Hejoo xd
Nadal nie wierzę, że już 100 rozdział za nami ! ^,^
Jednak mam jeden warunek ;>
Czytasz rozdział, komentuj, nawet jako anonim :)
Nie robię tego złośliwie, czy coś w tym stylu, naprawdę :)
Chodzi mi o to, że każdy komentarz motywuje do dalszego pisania ;)
Tak więc, powodzenia życzę .! ;p
~*~
- Aaa! - razem z Jennifer wypadłyśmy z jakiegoś tunelu na materac. Mało tego, materac w jakimś laboratorium!
- Aua! - jęknęła, podnosząc się. - Co to miało być?!
- A ja wiem, ty lepiej spójrz, gdzie my jesteśmy... - mruknęłam, rozglądając się.
- Jejku... - powiedziała cicho, idąc moim śladem. Zaczęłyśmy się rozglądać.
- Ej, Jennifer, chodź tu! - przywołałam ją gestem ręki, nie odrywając wzroku od komputera.
- Co jest? - podeszła do mnie.
- Słuchaj tego: Urządzenie The Beetle... ble ble ble... urządzenie antygrawitacyjne, które zostało opracowane przez milionera i miłośnika kosmosu... ble ble ble... Johna Lloyda... - zaczęłam czytać.
- Urządzenie antygrawitacyjne? Po co to komu? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie mam pojęcia - mruknęłam, a kiedy dotknęłam myszki od komputera, włączył się alarm.
- Intruzi! Intruzi! Powtarzam! Intruzi! - gadała babka z automatu.
- Jessica! - Jennifer szybko zamknęła drzwi, za którymi pojawili się ochroniarze.
- Już, moment...! - zawołałam i dokończyłam czytać ten artykuł. Chwilę później byłyśmy w szybie wentylacyjnym i próbowałyśmy się jakoś wydostać z budynku.
- Tędy... - widząc, że robi się jaśniej, skręciłam w lewo.
- Jessica! Jessica, patrz na to... - zawołała cicho Jennifer wskazując na kratkę w ścianie. Przysunęłam się do niej zdziwiona i przez nią zajrzałam. W pomieszczeniu pod nami znajdował się jakiś magazyn, gdzie ludzie ubrani na zielono pakowali skrzynie do ciężarówek.
- Co ty robisz? - zdziwiłam się, gdy Jen złapała za kratkę.
- Tam jest wyjście - wskazała na otwarte drzwi magazynu. Westchnęłam ciężko i jej pomogłam, a chwilę później obie chowałyśmy się za olbrzymimi kontenerami.
- Zawieźć te części w try miga! Laser musi zostać ukończony, nim będzie pełnia! - krzyknął jakiś facet, a my spojrzałyśmy po sobie.
- Mamy gości! - poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię. Nie minęła chwila jak dwóch mięśniaków wyprowadziło nas na zewnątrz, gdzie stał koleś, którego skądś kojarzyłam, tylko nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
- Panie Lloyd, te dwie szpiegowały za kontenerami! - facet mną szarpnął.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy? - odwrócił się do nas z głupim uśmiechem na twarzy.
- Fred! - warknęła Jen, próbując się wyrwać. Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Witaj, kwiatuszku, co cię do Londynu sprowadza? - podszedł do niej.
- Mnie?! A ciebie?! - syknęła.
- Spokojnie, wszystko w swoim czasie... - dotknął dłonią jej policzka, na co kopnęła go w kostkę. Ochroniarze stracili czujność, przez co dostali torebką po głowach.
- Szybko! - Jen pociągnęła mnie do jednego ze stojących niedaleko motorów.
- Umiesz tym jeździć? - spojrzałam na nią dziwnie.
- Nie! Wsiadaj! - założyła kask i usiadła na maszynę. Szybko poszłam w jej ślady i chwilę później z piskiem opon ruszyła.
- Jadą za nami! - oznajmiłam, odwracając głowę.
- Trzymaj! - podała mi jakiś pistolet na strzałki.
- I co ja mam z tym zrobić?! - spojrzałam na nią zdziwiona. - Nie trafię!
- Trafisz! Strzelaj! - rozkazała, a ja się odwróciłam i zaczęłam do nich strzelać. Miałam tyle szczęścia, że trafiłam w koła, a pościg został przerwany. Kilka minuta później byłyśmy w Hyde Parku i próbowałyśmy dociec, co takiego Fred ma wspólnego z całą tą sprawą.
- John Lloyd... John Lloyd... - mruczałam pod nosem, chodząc z miejsca w miejsce, jakby to coś miało pomóc.
- Tak nic nie zrobimy... - Jen napiła się kawy - ...trzeba byłoby wrócić do hotelu.
- Może masz rację... - westchnęłam ciężko, gdy nagle na monitorze niedaleko pokazało się nasze zdjęcie.
- Co jest? - zdziwiła się Jennifer i tam podeszłyśmy.
- Poszukiwane: Jessica Olson i Jennifer Jayde - przeczytałam z szeroko otwartymi oczami.
- Co?! - Jen spojrzała na ekran. - Oskarżone o pobicie agentów Wywiadu Brytyjskiego i zakłócenie bezpieczeństwa mieszkańców Londynu.
- Nie... Nie... Nie... Nie... - złapałam się za głowę. - To nie dzieje się naprawdę!
- Uspokój się, to wielka pomyłka! Jesteśmy niewinne! - spojrzała na mnie. Widać było, że też się przestraszyła.
- Uspokoić się?! Niby jak?! - podniosłam głos. - Jesteśmy poszukiwane przez policję i Wywiad Brytyjski!
- Musimy spotkać się z Joe! - zarządziła. - On nam jakoś pomoże! - wyciągnęła z kieszeni telefon.
- Masz komórkę cały czas i nic nie powiedziałaś?! - oburzyłam się.
- Zapomniałam o niej z tego wszystkiego! Zresztą starczy baterii na jeden telefon... - mruknęła i przyłożyła komórkę do ucha. - Joe! Musimy się spotkać! (...) Więc już wiesz! Błagam musimy porozmawiać! (...) Dobrze, jedź do Queen's Hotel i zabierz stamtąd komórkę i laptopa Jessici. (...) Dobra, czekamy - dodała i się rozłączyła.
- I co? - zaciekawiłam się.
- Wie, co się stało. Mamy na niego tu poczekać. Przywiezie twojego laptopa i pomoże jakoś nam to ogarnąć - wyjaśniła.
- Wreszcie dobre wieści! - ucieszyłam się. Kwadrans później Joe do nas dołączył. Dał mi moją torebkę, w którym był telefon i cała reszta, włącznie z laptopem.
- Jednak sprawy grupy musimy odłożyć na później - dodał na koniec. - Więcej nie mogę wam pomóc, bo jeśli i mnie oskarżą zamkną mi studio w Los Angeles. Życzę powodzenia, dziewczyny. Przyda się.
- Dzięki za wszystko - Jen go przytuliła, po czym się pożegnał i zniknął nam z pola widzenia. Przemieściłyśmy się w jakieś ustronne miejsce. Od razu włączyłam laptopa i sprawdziłam w internecie kim jest John Lloyd.
- Mam! - po kilku minutach znalazłam odpowiednie informacje.
- Czytaj... - Jen się rozejrzała.
- John Lloyd, wpływowy milioner, miłośnik kosmosu, profesor i naukowiec. Marzył o podróżach czasoprzestrzennych, jednak zrezygnował z nich, całkowicie poświęcając się pracy nad urządzeniem antygrawitacyjnym 'The Beetle'. Badania nad wynalazkiem przerwano, gdy Lloyd nagle zachorował. Jego zapiski zostały spalone, a urządzenie zostało zniszczone... - przeczytałam, próbując ułożyć to sobie w całość.
- Wcale nie! My je mamy! - krzyknęła cicho Jen, łapiąc za torbę.
- Może i tak, ale co Fred miałby wspólnego z tym wszystkim? - zastanowiłam się, wyłączając komputer i chowając go do swojej torebki.
- Nie mam pojęcia, ale się dowiem. Ten kretyn nie zrobi tego, co ma zamiar zrobić! - zacisnęła ręce w pięści.
- Uspokój się! - wstałam, zakładając torebkę, tak jak plecak. - Wiemy, że podszywa się pod profesora Lloyda. Musimy się tylko dowiedzieć, dlaczego...
- Szkoda, że Carlosa tu nie ma... - westchnęła ciężko, opierając się o drzewo. - On wiedziałby, co robić...
Nic na to nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam w to samo miejsce, co ona, czyli na płynącą obok nas Tamizę.
- Dobra, Jennifer, zbieraj się... - mruknęłam po kilku minutach. Westchnęła i się podniosła.
- Rączki w górę... - ledwo się odwróciłam, a dostałam jakąś strzałką w ramię. Chwilę później przed oczami zrobiło mi się ciemno i upadłam na trawę.
Obudziłam się w tym samym laboratorium, z którego wcześniej uciekłyśmy. Byłam przywiązana do krzesła, a moja torebka leżała na stole przede mną.
- Jennifer, obudź się... - mruknęłam, próbując odwiązać sobie ręce.
- Co jest? - rozejrzała się zdezorientowana, a zaraz potem mi pomogła. Chwilę później byłyśmy wolne.
- A jednak bycie w harcerstwie się opłaciło - uśmiechnęłam się, rozmasowując nadgarstki.
- O obudziłyście się! - do środka wszedł mężczyzna, gdzieś koło czterdziestki.
- Kim pan jest? - Jennifer złapała za jakiś kawałek metalu.
- Nie bójcie się, nie zrobię wam krzywdy. Jestem przyjacielem - uśmiechnął się ciepło.
- Profesor Lloyd? - skojarzyłam go ze zdjęcia.
- Tak, skąd wiesz, panienko? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- To akurat jest najmniej istotne. Jeden zły człowiek się pod pana podszywa. Chce zdobyć urządzenie grawitacyjne, które my mamy... - zaczęłam wyjaśniać.
- Wiem to - westchnął ciężko. - Gdyby tak nie było to bym teraz tu nie siedział. Źle się stało, że The Beetle jakimś cudem przetrwał.
- Co Fred planuje? Do czego mu to urządzenie? - spytała Jennifer.
- Z tego, co mi wiadomo, podczas dzisiejszej pełni planuje przejąć władzę nad światem... - profesor Lloyd się zastanowił.
- Nikomu się to jeszcze nie udało! - prychnęła Jen.
- Jak chce to zrobić? - zaciekawiłam się.
- Nie mam pojęcia - westchnął zrezygnowany. - Musicie go powstrzymać. Los świata leży w waszych rękach.
- My? Niby jak? - zdziwiłam się. - Zresztą to niemożliwe, żeby mu się udało, bo to my mamy urządzenie.
- Jednak musicie go... - nie skończył, bo włączył się alarm. - Weźcie tę torbę przyda się wam! - podał Jennifer wielką czarną torbę.
- Ale my...! - nie skończyłam, bo wepchnął nas do jakiegoś pomieszczenia.
- Ratujcie świat! - dodał na koniec, a podłoga pod nami ponownie tego dnia się rozsunęła.
Przemknęłyśmy się do hotelu pokojowego niezauważenie. Ku naszemu zdziwieniu było już tam posprzątane. Pewnie Joe nas wyręczył, pomyślałam i podeszłam do torby, którą Jennifer położyła na moim łóżku. W środku była jakaś broń.
- Zamiast nam powiedzieć, jak mamy powstrzymać Freda to dał nam broń, której i tak nie umiemy używać! - mruknęła Jen oburzona.
- Daj spokój. Przebierzemy się szybko i musimy zacząć działać. Do pełni zostało kilka godzin - zarządziłam, po czym szybko wskoczyłam w inne ciuchy. Jennifer ubrała się tak samo jak ja, tylko zamiast spodni założyła spodenki. Założyłam jeszcze buty i poczekałam, aż ona założy swoje.
- A teraz znaleźć Freda i skopać mu tyłek! - Jen zabrała torebkę, w której było urządzenie. Już otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, gdy do środka wpadło kilku kolesi. Byli ubrani jak ci w magazynie.
- Pójdziecie z nami! - i nim się ruszyłyśmy dostałyśmy po strzałce ze środkiem usypiającym.
Obudziły mnie jakieś hałasy. Zmarszczyłam brwi i zamrugałam kilka razy oczami, aby przyzwyczaić je do światła. Wisiałam głową w dół.
- Jennifer? - rozejrzałam się.
- Wreszcie się obudziłaś - usłyszałam za sobą jej głos.
- Gdzie my jesteśmy? - zdziwiłam się.
- Ty lepiej zobacz, nad czym wisimy - mruknęła, a ja spojrzałam w dół. Centralnie pod naszymi głowami znajdował się zbiornik z wrzącą lawą.
- Musimy się stąd wydostać! - zarządziłam lekko spanikowana.
- Pracuję nad tym... - oznajmiła.
- Co ty...? - nim zdążyłam skończyć na dół spadły przecięte sznurki, a ona w jednej chwili podniosła się i przecięła te na naszych nogach. Złapała mnie za kostkę nim spadłam i rzuciła mnie na podłogę, po chwili lądując obok mojej osoby.
- Dobrze, że jest ta kurtka - mruknęła, szybko wstając.
- Gdzie urządzenie? - rozejrzałam się, przestraszona.
- Tego szukacie? - światło się zapaliło. Fred stał z głupim uśmieszkiem na podwyższeniu i trzymał nasze urządzenie. W dodatku sprawił sobie biały garnitur.
- Fred! - warknęła Jennifer, robiąc krok w jego stronę.
- Nie, nie, słońce... Radzę nie podchodzić - uśmiechnął się szatańsko, a przed nami wyrosło z dziesięciu ochroniarzy. Jen bez wahania powystrzelała ich jak kaczki, a oni w jednej chwili uśpieni padli na ziemię. Rzuciła mi pistolet, a kiedy Fred pobiegł na górę, ruszyła za nim.
- Jennifer! - krzyknęłam.
- Rozgryź to, co chce zrobić! - odkrzyknęła i zniknęła mi z pola widzenia. Bez najmniejszego zastanowienia podbiegłam do komputera, przy którym stał Stewart. Zaczęłam przeglądać jego pliki i twardy dysk. W końcu znalazłam to, czego szukałam.
- Chce zmienić orbitę księżyca... - mruknęłam zdziwiona, patrząc na ekran, na którym pojawił się zegar odliczający godzinę. - Będzie miał we władzy wszystkie morza i oceany... - odruchowo zrobiłam krok w tył. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam na górę schodami, których użyła wcześniej Jen, aby pobiec za tym kretynem. Usłyszałam jakby bicie zegara, a kurtka Jen leciała na dół. Złapałam ją szybko.
- Co jest...? - zdziwiłam się, a po chwili byłam już na górze, gdzie moja przyjaciółka i Fred toczyli dość ostrą wymianę zdań.
- Powtórzę jeszcze raz, oddaj mi to! - warknęła.
- Chcesz to?! To sobie weź! - krzyknął i rzucił to w stronę ogromnego, okrągłego okna, które okazało się być tarczą zegarową Big Bena! Jennifer złapała to urządzenie, tym samym wypadając przez szybę.
- Jennifer! - krzyknęłam, podbiegając do dziury, którą po sobie pozostawiła.
- Aaa! - zawisła na dłuższej wskazówce, która znajdowała się teraz na szóstce. Nagle poczułam, jak Fred popycha mnie na zewnątrz. Nie minęła chwila, a wisiałam na krótszej wskazówce i próbowałam jakoś nie spaść. W dodatku zaczął wiać wiatr.
- Jessica! - krzyknęła Jen.
- W porządku! - odkrzyknęłam, patrząc na nią na tyle ile się dało. Nagle Fred wyskoczył przez zbitą szybę i poszybował prosto na Jennifer. Złapał urządzenie antygrawitacyjne, a potem nogę Jen, przez co puściła się jedną ręką.
- Jen! - wrzasnęłam. Łzy stanęły mi w oczach. W końcu wisiałyśmy kilkaset metrów nad ziemią. Fred gdzieś zniknął. Na dodatek wokół Big Bena zaczął krążyć helikopter telewizyjny, a pod wieżą zebrało się pełno ludzi. W tym policja i agenci wywiadu brytyjskiego. Nagle dach budynku się otworzył, a na zewnątrz pojawił się po chwili ogromny laser, który wystrzelił w księżyc zielony promień.
- Dziękuję wam za urządzenie! - Fred pojawił się obok Jen. - Dzięki wam wreszcie dostanę to, czego chcę!
- Nie uda ci się! - krzyknęłam.
- Już mi się udało! - zaśmiał się szatańsko.
- Ty...! - Jennifer spojrzała na niego zabójczo, a on ponownie się oddalił.
^*^
Oczami Carlosa
^*^
Siedzieliśmy właśnie w pokoju hotelowym i odpoczywaliśmy przed jutrzejszym koncertem, który miał się odbyć w samym centrum Berlina. Z nudów oglądaliśmy wiadomości.
- Przerywamy program, aby podać najświeższe wiadomości - na ekranie pojawiła się reporterka, a za jej plecami było pełno ludzi patrzących w górę. - W Londynie tragedia wisi na włosku...
- Ciekawe, co znowu wymyślili? - mruknął Logan, zajadając się swoją kanapką.
- Poszukiwane przez wywiad brytyjski Jessica Olson i Jennifer Jayde zawisły na wskazówkach Big Bena... - zaczęła, a na ekranie pojawił się obraz z kamery w helikopterze.
- Co?! - James i Logan o mało co, by się udławili. Na ekran wskoczyła reporterka.
- Przyczyny nie są nam znane, ale nie wygląda to za dobrze. Zwłaszcza, że obie wiszą kilkaset metrów nad ziemi. Boże, Jennifer chyba zaraz spadnie! - kobieta spojrzała przerażona w górę, a obraz ponownie ujawniła kamera z helikoptera. Jen wisiała na końcu dłuższej wskazówki.
- Nie... Nie... Nie.... Nie... - Logan przetarł twarz dłońmi i spojrzał przerażony na telewizor. W dodatku cały zbladł.
- Jessica trzymaj się... - usłyszałem szept Jamesa. W ogóle wszyscy byliśmy przerażeni całą tą sytuacją.
- Proszę państwa, ktoś spadł! - oznajmiła reporterka, a mi serce dosłownie stanęło.
^*^
Oczami Jennifer
^*^
Ledwo trzymałam się tej wskazówki. W końcu dosłownie wyślizgnęła mi się z rąk.
- Jennifer! - usłyszałam przeraźliwy krzyk Jessici. Sama krzyczałam ze strachu. Nagle spadłam na coś z taką siłą, że mnie na moment zamroczyło. Uchyliłam lekko powieki. Leżałam na windzie do mycia okien. Dziękuję, pomyślałam, po czym wstałam na drżących nogach. Z czoła leciała mi krew, którą wytarłam ręką. Oparłam się o barierkę, bo potwornie kręciło mi się w głowie.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? - przede mną pojawił się Fred. Miał na sobie jakieś urządzenie, dzięki któremu latał, ale to nie był The Beetle. Odwróciłam lekko głowę. Jessica jakoś dostała się na górę. Dość sprawnie jej to poszło i chwilę później zniknęła mi z oczu.
- Nie uda ci się! - zacisnęłam ręce w pięści, patrząc na tego debila.
- Biedna, mała Jenny... - spojrzał na mnie z politowaniem. - Myślisz, że jesteś odważna, bo mi się postawisz? Nie masz komu zaimponować. A co najważniejsze, nie masz czym imponować. Jesteś nikim! Zwykła kula u nogi!
- Przestań! - krzyknęłam. - Może i tak, ale wiem jedno i nie pozwolę ci tego zniszczyć!
- Niby co? - spojrzał na mnie dziwnie.
- Londyn i reszta świata! - stanęłam na barierce.
- I co zrobisz? Zabijesz się? - zaśmiał się głupio.
- Zdziwisz się! - syknęłam.
- Oj, skarbie... - w jednej chwili znalazł się przede mną i złapał mnie za gardło, podnosząc do góry i przesuwając poza platformę, na której wylądowałam.
- Puszczaj...! - wycedziłam przez zęby.
- Tak łatwo prosisz o śmierć? - zaśmiał się.
- Lepsze to niż patrzenie na ciebie! - warknęłam.
- Uważaj...! - zacisnął rękę, a ja powoli czułam, że tracę dopływ tlenu.
^*^
Oczami Jessici
^*^
Kiedy tylko Jennifer bezpiecznie wylądowała na tej platformie, od razu wspięłam się na górę i pobiegłam do lasera, aby go wyłączyć. Szybko wyjęłam urządzenie z panelu, a księżyc wrócił na swoje miejsce, wyłączając przy tym wiązkę laserową. W mgnieniu oka wróciłam do wybitego okna. Ludzie na dole wiwatowali, ale zaraz przestali. Brakowało mi Jennifer. Serce podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłam w jakiej jest sytuacji. Sama nie wiedziałam, kiedy, ale wyskoczyłam z budynku, kierując się prosto na Freda. Dostał ode mnie butem prosto w głowę, przez co puścił Jennifer.
- Mam cię! - złapałam ją za rękę i włączyłam nasze urządzonko. Po chwili unosiłyśmy się w powietrzu.
- Nieźle! - oznajmiła Jen, kiedy wróciła do siebie.
- Jak się czujesz? - spojrzałam na nią zmartwiona.
- Na tyle dobrze, żeby mu tyłek skopać! - spojrzała zabójczo na Freda.
- Wy...! - Stewart leciał w naszą stronę. Rzuciłam Jennifer tak, że zamachnęła się i kopnęła go prosto w brzuch. Chwilę później otrzymał kilka kopniaków w inne miejsca.
- Jess! - leciała na dół. Wyłączyłam urządzenie i złapałam ją. Chwilę później dzięki wynalazkowi pana Lloyda wylądowałyśmy bezpiecznie na ziemi. Ludzie gwizdali i klaskali na nasz widok. Profesor od razu nam wielce podziękował, przy okazji informując nas, że zostałyśmy oczyszczone z bezpodstawnych zarzutów. Policja ściągnęła i zamknęła Freda, a my dostałyśmy ostrą reprymendę od Joe. W skrócie mówiąc, wypad do Londynu całkiem, całkiem nam się udał.
- Całkiem, całkiem? - Jen spojrzała na mnie rozbawiona, zakładając ręce na piersi. Na jej czole widniał plaster, gdyż już zostałyśmy opatrzone przez lekarzy.
- Powiedziałam to na głos? - zdziwiłam się.
- Tak, powiedziałaś! - zaśmiała się.
- Trudno się mówi! - zawtórowałam jej i przytuliłyśmy się jak siostry.
~*~
No i jest druga i ostatnia część tego pomysłu xd
Wyszła jak wyszła, czyli okropnie -,-
Ale nie wiedziałam, jak to przelać w słowa, więc musicie zadowolić się tą wersją. :)
Hah, coś mi się zdaje, że ktoś tu daje big time movie 2! :) Świetny rozdział, chłopcy jacy biedni, nie mogli pomóc...Ale koniec końców, wszystko ok :) Czekam oczywiście
OdpowiedzUsuńMajka ;***************************************
Rozdział fantastyczny. Zgadzam się z Maja R to normalnie big time movie 2 . xD Szkoda mi chłopków, na pewno strasznie się zamartwiali o dziewczyny, ale jest już ok.;) Czekam z niecierpliwością na nn.;**
OdpowiedzUsuńPozdr. Pati
Ahahaha xD Doobre! Wcape nie okropne! Jest genialne! Nie gadaj glupot!!! To byloo meega xD Przeplasiam, ze ostatnio nie wchodzilam na ywojego bloga, ale juz wszystko nadrobilam ;) Tak jak na kilku innych ;P Rozdzial zajebiasty! Jak sobie wyobrazam miny chlopakow to masakra xD Juz nie moge doczekac sie nn! Szybciutkoo poplosie xD
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam na nowy rozdzial do mnie;
http://big-time-rush-lovestory-4ever-bypaula.blogspot.com
znajdziesz tam tez link do mojego drugiego bloga o BYR ;)
PPS. Serdecznie zapraszan rowniez na tegoz bloga ------> http://my-difficult-choice.blogspot.com <------- autorce bloga, bardzo zalezy na komentarzach, wiec mam nadzieje, ze wpadniesz i ze skomentujesz, bo dziewczyna pisze super a martwi sie ze niektorzy maja po 20 komentow a ona nawet 5 nie...
Ten rozdział jest wspaniały! Mnóstwo w nim adrenaliny! Bałam się że dziewczynom coś się stanie, ale one doskonale sobie poradziły. I w dodatku ocaliły świat ^^ Czekam na nn ;*
OdpowiedzUsuńrozdział jest super!! ^^^:33 ;P
OdpowiedzUsuńczekam na nn:***
kocham twojego bloga!!♥♥♥
OdpowiedzUsuńon jest po prostu najlepszy!!!♥
szybko napisz kolejnyXD
pozdrawiam THX
lovciam ♥♥♥♥♥♥
super dawaj nowyyy ♥♥
OdpowiedzUsuń