyszczerzył się. Dopiero teraz zauważyłam resztę grupy Jennifer.
- Co wy tu robicie? - rozejrzałam się zdziwiona. Byliśmy niedaleko ich studia.
- Idziemy potańczyć - Brad wskazał odpowiedni budynek.
- Ale dzisiaj jest poniedziałek - dodałam nadal zdziwiona.
- No i? - spytał głupio Kevin. - Rozerwać się nie można?
- Hej, wy! - zawołała Jen, stojąc po drugiej stronie ulicy. - Ruszycie się, czy mam po was przyjść?!
Zaśmialiśmy się tylko i skierowaliśmy do studia, w którym jak się okazało, nie tańczyli, tylko pomagaliśmy Joe i Vivienne w przygotowaniach do ślubu, który miał odbyć się za niecały miesiąc...



^*^
Kilka dni później

^*^



- Jennifer! - wrzasnęła Mo na cały dom, gdy zabrała jej telefon.
- Złap mnie, jeśli potrafisz! - zaśmiała się Jen i zbiegła na dół.
- Wracaj tu! - wściekła panna Blue ruszyła za nią, a ja westchnęłam ciężko i spojrzałam zrezygnowana na Christine, która siedziała na fotelu i starała się coś narysować.
- Mowy nie ma! - Jen głupio się wyszczerzyła.
- Cisza! - krzyknęłam, wstając, a one obie się zatrzymały. - Jennifer, oddaj to... - wyciągnęłam rękę w jej stronę, a ona posłusznie położyła na niej komórkę. Oddałam ją Monic, a panna Jayde wielce obrażona odwróciła się do nas plecami i założyła ręce na piersi.
- Zachowujecie się jak...! - nie dane było mi dokończyć, bo rozległ się dzwonek do drzwi.
- Ciekawe kto to może być? - Christine odwróciła głowę w stronę wejścia do domu.
- Zaraz zobaczymy... - mruknęłam i poszłyśmy do przedpokoju, gdzie Monic otworzyła drzwi.
- Jennifer! - do środka wbiegł ośmioletni chłopczyk.
- Remy! - ucieszyła się Jen, biorąc go na ręce. - Braciszku!
- Cześć, młoda... - do środka weszła kuzynka Jennifer.
- Amanda! - wyszczerzyła się. - Co wy tu robicie?!
- Odwiedzić cię przyszliśmy, a co myślałaś? - zaśmiała się i poszłyśmy do salonu.
    No i tak zleciało kolejne kilka dni. Amanda i Remy praktycznie codziennie u nas byli. Jennifer bez przerwy się uśmiechała, aż miło się patrzyło. Jednak w piątek stało się coś, przez co ten uśmiech zniknął...


{klik}



    Właśnie zeszłam z Jen ze schodów. Zapowiadał się piękny dzień, więc postanowiłyśmy go wykorzystać i poleniuchować w ogrodzie. Oczywiście nie obyło się bez Amandy, która właśnie weszła do środka.
- Jestem! - wyszczerzyła się.
- Widzimy, widzimy... - zaśmiałam się.
- A gdzie Monic i Christine? - rozejrzała się zdziwiona.
- Poszły na randki ze swoimi chłopakami - zachichotałam.
- Jennifer, wszystko gra...? - Amy spojrzała na nią uważnie.
- Co...? A tak, zamyśliłam się... - mruknęła. Ogólnie od rana była jakaś nieobecna. Nagle zadzwonił jej telefon. Zdziwiona wyciągnęła go z kieszeni i odebrała.
- Halo?
Patrzyłam z szeroko otwartymi oczami, jak cała blednie. Po chwili opuściła rękę i się rozłączyła.
- Coś z dziadkiem... - spojrzała na mnie przerażona. - Musimy jechać do szpitala! - dodała szybko, po czym jak na zawołanie wybiegłyśmy z domu i samochodem Amandy pojechałyśmy do szpitala. Na miejscu byłyśmy w ekspresowym tempie. Jennifer od razu podbiegła do recepcji. Nie obchodziło ją nawet to, że potrąciła niektórych ludzi.
- Gdzie mój dziadek?! - niemal zażądała odpowiedzi.
- Proszę pani, spokojnie. On... - zaczęła recepcjonistka, ale Jen bez słowa odbiegła i skierowała się do odpowiedniej sali. Pobiegłyśmy za nią, a kiedy byłyśmy już w środku, dosłownie wryło mnie w podłogę. Dziadek Jennifer był nakrywany kołdrą jak człowiek zmarły, a sama Jen stała na środku sali z szeroko otwartymi oczami i patrzyła, jak pielęgniarki odłączają od niego wszystkie sprzęty. Spojrzałam na nią zmartwiona i przerażona. Jej dziadek nie żył...



^*^
Oczami Jennifer
^*^



- Jennifer... - usłyszałam cichy szept Jessici. Odtrąciłam jej rękę, kiedy chciała mnie dotknąć i bez słowa wybiegłam z sali na korytarz. Kierując się do wyjścia, potrąciłam kilku ludzi. Nie mogło do mnie dotrzeć, że mój ukochany dziadek nie żyje. Wybiegłam ze szpitala na ulicę, gdzie oparłam się o jakiś murek i starałam się uspokoić oddech. Całe moje życie zamieniło się nagle w jeden wielki koszmar.

*

Jechałam właśnie do warsztatu autem moich rodziców. W ogóle nie mogłam skupić się na kierowaniu. Ciągle miałam przed oczami obraz ze szpitala. Zjechałam na pobocze i westchnęłam ciężko, opadając na fotel i przecierając twarz rękami.

*

- Jennifer, może zjesz z nami śniadanie...? - Jessica podeszła do mnie, kiedy zeszłam ze schodów.
- Dobrze ci to zrobi... - dodała cicho Monic.
- Dzięki, dziewczyny, ale nie mam ochoty... - mruknęłam cicho i wyszłam z domu. Chciałam być sama. Z dala od wszystkiego i wszystkich.

*

Siedziałam na podłodze w kącie w swojej sali. Na zewnątrz było ciemno, a na zegarkach widniała północ. Podciągnęłam do siebie lewą nogę i oparłam na niej łokieć, po czym wpatrzyłam się w zdjęcie, które trzymałam w prawej dłoni. Byłam na nim razem z dziadkiem, kiedy miałam pięć lat.

*

Dzień pogrzebu... Dzień, którego nigdy w życiu nie pragnęłam. Byliśmy na cmentarzu. Wszyscy... Rodzice z Remy'm, dziewczyny, moja grupa, Joe i Vivienne, babcia Lilian, Amanda, Kyle, rodzice Jess - jej mama i Bradley, jej dziadek...
Stałam przed trumną, która aktualnie była przykryta kwiatami, i słuchałam, co ksiądz ma do powiedzenia. Prawie każdy płakał. Tylko nie ja... Nie mogłam, nie wiedziałam, czemu...
Stałam ze spuszczoną lekko głową i splecionymi z przodu rękami. Miałam tego wszystkiego dość.
Gdy pogrzeb dobiegł końca, a trumna została zakopana, Jessica położyła mi rękę na ramieniu i ciepło się uśmiechnęła. Godzinę później zostałam sama ze swoimi myślami. Ponownie zostałam sama.

*

Niedziela... Najpiękniejszy dzień w tygodniu...
Od pogrzebu minęło kilka dni.
Weszłam na cmentarz i skierowałam się do grobu mojego dziadka. Klęknęłam i się przeżegnałam, po czym usiadłam powoli w siadzie prostym i z lekkim uśmiechem patrzyłam dookoła na otaczające mnie drzewa, kwiaty i motyle. Spojrzałam na napis na tablicy, a wspomnienia wróciły. Mimo to nadal uśmiech nie zniknął z mojej twarzy. Miałam w sercu nie tylko swojego dziadka, ale wszystkie chwile, które z nim spędziłam...
- Gdybyś kiedyś we śnie poczuła, że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz, żem przestał żyć... - usłyszałam w głowie jego ciepły głos.
- Ale jak to, dziadziusiu? - pytałam jako pięciolatka.
- Wnusiu, nie zawsze przy tobie będę i nie zawsze będziemy razem... - z uśmiechem wziął mnie na kolana.
- Dziadku, obiecaj, że nie zostawisz mnie samej, dobrze? - spojrzałam na niego smutno.
- Gdybym to obiecał, nie mógłbym dotrzymać słowa... - westchnął ciężko.
- Nie chcę być sama... - w oczach pojawiły mi się łzy.
- Powiedziałeś, że nie będę sama... - z wyrzutem spojrzałam na tablicę. - Kłamałeś...






~*~





Eeeee.... -,- Kompletnie spieprzyłam ten rozdział, a następny powinien pojawić się niedługo. Pocieszę Was, powrót chłopaków coraz bliżeeeej ;>

5 komentarzy:

  1. Popłakałam się. Nie płakałam od...omg, 3 lat O.o Wiesz, jaz słyszałam, że nie powinno się płakać na pogrzebach. Też nie płakałam. :( Też zastanawiam się, czemu mnie opuścili, ale teraz myślę, że im wszystkim jest lepiej. ;) Dasz radę. Czekam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż się wzruszyłam. :'( Wcale go nie spieprzyłaś. Wyszedł ci wspaniale. ♥ Już nie mogę sie doczekać powrotu chłopaków.;D Czekam z niecierpliwością na nn.;**
    Pozdr. Paaati . *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Łzy zbierają się w oczach ;( Końcówka jest najbardziej wzruszająca.
    Coś mi się zdaję, że Carlos będzie z Jen, chyba, że nadal kocha Mo. Choć jej zachowanie mówi samo za siebie. A tak w ogóle to kiedy chłopaki wracają z trasy?
    Czekam nn :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział śliczny, aż mam łzy w oczach. Czekam na powrót chłopaków bo potem się będzie działo. Czekam z niecierpliwością na nn.
    Zapraszam do mnie http://i-m-gonna-be-somebody-someday.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Smutam :( ;( Ale ciesze się że chłopaki już niedługo wracają czekam na nn :D :**

    OdpowiedzUsuń