25 sierpnia 2012

Rozdział 20

- Jessica, obudź się! Jessica! - słyszałam jak ktoś mnie woła. Powoli podniosłam powieki i zobaczyłam Jennifer.
- Co jest? Dlaczego budzisz mnie o szóstej rano - powiedziałam, patrząc nieprzytomnie na zegarek w telefonie.
- Spójrz jeszcze raz - powiedziała Jen, a ja przetarłam oczy i wykonałam jej polecenie.
- Dziewiątej rano - poprawiłam się i opadłam na poduszkę.
- Wstawaj, za chwilę wyjeżdżamy - Jennifer wstała.
- Dokąd? - jęknęłam.
- Do twojego dziadka. Chłopaki mają wolne, to któryś z nich nas zawiezie - uśmiechnęła się i wyszła. Leniwie podniosłam się z łóżka, zabrałam z szafy jakieś ciuchy i poszłam do łazienki. Wykonałam wszystkie poranne czynności i się ubrałam. Włosy spięłam w kitkę. Wzięłam z pokoju swoją torebkę i telefon i zeszłam na dół.
- Mamy iść już do samochodu - powiedziała Jen, zakładając swoją kurtkę.
- Okay - mruknęłam i poszłam za nią. Nie obchodziło mnie nawet kto nas zawiezie. W ogóle nic mnie nie obchodziło.
    W garażu stały cztery auta. Jen wskazała jedno. Wzruszyłam ramionami i zajęłam miejsce pasażera. Jennifer usiadła z tyłu. Podparłam się ręką i czekałam, aż któryś z chłopaków tu przyjdzie. W końcu na miejscu kierowcy pojawił się jeden z nich. Wmurowało mnie. Zgadywałabym, że to każdy, ale nie, że to on!
- To dokąd was... ? - James przerwał w pół zdania, gdy tylko mnie zobaczył.
- Na przedmieścia - powiedziała Jennifer.
- Okay - Maslow spojrzał przed siebie, a ja w okno. Odpalił silnik i powoli wycofał z garażu. Oczywiście wcześniej otworzył bramę pilotem. Po chwili wyjechał na ulicę. Jechaliśmy w ciszy. Nikt się nie odzywał. Chciałam tylko, żebyśmy byli już na miejscu. Na szczęście po dziesięciu dłuuugich minutach dotarliśmy pod dom mojego dziadka. James odjechał. Nacisnęłam dzwonek do drzwi. Po chwili pojawił się w nich mój dziadek.
- Jessica? Rodzice wiedzą, że tu jesteś?
- Nie i tak ma zostać. Dziadku musimy porozmawiać - zrobiłam poważną minę.
- A kim jest twoja koleżanka? - dziadek przeniósł wzrok na Jennifer.
- Jennifer Jayde, przyjaźnię się z Jessicą od piaskownicy - Jen wyciągnęła rękę w stronę staruszka.
- William Olson, miło mi - dziadek pocałował Jennifer w dłoń i wpuścił nas do środka. Jego dom wyglądał jak typowy dom emeryta. Tyle, że był dość nowocześnie wyposażony. Dziadek poszedł zrobić herbatę, a my zostałyśmy w salonie. Po chwili staruszek do nas wrócił.
- Macie może ochotę na kawałek ciasta? - spytał z uśmiechem.
- Ja dziękuję, bo się odchudzam - powiedziała szybko Jen. Odkąd pamiętam to zawsze miała bzika na punkcie dobrej figury. Można jej powtarzać, że nie będzie gruba, a ona tak swoje. Dlatego unika wszelkich słodyczy.
- Nie żartuj, jeden kawałek ci nie zaszkodzi. Poza tym na pewno masz pełno adoratorów - dziadek puścił jej oczko, a ja się zaśmiałam. Staruszek wrócił do kuchni i po chwili wrócił z tacą, na której stały trzy herbaty, pokrojone ciasto i talerzyki. Zabraliśmy się za jedzenie. Najwidoczniej ciasto smakowało Jennifer, bo zjadła dwa duże kawałki.
- Dziadku, o co chodziło wczoraj rodzicom? - spytałam.
- Wiedziałem, że i tak tu przyjedziesz, więc chyba muszę ci wszystko powiedzieć - westchnął.
- Na to właśnie liczę - dodałam.
- Zaczęło się od tego, że twoja mama i moja córka związała się z twoim ojcem.
- Zaraz, to znaczy, że byłeś przeciwny ich związkowi? - zdziwiłam się.
- Tak, nigdy nie przepadałem za twoim ojcem. Głównie dlatego, że twoja mama skończyła studia, a on zwykłe technikum. Nie pasował do niej. Zasługiwała na kogoś lepszego. W końcu postanowili wziąć ślub. Bezskutecznie próbowałem odwieźć twoją matkę od tego pomysłu. Twoja babcia, zanim zmarła, chciała, żebym pogodził się z twoimi rodzicami, ale jej nie posłuchałem.
- Moja babcia? - zdziwiłam się. Dziadek podszedł do komody i podał mi jakąś ramkę. Na zdjęciu był on i moja babcia. Była bardzo podobna do mojej mamy. Dziadek wrócił na fotel.
- Po ślubie twoich rodziców i śmierci babci zerwaliśmy kontakt. Twoja mama wyprowadziła się do Middletown, gdzie urodziłaś i wychowałaś się ty - dziadek się lekko uśmiechnął.
- No dobra, jeszcze tyle to rozumiem, ale dlaczego rodzice Jessici nie powiedzieli jej o pańskim istnieniu? - odezwała się Jennifer.
- Nie wiem. O to musicie spytać ich samych - westchnął dziadek.
- Mama mówiła, że jej rodzice zginęli w wypadku - mruknęłam.
- A rodzice twojego taty? - spytała Jennifer.
- Widziałam ich raz i szczerze żałuję. Byli dla mnie strasznie wredni, bo nie byłam chłopakiem. Później gdzieś wyjechali i już więcej się nie odezwali - wyjaśniłam z trudem.
- Dobra, lepiej zmieńmy temat. Opowiedzcie mi coś o sobie - uśmiechnął się dziadek. No i zaczęłyśmy mu streszczać nasz życiorys. A później role się odwróciły. I w ten oto sposób minęło pięć godzin. Później posprzątałyśmy i Jen zadzwoniła po kogoś, żeby po nas przyjechał.
- Dziewczynki, czekajcie - dziadek zatrzymał nas w przedpokoju. - Mam coś dla was - powiedział i już go nie było. Ja i Jen spojrzałyśmy po sobie zdziwione. Po chwili mój dziadek wrócił z dwoma małymi pudełkami. Dał nam je.
- Otwórzcie - dodał, a my wykonałyśmy jego polecenie. W środku były otwierane, złote wisiorki w kształcie serduszek. - Należały do mnie i twojej babci. Teraz są wasze - uśmiechnął się.
W moim serduszku było zdjęcie mojego dziadka. Zgadywałam ,że Jennifer miała wisiorek mojego dziadka, a ja mojej babci.
- Oczywiście możecie sobie wymienić te zdjęcia - uśmiechnął się dziadek. Ucałowałyśmy go i się pożegnałyśmy. Wyszłyśmy przed dom i czekałyśmy. W końcu obok nas zatrzymał się samochód Jamesa. Maslow wyszedł z auta i podszedł do bagażnika.
- O nie! Ja z nim nigdzie nie jadę! - krzyknęłam nagle.
- Jessica, nie wygłupiaj się - powiedziała Jen.
- Nigdzie z nim nie jadę! Już wole się przejść! - krzyknęłam i odeszłam.
- Jess, stój! - krzyczała za mną Jennifer. Olałam ja i weszłam na pasy, aby przejść na drugą stronę. Nie zauważyłam, że było czerwone światło.
- Jessica, uważaj! - usłyszałam wrzask Jennifer. Zatrzymałam się. Spojrzałam na nią, a później na ulicę. Prosto na mnie jechał samochód. Nie zdążyłam uciec. Ostatnie, co pamiętam to ból. Potem straciłam przytomność. 


^*^
Oczami Jennifer
^*^

- Jessica, uważaj! - wrzasnęłam, gdy zobaczyłam nadjeżdżający samochód. Jess się zatrzymała, spojrzała na mnie, a potem na auto. Nie minęła chwila, a została potrącona przez ten samochód. Nieprzytomna spadła na ulicę.
- Jessica! - krzyknęłam i razem z Jamesem do niej podbiegłam. Kucnęłam obok niej i sprawdziłam jej puls. Buł słabszy z każdą chwilą. W dodatku z czoła leciała jej krew. Kierowca auta, które ją potrąciło szybko od nas wyszedł.
- James, dzwoń po karetkę - powiedziałam, cała roztrzęsiona. Maslow bez wahania wykonał moje polecenie.
- Tak mi przykro. Próbowałem zahamować. Nie sądziłem, że się zatrzyma - tłumaczył się kierowca.
- To nie pana wina - uspokoiłam go.
Po chwili przyjechała karetka, sanitariusze położyli Jessicę na noszach.
- Chcę jechać z wami - powiedziałam do jednego z lekarzy.
- Pani z rodziny? - spytał.
- Nie... - powiedziałam.
- Więc nie może pani jechać. Przykro mi - powiedział i wsiadł do karetki, która po chwili odjechała na sygnale. Bez zastanowienia razem z Jamesem wsiadłam w samochód i pojechałam do szpitala. Starałam się powstrzymywać łzy. Poinformowałam resztę o całym zdarzeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz