25 sierpnia 2012

Rozdział 31

- A pamiętacie to? - spytałam, pokazując dziewczynom kolejne zdjęcie. Byłyśmy na nim my trzy w strojach kąpielowych. Siedziałyśmy na hamaku.
- Wtedy był ten grill, nie? - spytała Jen, aby się upewnić.
- Yhym... - Mo kiwnęła głową. Obejrzałyśmy większość zdjęć. W końcu podeszłyśmy do chłopaków. Porobiłam im kilka fotek, gdy grali w karty.
- Hazardziści - mruknęła Monic.
- Ja z wami nie gram! - oburzył się Carlos, gdy znowu przegrał.
- To nie nasza wina, że nie umiesz grać! - zaśmiał się Kendall.
- Uważaj, bo ci przyłożę! - Carlito się zbulwersował. No i zaczęli się kłócić.
- Ej, przestańcie! - Mo próbowała ich uspokoić. Dziadek podszedł do mnie i do Jen.
- Zawsze tak się kłócą? - spytał.
- Przeważnie - zaśmiała się Jen.
- To wesoło tu macie - uśmiechnął się.
- Taa... - westchnęłam. Nagle Logan wrzucił Jen do wody.
- Wybacz, musiałem to zrobić - zaśmiał się, wyciągając rękę w jej stronę.
- Fajnie - uśmiechnęła się, wciągając go do wody. Zaczęliśmy się śmiać. Mo wepchnęła Kendalla, Carlos ją, a Logan wciągnął Jamesa i tak wszyscy się bawili. Razem z dziadkiem usiadłam na hamaku.
- Mieć takich przyjaciół, to wielkie szczęście - uśmiechnął się dziadek.
- Taa... Są wspaniali - uśmiechnęłam się lekko.
- Jennifer to wspaniała dziewczyna. Mądra i ładna. Jak zgaduję jest wspaniałą przyjaciółką, nie?
- Tak, jest najlepsza.
- A James?
- Co, James? - zdziwiłam się.
- Miły z niego chłopak. Powiedz, jakim jest przyjacielem?
Spojrzałam w stronę Maslowa, który został właśnie wciągnięty za nogę do wody przez Logana.
- Najlepszym... - mimowolnie się uśmiechnęłam. Właśnie coś do mnie dotarło. Nie mogę obwiniać Jamesa o to co się stało. Wina leży po obu stronach. Właściwie to nawet bardziej po mojej. Wszyscy, którzy byli w basenie pościągali buty i położyli je na trawie.
- Idź do nich - uśmiechnął się dziadek.
- Jesteś najlepszy - cmoknęłam go w policzek i podeszłam do basenu. Zdjęłam buty i usiadłam na jego krawędzi. Nagle przede mną wyrósł James i wciągnął mnie do wody. Bawiliśmy się tak chyba z dwie godziny, a dziadek robił nam zdjęcia. W końcu wieczorem przebrani, zmęczeni i w dobrych humorach owinięci w koce siedzieliśmy przy kominku i piliśmy herbatę.
- Ale było fajnie - ucieszył się Carlos, który razem z Mo siedział na podłodze.
- Trzeba to kiedyś powtórzyć - zaśmiał się Kendall, popijając herbatę.
- Tak... - westchnęła Jennifer, szczelniej owijając się kocem. Siedziała na podłodze przy mnie i dziadku. Za to my siedzieliśmy na kanapie. James i Kendall we fotelach. Logan z gitarą na podłodze na przeciwko Mo i Carlosa. Henderson grał jakąś uspokajającą melodię.
- Mogłabym tak siedzieć wiecznie - szepnęłam. Siedzieliśmy tak chyba z dwie godziny. W końcu o jedenastej wszyscy poszli spać.
                - Na pewno wszystko masz? - spytałam, gdy szykowaliśmy się do wyjazdu na lotnisko.
- Bilet mam, portfel, dokumenty... Wszystko jest - powiedział dziadek, sprawdzając kieszenie.
- To dobrze - westchnęłam.
- Gotowi? - spytał Logan, wchodząc do domu. Wszyscy chcieliśmy jechać na lotnisko, więc wybraliśmy ośmioosobowe auto Hendersona.
- Chyba tak - westchnęłam. Czułam, że za chwilę się popłaczę. Kendall i James zabrali walizki dziadka i poszli do samochodu.
- A gdzie dziewczyny? - spytał Carlos, rozglądając się.
- Już idziemy - powiedziała Monic, zbiegając razem z Jen po schodach.
- Twoja torebka - Jen podała mi wyżej wymieniony przedmiot.
- Dzięki - powiedziałam.
- Idziemy? - spytał Logan.
- Tak - westchnęłam. No i poszliśmy. Wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy. Na lotnisku byliśmy po dwudziestu minutach. Chłopaki wzięli walizki dziadka i poszli za nami. Stanęliśmy na środku lotniska.
- Chyba czas się pożegnać - westchnął dziadek. Pożegnał się z resztą, a na końcu ze mną i Jen. Popłakałyśmy się. - Możecie mnie odwiedzać, kiedy tylko chcecie.
- Na pewno cię odwiedzimy - Jen jeszcze raz go przytuliła i stanęła obok Monic.
- Trzymaj się, wnusiu - uśmiechnął się lekko i mnie przytulił.
- Będę za tobą tęsknić - popłakałam się jeszcze bardziej.
- Ja za tobą też - szepnął.
- Pasażerowie lotu Los Angeles-Hiszpania proszeni są o udanie się do bramki numer 145 - usłyszeliśmy.
- Muszę już iść - odsunął mnie od siebie. Po moich policzkach spływały łzy.
- Dziadku, błagam cię, nie zostawiaj mnie - powiedziałam, łykając łzy.
- Nie zostawiam cię. Zawsze będziesz w moim sercu. Nigdy o tobie nie zapomnę - założył mi włosy za ucho.
- Ale będę sama... - załkałam.
- Jessica, nie jesteś sama. Masz wspaniałych przyjaciół i rodziców - uśmiechnął się lekko.
- Błagam cię, zostań - przytuliłam go mocno.
- Jessica, chodź już - usłyszałam obok siebie głos Jamesa.
- Dobrze zaopiekuj się moją wnuczką - dziadek odsunął mnie od siebie.
- Obiecuję - powiedział Maslow. Dziadek zabrał swoje walizki i ruszył w stronę bramki, przez którą miał trafić do samolotu. Jennifer wtuliła się w Logana i zaczęła płakać. Łzy same cisnęły mi się do oczu. James położył mi rękę na ramieniu. Dziadek jeszcze się odwrócił i lekko uśmiechnął. Wyrwałam się szatynowi i pobiegłam w jego stronę.
- Dziadku! - mocno się do niego przytuliłam.
- Mała, muszę iść - szepnął, odwzajemniając uścisk.
- Kocham cię, dziadku - szepnęłam.
- Ja ciebie też, Jessica. Ja ciebie też - po jego policzku spłynęła łza. Mocniej mnie przytulił i po chwili zniknął za drzwiami, które zamknęła ochroniarka. Spojrzałam w okno. Samolot, którym leciał dziadek wystartował. Popłakałam się jeszcze bardziej i przytuliłam się do Jamesa. Chyba lekko się zdziwił, bo odwzajemnił uścisk dopiero po chwili. Kiedy ja i Jen się uspokoiłyśmy, wróciliśmy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz