Od koncertu na Wielkiej Scenie minęły jakieś dwa tygodnie. Chłopaki
zyskali na popularności, udzielali wywiadów. Dawali wspaniałe koncerty,
na które chodziłyśmy. Brali udział w sesjach zdjęciowych i podpisywali
płyty. W studio spędzali praktycznie cały dzień, więc widywałyśmy ich
dopiero wieczorem. Jeśli udało nam się nie zasnąć do ich powrotu...
Razem z dziewczynami siedziałam w salonie i oglądałam jakieś popaprane romansidło, w którym cały czas się całowali. No myślałam, że się zrzygam. Całe szczęście Monic je wyłączyła.
- Odkąd chłopaki siedzą całe dnie w studio to jest tu tak cicho - westchnęła Jen.
- Brakuje mi ich - dodała Mo.
- Mi też - dołączyłam się do tej jakże ożywionej dyskusji.
- Co robimy? Zaraz zasnę z nudów - jęknęła Jen.
- To nie taki głupi pomysł - ziewnęłam.
- Chyba nie idziesz spać - dziewczyny spojrzały na mnie jak na debilkę.
- A właśnie, że idę - wystawiłam im język i poszłam na górę. Jak się później okazało, to Monic też poszła do łóżka, a Jen zasnęła na kanapie. Walnęłam się na swoje łóżko i wtuliłam się w poduszkę. Nie minęło pięć minut, a ja już znajdowałam się w krainach Morfeusza.
Powolnym krokiem przemierzałam studio. Wokół panowała ciemność i potworny chłód. Czułam się niczym w horrorze. Usłyszałam jakiś hałas dobiegający z jednego pokoju. Jeden z głosów był mi dobrze znany. James, pomyślałam i nacisnęłam klamkę drzwi, zza których wydobywał się ten dziwny hałas. Powoli weszłam do środka. Na ścianach, podłodze, suficie, dosłownie wszędzie była krew. Mina mi zrzedła i cała zbladłam. Na środku pomieszczenia stała Miriam. Odwróciła się do mnie. W ręku trzymała zakrwawiony nóż, a na jej twarzy widniał psychopatyczny uśmieszek. Przeraziłam się, gdy zaczęła się śmiać jak psychopatka. Odwróciła głowę w bok. Zrobiłam to samo. James stał na parapecie okna i patrzył w dół.
- James, nie! - krzyknęłam, ale było za późno. Skoczył...
Bezsilna opadłam na podłogę i tępo wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą siedział mój najlepszy przyjaciel.
- Jaaaaaames! - wrzasnęłam przez łzy.
- Nie! - z krzykiem na ustach zerwałam się do pozycji siedzącej. Serce waliło mi jak młotem i byłam cała zlana potem. Rozejrzałam się. Słońce już zachodziło. Nadal nie mogłam się uspokoić. Szybko zbiegłam na dół, do kuchni. Przejrzałam szafki w poszukiwaniu tabletek na uspokojenie. W końcu znalazłam. Nalałam sobie wody do szklanki i połknęłam dwie kapsułki. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych oddechów. Kiedy już się uspokoiłam schowałam tabletki i umyłam szklankę. Wstawiłam wodę na herbatę i przygotowałam sobie kubek. Po kilku minutach usłyszałam gwizdek. Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. Wpatrywałam się w słońce zachodzące za oknem. Ciągle do mnie nie docierało, że James mógłby coś sobie zrobić. Siedziałam tak chyba przez godzinę i myślałam dosłownie o niczym.
Usłyszałam dźwięk zamykanych się drzwi. Po chwili w kuchni pojawili się chłopcy.
- Cześć - powiedzieli razem.
- Cześć... - nawet na nich nie spojrzałam.
- Gdzie Monic? - spytał Carlos.
- U siebie, śpi - powiedziałam i już go nie było.
- A... - zaczął Logan, ale mu przerwałam.
- Na kanapie.
Loggy się zmył. Kendall nie wiele myśląc poszedł za nim.
- To mój kubek? - spytał nagle James.
- Co? - zdziwiłam się, gdy usiadł obok mnie.
- Kubek - wskazał na rzecz, którą obejmowałam rękami. Obejrzałam go dokoła. Z jednej strony widniało imię szatyna.
- Przepraszam, nie wiedziałam - już chciałam wstać, żeby go wymienić.
- Nie szkodzi - uśmiechnął się, a ja z powrotem usiadłam na krzesło. - Czemu siedzisz tu sama?
- Powiedzmy, że lubię samotność - westchnęłam. - I zachody słońca - dodałam szybko.
- Samotność? - zdziwił się.
- Chodzi o to, że lubię pobyć chwilę sama, gdy mam jakiś problem - wyjaśniłam.
- Doskonale cię rozumiem - westchnął.
- Też tak masz? - spojrzałam na niego uważnie. Kiwnął tylko głową na tak.
- Mogę z tobą tu posiedzieć? - spytał niepewnie.
- Jasne - uśmiechnęłam się i wstałam. - Herbaty?
- Poproszę.
W niecałe pięć minut James miał swoją herbatę. Siedzieliśmy w milczeniu i gapiliśmy się na zachodzące słońce. Zastanawiałam się nad tym, czy powiedzieć mu o swoim śnie, czy też nie. Nie miałam pojęcia jak zareaguje. W końcu znamy się niedługo. Boję się. Boję się, że w końcu coś sobie zrobi, że go stracę. Przecież nie rzucę mu się na szyję i nie powiem mu tego wszystkiego.
- Jessica? - jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Mówiłeś coś? - spytałam, odwracając głowę w jego stronę.
- Nie, już nic - powiedział i napił się herbaty.
- James... - spojrzałam na niego uważnie.
- To nic - obstawał przy swoim.
- Mi możesz powiedzieć - położyłam mu rękę na ramieniu. Spojrzał na nią, a później na mnie.
- Wiem... - szepnął, odwracając głowę.
- To w czym problem? - zdziwiłam się.
- Po prostu nie chcę, żebyś się martwiła. Poza tym i tak tego nie zrozumiesz - wbił wzrok w swój kubek. Tym to mnie kompletnie załamał. Przecież martwię się od samego początku. On tego nie widzi? Niby przez kogo mam te koszmary? Tylko i wyłącznie przez niego.
- Czyś ty do reszty zgłupiał?! - podniosłam głos.
- Co? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Martwię się od samego początku! - wstałam z krzesła. - Myślisz, że tylko tobie jest ciężko?! - w oczach pojawiły mi się łzy. - Śnisz mi się po nocach w najgorszych scenariuszach! Ciągle myślę, czy czegoś sobie nie zrobiłeś! Próbuję ci pomóc! Czy ty tego nie widzisz?! Zastanów się zanim coś powiesz, bo akurat rozumiem wiele rzeczy! Myślisz, że wiesz wszystko! Ja wiem, że nie wiesz nawet tego czego chcesz! - popłakałam się i wybiegłam z kuchni. W biegu założyłam kurtkę i opuściłam dom. Biegłam. Po prostu biegłam. Biegłam, żeby być jak najdalej od niego. Jak ja mogłam wierzyć, że on jest moim przyjacielem?! Słowa Logana utkwiły mi w pamięci. Poza tym dają do myślenia.
Zwolniłam i bieg zmieniłam na chód. Włożyłam rękę do kieszeni, a drugą wytarłam łzy. Łaziłam po mieście jakieś dwie godziny. W końcu trafiłam na przedmieścia.
- Kurcze, ale się zapędziłam - powiedziałam, rozglądając się dokoła. Było tu nader cicho. Prawie żaden samochód nie jechał ulicą. Emeryci spokojnie sobie spacerowali chodnikiem. Zwolniłam tempa, aby dokładnie się temu wszystkiemu przyjrzeć. Niedaleko mnie znajdował się mały park. Bez zastanowienia tam poszłam. Usiadłam na jednej z ławek i podparłam się łokciami o kolana. Cieszyłam się, że słońce nie zdążyło do końca zajść. Jak zgadywałam do kompletnej ciemności miałam jakieś dwadzieścia minut. Zerknęłam na zegarek w telefonie. Było w pół do jedenastej. I znowu zaczęłam płakać.
- Coś cię trapi, młoda damo? - usłyszałam i podniosłam głowę. Obok mnie stał starszy pan. Miał na głowie czapkę i ręce założone za plecy. Ubrany był w niebieską koszulę w kratkę, jasne spodnie i jakieś buty, na które nie zwróciłam większej uwagi.
- Nie, wszystko w porządku - powiedziałam i szybko wytarłam oczy.
- Mogę? - spytał, wskazując na miejsce obok mnie.
- Proszę... - powiedziałam, a on usiadł.
- To powiesz mi, o co chodzi, czy nie? - staruszek spojrzał na mnie uważnie. Lekko się zdziwiłam. Obcy facet pyta się o moje życie prywatne?
- To przez chłopaka - sama nie wiem, czemu mu to powiedziałam. Głupia, skarciłam się w myślach.
- Jessica? - usłyszałam za plecami i się odwróciłam. Niedaleko stali moi rodzice i gapili się na mnie jakby zobaczyli ducha. Staruszek, który siedział obok mnie głośno westchnął. Mama i tata do mnie podeszli.
- Cześć, tato - powiedziała moja rodzicielka, patrząc na emeryta siedzącego obok mnie. Normalnie mnie wmurowało. Czy ona powiedziała, tato?!
- Witaj, Susan. Leonardzie - staruszek wstał.
- Dzień dobry, Williamie - powiedział mój tata.
- Czy ktoś mi powie, o co tu chodzi? - spytałam, wstając.
- Jessica, to William Olson. Twój dziadek - moja mama wzięła głęboki oddech.
- Że mój kto?! - nie docierało to do mnie.
- To ja zapraszam was na herbatę - mój dziadek wskazał na mały domek niedaleko nas. Mama położyła mi rękę na ramieniu.
- Zostaw mnie! - wyrwałam się. - Nigdzie nie idę!
- Jessica... - tata próbował zapanować nad sytuacją.
- Nie! Jak mogłaś zataić przede mną, że mam dziadka?! - wrzasnęłam.
- Jessica... - mama nie wiedziała, co powiedzieć.
- Dajcie wy mi wszyscy święty spokój! - krzyknęłam, zrywając z szyi łańcuszek, który od nich dostałam. - Nienawidzę was!
Z płaczem odbiegłam. Jak oni mogli? Wszyscy przeciw mnie!
W niecałe pół godziny byłam pod domem. Zatrzymałam się przy drzwiach, żeby zaczerpnąć powietrza i się jakoś uspokoić. Po jakichś dziesięciu minutach weszłam do środka. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją w szafie. Powolnym krokiem ruszyłam do salonu. Jennifer chodziła z miejsca w miejsce.
- Jessica! - rzuciła mi się na szyję. - Gdzieś ty była?! Martwiliśmy się!
- Przepraszam. Byłam się przejść - odwróciłam wzrok.
- O w pół do pierwszej w nocy?! - Jen wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Straciłam rachubę czasu, przepraszam. Jestem zmęczona - Jennifer mnie puściła.
- Hej, a gdzie twój wisiorek? - spytała.
- Nie chcę o tym mówić - na nikogo nie patrząc poszłam na górę. Spodziewałam się każdego, ale nie akurat jego. Gdy przechodziłam przez korytarz on wychodził z pokoju. Bez słowa go minęłam.
- Jessica, stój - złapał mnie za łokieć.
- Czego chcesz? - warknęłam, odwracając się w jego stronę.
- Porozmawiać - powiedział.
- Po co? Przecież i tak tego nie zrozumiem! Daj mi spokój - wyrwałam się i poszłam do siebie. On zrobił to samo. Trzasnęłam drzwiami i rzuciłam się na łóżko. Czułam, że nie dam rady więcej powstrzymywać łez. Wybuchnęłam płaczem. Do pokoju weszła Jennifer. Gdy tylko zobaczyła w jakim jestem stanie od razu do mnie podbiegła.
- Jess, co jest? - pytała, przytulając mnie. - Hej, mała. Co się dzieje?
Płakałam dalej. Gdy się uspokoiłam, co przyszło mi z trudem, wszystko jej opowiedziałam. Oczywiście nie powiedziałam jej o kłótni z Jamesem. Uważnie mnie słuchała. A gdy dowiedziała się o moim dziadku była w nie mniejszym szoku, co ja. Na koniec znowu wybuchnęłam płaczem. Z bezsilności. Jennifer mnie przytuliła. Siedziałyśmy tak chyba z dwadzieścia minut.
- Wiesz co? - odsunęła mnie od siebie. - Mam taki pomysł. Może pojedziemy do twojego dziadka i sobie z nim porozmawiasz, co?
Patrzyłam na nią przez chwilę.
- Jak chcesz - mruknęłam.
- Ej, ale uśmiechnij się. Może dowiesz się, o co chodziło twoim rodzicom i dlaczego nie powiedzieli ci, że masz dziadka w Los Angeles - Jen puściła mi oczko. - Nie chcesz się dowiedzieć?
- Chcę - lekko się uśmiechnęłam.
- No widzisz? - Jennifer się wyszczerzyła.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - podparłam się ręką.
- Zginęłabyś - moja przyjaciółka uśmiechnęła się dumnie. Zaśmiałyśmy się.
- No dobra, która to godzina? - Jen odwróciła się do zegarka. - Już druga? Ale szybko zleciał ten czas. Dobra, trzeba iść spać, żeby wcześnie wstać. Kurcze, ale mi się rymło - Jen wyszła do łazienki. Położyłam się na poduszce.
- Taka przyjaciółka to prawdziwy skarb - westchnęłam i momentalnie zasnęłam.
Razem z dziewczynami siedziałam w salonie i oglądałam jakieś popaprane romansidło, w którym cały czas się całowali. No myślałam, że się zrzygam. Całe szczęście Monic je wyłączyła.
- Odkąd chłopaki siedzą całe dnie w studio to jest tu tak cicho - westchnęła Jen.
- Brakuje mi ich - dodała Mo.
- Mi też - dołączyłam się do tej jakże ożywionej dyskusji.
- Co robimy? Zaraz zasnę z nudów - jęknęła Jen.
- To nie taki głupi pomysł - ziewnęłam.
- Chyba nie idziesz spać - dziewczyny spojrzały na mnie jak na debilkę.
- A właśnie, że idę - wystawiłam im język i poszłam na górę. Jak się później okazało, to Monic też poszła do łóżka, a Jen zasnęła na kanapie. Walnęłam się na swoje łóżko i wtuliłam się w poduszkę. Nie minęło pięć minut, a ja już znajdowałam się w krainach Morfeusza.
Powolnym krokiem przemierzałam studio. Wokół panowała ciemność i potworny chłód. Czułam się niczym w horrorze. Usłyszałam jakiś hałas dobiegający z jednego pokoju. Jeden z głosów był mi dobrze znany. James, pomyślałam i nacisnęłam klamkę drzwi, zza których wydobywał się ten dziwny hałas. Powoli weszłam do środka. Na ścianach, podłodze, suficie, dosłownie wszędzie była krew. Mina mi zrzedła i cała zbladłam. Na środku pomieszczenia stała Miriam. Odwróciła się do mnie. W ręku trzymała zakrwawiony nóż, a na jej twarzy widniał psychopatyczny uśmieszek. Przeraziłam się, gdy zaczęła się śmiać jak psychopatka. Odwróciła głowę w bok. Zrobiłam to samo. James stał na parapecie okna i patrzył w dół.
- James, nie! - krzyknęłam, ale było za późno. Skoczył...
Bezsilna opadłam na podłogę i tępo wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą siedział mój najlepszy przyjaciel.
- Jaaaaaames! - wrzasnęłam przez łzy.
- Nie! - z krzykiem na ustach zerwałam się do pozycji siedzącej. Serce waliło mi jak młotem i byłam cała zlana potem. Rozejrzałam się. Słońce już zachodziło. Nadal nie mogłam się uspokoić. Szybko zbiegłam na dół, do kuchni. Przejrzałam szafki w poszukiwaniu tabletek na uspokojenie. W końcu znalazłam. Nalałam sobie wody do szklanki i połknęłam dwie kapsułki. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych oddechów. Kiedy już się uspokoiłam schowałam tabletki i umyłam szklankę. Wstawiłam wodę na herbatę i przygotowałam sobie kubek. Po kilku minutach usłyszałam gwizdek. Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. Wpatrywałam się w słońce zachodzące za oknem. Ciągle do mnie nie docierało, że James mógłby coś sobie zrobić. Siedziałam tak chyba przez godzinę i myślałam dosłownie o niczym.
Usłyszałam dźwięk zamykanych się drzwi. Po chwili w kuchni pojawili się chłopcy.
- Cześć - powiedzieli razem.
- Cześć... - nawet na nich nie spojrzałam.
- Gdzie Monic? - spytał Carlos.
- U siebie, śpi - powiedziałam i już go nie było.
- A... - zaczął Logan, ale mu przerwałam.
- Na kanapie.
Loggy się zmył. Kendall nie wiele myśląc poszedł za nim.
- To mój kubek? - spytał nagle James.
- Co? - zdziwiłam się, gdy usiadł obok mnie.
- Kubek - wskazał na rzecz, którą obejmowałam rękami. Obejrzałam go dokoła. Z jednej strony widniało imię szatyna.
- Przepraszam, nie wiedziałam - już chciałam wstać, żeby go wymienić.
- Nie szkodzi - uśmiechnął się, a ja z powrotem usiadłam na krzesło. - Czemu siedzisz tu sama?
- Powiedzmy, że lubię samotność - westchnęłam. - I zachody słońca - dodałam szybko.
- Samotność? - zdziwił się.
- Chodzi o to, że lubię pobyć chwilę sama, gdy mam jakiś problem - wyjaśniłam.
- Doskonale cię rozumiem - westchnął.
- Też tak masz? - spojrzałam na niego uważnie. Kiwnął tylko głową na tak.
- Mogę z tobą tu posiedzieć? - spytał niepewnie.
- Jasne - uśmiechnęłam się i wstałam. - Herbaty?
- Poproszę.
W niecałe pięć minut James miał swoją herbatę. Siedzieliśmy w milczeniu i gapiliśmy się na zachodzące słońce. Zastanawiałam się nad tym, czy powiedzieć mu o swoim śnie, czy też nie. Nie miałam pojęcia jak zareaguje. W końcu znamy się niedługo. Boję się. Boję się, że w końcu coś sobie zrobi, że go stracę. Przecież nie rzucę mu się na szyję i nie powiem mu tego wszystkiego.
- Jessica? - jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Mówiłeś coś? - spytałam, odwracając głowę w jego stronę.
- Nie, już nic - powiedział i napił się herbaty.
- James... - spojrzałam na niego uważnie.
- To nic - obstawał przy swoim.
- Mi możesz powiedzieć - położyłam mu rękę na ramieniu. Spojrzał na nią, a później na mnie.
- Wiem... - szepnął, odwracając głowę.
- To w czym problem? - zdziwiłam się.
- Po prostu nie chcę, żebyś się martwiła. Poza tym i tak tego nie zrozumiesz - wbił wzrok w swój kubek. Tym to mnie kompletnie załamał. Przecież martwię się od samego początku. On tego nie widzi? Niby przez kogo mam te koszmary? Tylko i wyłącznie przez niego.
- Czyś ty do reszty zgłupiał?! - podniosłam głos.
- Co? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Martwię się od samego początku! - wstałam z krzesła. - Myślisz, że tylko tobie jest ciężko?! - w oczach pojawiły mi się łzy. - Śnisz mi się po nocach w najgorszych scenariuszach! Ciągle myślę, czy czegoś sobie nie zrobiłeś! Próbuję ci pomóc! Czy ty tego nie widzisz?! Zastanów się zanim coś powiesz, bo akurat rozumiem wiele rzeczy! Myślisz, że wiesz wszystko! Ja wiem, że nie wiesz nawet tego czego chcesz! - popłakałam się i wybiegłam z kuchni. W biegu założyłam kurtkę i opuściłam dom. Biegłam. Po prostu biegłam. Biegłam, żeby być jak najdalej od niego. Jak ja mogłam wierzyć, że on jest moim przyjacielem?! Słowa Logana utkwiły mi w pamięci. Poza tym dają do myślenia.
Zwolniłam i bieg zmieniłam na chód. Włożyłam rękę do kieszeni, a drugą wytarłam łzy. Łaziłam po mieście jakieś dwie godziny. W końcu trafiłam na przedmieścia.
- Kurcze, ale się zapędziłam - powiedziałam, rozglądając się dokoła. Było tu nader cicho. Prawie żaden samochód nie jechał ulicą. Emeryci spokojnie sobie spacerowali chodnikiem. Zwolniłam tempa, aby dokładnie się temu wszystkiemu przyjrzeć. Niedaleko mnie znajdował się mały park. Bez zastanowienia tam poszłam. Usiadłam na jednej z ławek i podparłam się łokciami o kolana. Cieszyłam się, że słońce nie zdążyło do końca zajść. Jak zgadywałam do kompletnej ciemności miałam jakieś dwadzieścia minut. Zerknęłam na zegarek w telefonie. Było w pół do jedenastej. I znowu zaczęłam płakać.
- Coś cię trapi, młoda damo? - usłyszałam i podniosłam głowę. Obok mnie stał starszy pan. Miał na głowie czapkę i ręce założone za plecy. Ubrany był w niebieską koszulę w kratkę, jasne spodnie i jakieś buty, na które nie zwróciłam większej uwagi.
- Nie, wszystko w porządku - powiedziałam i szybko wytarłam oczy.
- Mogę? - spytał, wskazując na miejsce obok mnie.
- Proszę... - powiedziałam, a on usiadł.
- To powiesz mi, o co chodzi, czy nie? - staruszek spojrzał na mnie uważnie. Lekko się zdziwiłam. Obcy facet pyta się o moje życie prywatne?
- To przez chłopaka - sama nie wiem, czemu mu to powiedziałam. Głupia, skarciłam się w myślach.
- Jessica? - usłyszałam za plecami i się odwróciłam. Niedaleko stali moi rodzice i gapili się na mnie jakby zobaczyli ducha. Staruszek, który siedział obok mnie głośno westchnął. Mama i tata do mnie podeszli.
- Cześć, tato - powiedziała moja rodzicielka, patrząc na emeryta siedzącego obok mnie. Normalnie mnie wmurowało. Czy ona powiedziała, tato?!
- Witaj, Susan. Leonardzie - staruszek wstał.
- Dzień dobry, Williamie - powiedział mój tata.
- Czy ktoś mi powie, o co tu chodzi? - spytałam, wstając.
- Jessica, to William Olson. Twój dziadek - moja mama wzięła głęboki oddech.
- Że mój kto?! - nie docierało to do mnie.
- To ja zapraszam was na herbatę - mój dziadek wskazał na mały domek niedaleko nas. Mama położyła mi rękę na ramieniu.
- Zostaw mnie! - wyrwałam się. - Nigdzie nie idę!
- Jessica... - tata próbował zapanować nad sytuacją.
- Nie! Jak mogłaś zataić przede mną, że mam dziadka?! - wrzasnęłam.
- Jessica... - mama nie wiedziała, co powiedzieć.
- Dajcie wy mi wszyscy święty spokój! - krzyknęłam, zrywając z szyi łańcuszek, który od nich dostałam. - Nienawidzę was!
Z płaczem odbiegłam. Jak oni mogli? Wszyscy przeciw mnie!
W niecałe pół godziny byłam pod domem. Zatrzymałam się przy drzwiach, żeby zaczerpnąć powietrza i się jakoś uspokoić. Po jakichś dziesięciu minutach weszłam do środka. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją w szafie. Powolnym krokiem ruszyłam do salonu. Jennifer chodziła z miejsca w miejsce.
- Jessica! - rzuciła mi się na szyję. - Gdzieś ty była?! Martwiliśmy się!
- Przepraszam. Byłam się przejść - odwróciłam wzrok.
- O w pół do pierwszej w nocy?! - Jen wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Straciłam rachubę czasu, przepraszam. Jestem zmęczona - Jennifer mnie puściła.
- Hej, a gdzie twój wisiorek? - spytała.
- Nie chcę o tym mówić - na nikogo nie patrząc poszłam na górę. Spodziewałam się każdego, ale nie akurat jego. Gdy przechodziłam przez korytarz on wychodził z pokoju. Bez słowa go minęłam.
- Jessica, stój - złapał mnie za łokieć.
- Czego chcesz? - warknęłam, odwracając się w jego stronę.
- Porozmawiać - powiedział.
- Po co? Przecież i tak tego nie zrozumiem! Daj mi spokój - wyrwałam się i poszłam do siebie. On zrobił to samo. Trzasnęłam drzwiami i rzuciłam się na łóżko. Czułam, że nie dam rady więcej powstrzymywać łez. Wybuchnęłam płaczem. Do pokoju weszła Jennifer. Gdy tylko zobaczyła w jakim jestem stanie od razu do mnie podbiegła.
- Jess, co jest? - pytała, przytulając mnie. - Hej, mała. Co się dzieje?
Płakałam dalej. Gdy się uspokoiłam, co przyszło mi z trudem, wszystko jej opowiedziałam. Oczywiście nie powiedziałam jej o kłótni z Jamesem. Uważnie mnie słuchała. A gdy dowiedziała się o moim dziadku była w nie mniejszym szoku, co ja. Na koniec znowu wybuchnęłam płaczem. Z bezsilności. Jennifer mnie przytuliła. Siedziałyśmy tak chyba z dwadzieścia minut.
- Wiesz co? - odsunęła mnie od siebie. - Mam taki pomysł. Może pojedziemy do twojego dziadka i sobie z nim porozmawiasz, co?
Patrzyłam na nią przez chwilę.
- Jak chcesz - mruknęłam.
- Ej, ale uśmiechnij się. Może dowiesz się, o co chodziło twoim rodzicom i dlaczego nie powiedzieli ci, że masz dziadka w Los Angeles - Jen puściła mi oczko. - Nie chcesz się dowiedzieć?
- Chcę - lekko się uśmiechnęłam.
- No widzisz? - Jennifer się wyszczerzyła.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - podparłam się ręką.
- Zginęłabyś - moja przyjaciółka uśmiechnęła się dumnie. Zaśmiałyśmy się.
- No dobra, która to godzina? - Jen odwróciła się do zegarka. - Już druga? Ale szybko zleciał ten czas. Dobra, trzeba iść spać, żeby wcześnie wstać. Kurcze, ale mi się rymło - Jen wyszła do łazienki. Położyłam się na poduszce.
- Taka przyjaciółka to prawdziwy skarb - westchnęłam i momentalnie zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz