10 października 2012

Rozdział 56

No witam, drogie Panie ;**
Na początek chciałam Was poinformować, że wena do mnie powróciła.
Po drugie, w zakładce ,,Bohaterowie'' pojawiły się nowe zdjęcia.
I po trzecie, nie martwcie się sytuacją Jess, bo wszystko wkrótce wróci do normy, co nie oznacza, że będzie dobrze ^^
Miłej lektury.!

~*~


Powoli i niechętnie otworzyłam oczy. Zamrugałam kilka razy, aby przyzwyczaić je do światła. Podniosłam się i rozejrzałam po pokoju.

To nie sypialnia Jamesa, pomyślałam.
Po chwili do mnie dotarło, gdzie jestem. Byłam w domu, w Middletown. 
Ukryłam twarz w dłoniach i się popłakałam. Przed oczami miałam Jamesa, gdy wpadł pod ten cholerny samochód. 
- Cholerny idiota! - zacisnęłam ręce w pięści. Łzy spływały mi po policzkach. Nie miałam nawet siły, żeby je wycierać. Po prostu płynęły i płynęły. Zupełnie jak rzeka...
Kiedy już się uspokoiłam dotarło do mnie, że mój pokój nieco się zmienił.
        Wykładzinę zastąpiły panele, a ściany zmieniły kolor na ciemny fiolet. Tylko ściana przy łóżku była biała, a na niej fioletowe kwiaty. Na lewo od drzwi, tak jak poprzednio, stało biurko, a nad nim wisiały dwie korkowe tablice z plakatami zespołu chłopaków. Potem rozsuwana szafa i komoda, a nad nią telewizor. Pod oknem były dwa fotele poduchy, fioletowy i żółty. Niedaleko nich stała moja gitara i regał z książkami. Na środku pokoju leżał ogromny wełniany dywan. Na ścianach wisiały zdjęcia w ramkach, na których byłam z rodzicami, bądź z Jennifer. 
         Nie wierzyłam własnym oczom. Myślałam, że mam zwidy, więc zaczęłam je pocierać.
- Ale jak? - wyskoczyłam z łóżka i podeszłam do biurka, na którym leżała jakaś koperta. Wzięłam ją do ręki i otworzyłam. - Skarbie, mamy dla Ciebie niespodziankę. Jak już pewnie zauważyłaś, Twój pokój uległ zmianie. Wyremontowaliśmy go, jak i resztę domu. Pewnie przeczytasz ten list dopiero po kilku miesiącach, a może nie. Ja i tata na stałe przeprowadzamy się do Los Angeles. Jednak myślę, że jeszcze wrócisz do Middletown, aby powspominać. Mniejsza o to, ważne jest to, żebyś wiedziała, że Cię kochamy. Nigdy o tym nie zapominaj. Mama i Tata.
W oczach pojawiły mi się łzy. 
- Och, mamo... Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo się mylisz - wytarłam łzy, które miałam już na policzkach. W kopercie było coś jeszcze. Przechyliłam ją, a ze środka wypadł wisiorek, który dostałam dawno temu od rodziców. Doskonale pamiętałam, gdy zerwałam go z szyi i wykrzyczałam im prosto w twarz, że ich nienawidzę. Wtedy też poznałam dziadka. Jedna rzecz, a wiąże ze sobą tyle wspomnień...
Uśmiechnęłam się sama do siebie i wzięłam do ręki wisiorek z inicjałem mojego imienia. Stanęłam przed lustrem, które było w drzwiach szafy i go założyłam. 
- Jestem w domu - głośno westchnęłam. 
Wzięłam szybki prysznic i się przebrałam. Założyłam ciemne rurki i wełniany golf, który sięgał mi do połowy ud, a rękawy były zdecydowanie za długie. Włosy spięłam w luźnego koka. 
Zjadłam śniadanie i wzięłam się za sprzątanie. Po południu dom lśnił czystością, a ja byłam rozpakowana.
Zaparzyłam sobie herbaty i usiadłam przed telewizorem. Leciała jakaś popaprana komedia romantyczna.
- I tak się rozstaniecie - powiedziałam, gdy główna bohaterka wpadła w ramiona swojego ukochanego. Poleżałam tak jeszcze. W końcu o 17.00 postanowiłam się ruszyć. Umyłam kubek i poszłam na górę po torebkę. Postanowiłam odwiedzić sierociniec. Zapakowałam do siatek kilka ciepłych koców i poduszek, oraz coś ciepłego do jedzenia i picia.
- Może Sara i Moli już wróciły - mruknęłam, zakładając kozaki. Zarzuciłam na siebie jeszcze płaszcz i owinęłam się szczelnie szalem. Do tego moje ulubione skórzane rękawiczki. Przewiesiłam torebkę przez ramię i opuściłam dom. 
Zimy w Middletown zawsze były dość mroźne, więc byłam przyzwyczajona do tego rodzaju pogody, ale dzisiaj było wyjątkowo zimno. Nie dość, że wszędzie leżało masę śniegu, a chodniki i ulice były pokryte lodem, to jeszcze zaczęło padać. Szybko dotarłam do sierocińca.
Mina Sary, gdy mnie zobaczyła? Bezcenna...
- Jessica! - Moli dosłownie wskoczyła mi w ramiona.
- Cześć, skarbie - podniosłam ją i cmoknęłam w policzek.
- Wiesz, że mama zabiera nas na wieś do babci i dziadka? - ucieszyła się dziewczynka.
- Mama? - zdziwiłam się. W końcu jej rodzice zginęli zaraz po jej narodzinach.
- Tak, mama Sara - wskazała palcem na blondynkę stojącą obok.
- Aaa, więc to tak - uśmiechnęłam się. - Dobrze, słońce, idź się pobaw z dziećmi.
Moli zniknęła nam z oczu. Wręczyłam Sarze siatki.
- Dziękuję, nie musiałaś - uśmiechnęła się delikatnie.
- Ale chciałam - puściłam jej oczko.
- Jeszcze raz dzięki - zaśmiała się.
- Saro, gdzie są pozostałe dzieci? - spytałam, gdy zauważyłam w sierocińcu ich brak. Było ich około trzydzieści, a ostatnio gdy tu byłam ponad sześćdziesiąt. Coś się musiało stać...
- One... One... - Sara odwróciła wzrok.
- Chyba nie...? - zasłoniłam usta ręką, żeby nie krzyknąć.
- Tak... Nie żyją... - przyznała niechętnie. - Zmarły w zeszłym roku, gdy panowała grypa.
- Jezu, a gdzie Josh?! Czy z nim wszystko gra?! - spanikowałam.
- Tak, nie martw się. Josh to prawdziwy okaz zdrowia - uśmiechnęła się.
- Całe szczęście - odetchnęłam z ulgą. - Serio chcesz zabrać je na wieś? - zmieniłam temat.
- Tak. Tutaj nie ma warunków do życia. U moich rodziców będzie im dobrze. Zima i tak niedługo się kończy, więc tam ją przeczekamy - wyjaśniła.
- Czy to nie za dużo? W końcu twoi rodzice też muszą odpoczywać - zauważyłam.
- Kochana, moi rodzice mają ogromne gospodarstwo, więc dzieciakom nie będzie się nudzić. Poza tym rozmawiałam z nimi i zgodzili się od razu. Powiedzieli, że przyda się w ich wiosce trochę dzieci - uśmiechnęła się.
- Skoro tak, to powodzenia. Widzimy się na wiosnę - zaśmiałam się, idąc w stronę drzwi.
- Jessica... - usłyszałam.
- Tak? - odwróciłam się.
- Reszta wie, że tu jesteś? - spytała blondynka, czym kompletnie mnie zaskoczyła.
- Nie i tak ma zostać - dodałam i opuściłam sierociniec.
Natychmiast uderzyła mnie fala zimnego powietrza i śniegu. Założyłam kaptur na głowę i ruszyłam do domu. Od rana nie pomyślałam ani razu o Jamesie.
- Nie widziałam go jeden dzień i już umieram z tęsknoty... Co ta miłość robi z człowiekiem? - westchnęłam. Przechodziłam właśnie obok mojego starego liceum.
- Jessica? - usłyszałam znajomy głos, chociaż nie pamiętałam do kogo należał. Odwróciłam się i zobaczyłam...
- Amber? - gały mi prawie na wierzch wyszły.
- Co ty tu robisz? Nie jesteś w Los Angeles? - spytała, podchodząc do mnie.
- Nie, jak widać - burknęłam.
- Kogo my tu mamy? Dawno się nie widziałyśmy - usłyszałam i podniosłam wzrok.
- Nicol?! - tym razem zrobiłam jeszcze większe oczy.
- No hej, a co ty taka przybita? Mieć Jamesa Maslowa za chłopaka i jeszcze snuć się po rodzinnym mieście? - założyła ręce na piersi.
- Nie twoja sprawa. Poza tym, co wy robiłyście w naszym starym liceum? - spytałam, wskazując na szkołę stojącą obok.
- Załatwiałyśmy z dyrektorem naszą studniówkę - wyjaśniła Amber, gdy już ruszyłyśmy.
- Studniówkę? Co ty mówisz? Studniówkę przeżywa się raz w życiu, no chyba, że nie zdasz - zdziwiłam się.
- No chyba, że ta studniówka się po prostu nie odbędzie - dodała Nicol.
- Nie rozumiem - nadal byłam zdziwiona.
- Nasz rocznik nie miał studniówki - wyjaśniła Amber.
- A to niby dlaczego? - spytałam.
- Po prostu nie było chętnych do organizacji, więc się nie odbyła - wtrąciła Nicol.
- Postanowiłyśmy ją zorganizować. Dyrektor się zgodził, więc misja zakończona sukcesem - uśmiechnęła się Amber.
- Kupuj kieckę na szesnastego lipca - wyszczerzyła się blondynka, która szła obok mnie. Akurat w urodziny Jamesa, pomyślałam. Stop! Przestań! Nie myśl o nim! Masz zapomnieć!
Stanęłyśmy pod moim domem.
- Wejdziecie? - spytałam.
- Nie, ale dzięki. Musimy załatwić jeszcze coś na mieście. Pa! - pożegnały się i już ich nie było. Weszłam do środka i zdjęłam płaszcz i buty. Od razu poszłam do kuchni zrobić sobie gorącej czekolady na rozgrzanie. Wyciągnęłam torebkę z szafki. Rozerwała się, gdy tylko ją otworzyłam, a cała czekolada wylądowała na podłodze.
- Zupełnie jak wtedy... - uśmiechnęłam się pod nosem, idąc po miotłę.

*


Właśnie wyszliśmy z basenu. Zrobiło się strasznie zimno i postanowiliśmy sobie wypić gorącą czekoladę przy kominku. Oczywiście robota przypadła nam, dziewczynom.

- Chcę kubek z Garfieldem! - ogłosiła Jen, gdy tylko przekroczyłyśmy próg kuchni.
- Jak zwykle, więc po co to nam mówisz? - spytała ze znudzeniem Mo.
- Żebyś wiedziała - Jennifer wystawiła jej język.
- Dobra, weźmy się za tą czekoladę - zarządziłam. Jen wystawiła kubki na blat, a Monic czekoladę w torebce.
- Co wy się tak ociągacie z tą czekoladą?! - do kuchni wparował Carlos. 
- Zaraz możesz sam ją sobie zrobić! - warknęła Mo.
- Mówię tylko, że mi zimno - bronił się Pena.
- Cholera! - mruknęła Mo, gdy nie mogła otworzyć torebki.
- Daj, pomogę ci - Carlos chciał jej ją zabrać.
- Nie! Poradzę sobie! - Mo cofnęła ręce. 
- Daj! - no i zaczęli się kłócić o tą torebkę.
- Przestańcie, bo zaraz...! - zaczęłam, ale było za późno. Torebka się rozerwała, a cała jej zawartość wylądowała na podłodze.
- Carlos, baranie jeden! - krzyknęła Monic, a chłopcy zlecieli się do kuchni.

*


Z gorącą czekoladą w kubku walnęłam się na łóżko. Włączyłam laptopa, sprawdziłam pocztę i przejrzałam strony plotkarskie. Pisali o wypadku Jamesa i o tym, że wybudził się ze śpiączki. O tym, że nie ma poważnych obrażeń. Kamień spadł mi z serca, gdy to czytałam.

Postanowiłam pooglądać zdjęcia, które miałam w komputerze.
Na pierwszym byliśmy całą paczką. Było zrobione przy basenie i oczywiście wszyscy mieli stroje kąpielowe. Wtedy Mo była już z Carlosem, a ja z Jamesem.
Następne miałam z Jamesem. O ile dobrze pamiętam było zrobione w ich studiu. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Kilka kolejnych było z koncertów chłopaków. Potem znowu przy basenie.
Na jednym mina Jen była bezcenna. Doskonale to pamiętam. Wtedy Carlos powiedział jej, że Logan wierzy w kosmitów. A on przyznał mu rację.
To zrobił Logan, gdy mój aparat wędrował sobie pewnego dnia z rąk do rąk.

*


- Logan, weź przestań robić mi zdjęcia! - skarciła go Jen, chowając głowę za poduszką.

- Ale czemu? - zaśmiał się.
- Bo jestem niefotogeniczna. Loggy! - krzyknęła, gdy zrobił jej kolejne zdjęcie.
- Żartujesz? Jesteś piękna i nie mów, że jest inaczej, bo będzie kara - usiadł obok niej i się przytulił.
- Litości, bo mam mdłości - zaśpiewał Carlos, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
- Bardzo śmieszne - burknął Logan, a Jen wymknęła się do ogrodu.
- Widocznie, bo się śmieją - wyszczerzył się Carlito.
- Jen...? A gdzie ona poszła? - Loggy się rozejrzał.
- Do ogrodu - odezwał się Kendall, a Hendersona już nie było.
- Debilu! - ja i Mo rzuciłyśmy w niego poduszkami.
- Ej, a to za co? - spytał.
- Przecież on...! - zaczęła Mo.
- Logan! - usłyszeliśmy krzyk Jen, a zaraz potem roześmiany Henderson wparował do środka.
- Zrobi jej zdjęcie - dokończyłam.
- Zabiję cię! - warknęła Jen, wchodząc do środka.
- Uważaj, bo się przestraszę - zaśmiał się i podał aparat Carlosowi.
- Nie! - jęknęła i chciała mu go zabrać, ale Loggy ją przytrzymał. - Jesteś potworem.
- Ale twoim potworem, no nie? - znacząco poruszył brwiami i ją pocałował. Aparat trafił do mnie i Jamesa. Wyszła ślicznie, a ona się jeszcze będzie kłócić. Podaliśmy urządzenie Kendallowi i Czarnej.
- Wyszłaś cudnie, więc co narzekasz? - odezwała się Mo.
- Ale... - zaczęła Jen.
- Wyszła cudnie, bo ma dobrego fotografa - powiedział dumnie Loggy.
- Marzysz, słońce - Jen dźgnęła go łokciem w brzuch.

*


Obejrzałam jeszcze masę zdjęć. Na ostatnim zatrzymałam się najdłużej.

Byłam na nim ja i James. Leżał na trawie w ogrodzie, a ja siedziałam mu na brzuchu. Miałam na sobie spodenki i górę od bikini, on tylko spodnie. Prawą dłoń trzymał na moim prawym policzku, a lewe mieliśmy splecione. W tle leżała jego koszulka.
Na samo wspomnienie tego dnia, w oczach pojawiły mi się łzy.

*


James gonił mnie po całym ogrodzie, bo nie chciałam oddać mu jego koszulki. 

Dopiero co wyszliśmy z basenu, a oni musieli już jechać do studia. 
W końcu się wyłożyliśmy. Siedziałam mu na brzuchu.
- Możesz łaskawie ze mnie zejść? - zaśmiał się. - Chcę się ubrać.
- A nie możesz tak chodzić cały dzień? - położyłam się na nim.
- Pod warunkiem, że ty zdejmiesz kostium - uśmiechnął się cwanie. Miałam na sobie górę od bikini i spodenki.
- Zgłupiałeś?! - ponownie usiadłam.
- A widzisz - zaśmiał się. - Dobra, bo się spóźnię. Złaź.
- Za chwilę - mruknęłam.
Splotłam swoją lewą dłoń z jego, a on prawą dotknął mojego policzka.
- Kocham cię - założył mi włosy za ucho. 
- Ja ciebie też - zamknęłam oczy i rozkoszowałam się jego dotykiem.

*


Odłożyłam laptopa i położyłam się na łóżku. Po policzkach spływały mi łzy. Nagle telefon zaczął mi dzwonić. Szybko się uspokoiłam i sięgnęłam po komórkę na szafkę, która stała obok łóżka. Gdy tylko zobaczyłam czyje imię widnieje na wyświetlaczu, serce na moment mi stanęło.

- James... - szepnęłam i odłożyłam telefon na miejsce. Ukryłam twarz w dłoniach i się rozpłakałam na dobre.


~*~


No i jak? Podoba się? Mam nadzieję, że nie spieprzyłam... Pa.! <33

7 komentarzy:

  1. Jedyne co w nim spieprzyłaś, to to, że napisałaś go TAKI BOSKI!!!! :D Nie mogę się doczekać aż napiszesz kolejny rozdział!! :D Kooocham Twojego bloga normalnie <33 ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG! Genialny rozdział! Na końcówce się popłakałam.. Reszta mnie rozwaliła to z tym aparatem.. xddd Czekam na nowy!! ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. O - MÓJ - BOŻE!!! Po takim rozdziale chyba nie zasnę! Jak można tak wspaniale pisać? Daj mi trochę tego daru, co? Przydałby się. :) To był taki... wspaniały? śietny? genialny? nie... żadne słowa nie opiszą tego rozdziału! Mam nadzieję, że szybko dodasz nn. Czekam niecierpliwie! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. rany człowieku!
    Ja normalnie ryczałam!!!!
    Rozdział jest piękny!!!
    Te wspomnienia! Achh....
    Czekam na następne cudo!!!
    ps.http://rainbow-4everbtr.blogspot.com/
    Nowy rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Wena, wena i cudny rozdział :) I byle teraz wena nie uciekła, proszę :) http://big-time-rush-ciri.blog.onet.pl/ zapraszam do siebie nn :) Pozdrawiam, Ciri

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział fantastyczny! prawie się popłakałam
    czekam na nn
    ps zapraszam na mojego nowego bloga
    http://btr-is-my-life.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń