25 sierpnia 2012

Rozdział 29

    Od kilku dni nie gadam z Jamesem, unikam go. Nie mam odwagi na niego spojrzeć. To, co wydarzyło się tamtego wieczoru nie powinno mieć miejsca. Jak my mogliśmy się pocałować?! To mój przyjaciel! On też wygląda na takiego, co to przeżywa. I słusznie, to jego wina! Reszta oczywiście się dopytuje, co się stało. Jednak żadne z nas im nic nie powiedziało. Pogodziłyśmy się z Nathalie i wszystko było po staremu. Wyjaśniła nam powody swojego zachowania. Niby miała problemy rodzinne i zerwał z nią chłopak. I co z tego? Ja tam za bardzo jej nie wierzę. Ona coś ukrywa...
     Razem z Jennifer od rana siedziałam u dziadka. Gadaliśmy, śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Cieszyłam się, że go mam. Gdy z nim rozmawiałam to tak jakby wszystkie problemy znikały.
- Czyli mówisz, że rodzice się wcale nie pokazują - dziadek odstawił filiżankę z herbatą na stolik.
- Nie i bardzo dobrze. Nie mam ochoty z nimi gadać - mruknęłam.
- Jessica, uciekanie od problemów ich nie rozwiąże - powiedziała Jennifer.
- Jennifer ma rację. Powinnaś z nimi porozmawiać - dziadek uważnie na mnie spojrzał.
- Może kiedyś - powiedziałam, popijając herbatę. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Dziadek poszedł otworzyć.
- Co się wydarzyło między tobą i Jamesem? Od kilki dni się unikacie. Co się dzieje, Jessica? - Jennifer uważnie mi się przyjrzała.
- Nie chcę o tym mówić - mruknęłam i napiłam się herbaty.
- Jak chcesz, ale jesteś moją przyjaciółką. Martwię się - widziałam smutek w jej oczach.
- To się nie martw - powiedziałam, a do salonu wrócił dziadek w towarzystwie Logana.
- O hej, Loggy - uśmiechnęła się Jen.
- A co cię tu przywiało? - spytałam z uśmiechem.
- Monic kazała mi po was przyjechać - wyjaśnił.
- A która jest godzina? - spytałam, rozglądając się w poszukiwaniu zegarka.
- W pół do czwartej - powiedział dziadek, patrząc na zegarek na swojej ręce.
- Kurcze, ale się zasiedziałyśmy - powiedziała Jen. Widać było, że jest jej głupio.
- Dobra, dziadku, dziękujemy za herbatę - przytuliłam go.
- Nie ma za co, wnusiu - uśmiechnął się.
- A ja dziękuję za to, że pozwolił mi pan tu tyle siedzieć - Jen delikatnie się uśmiechnęła.
- No co? - spytał dziadek, rozkładając ręce. - Nie przytulisz mnie?
Jen się zaśmiała i go przytuliła. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy z domu.
- Po co Monic kazała ci po nas przyjechać? - spytała Jennifer.
- Mówiła, że z nami oszaleje - zaśmiał się brunet.
- Co jej zrobiliście? - spytałam.
- My? Nic - udał niewiniątko.
- Logan... - Jen uważnie na niego spojrzała.
- Carlos wrzucił ją do basenu - zachichotał. Po chwili byliśmy obok samochodu.
- Idioci - skwitowała Jennifer.
- Ale wasi idioci - Loggy się wyszczerzył, a my się zaśmiałyśmy.
- Kogo moje oczy widzą? - usłyszeliśmy za plecami i się odwróciliśmy.
- Joe... - Jennifer się przeraziła.
- Witaj piękna - uśmiechnął się cwanie.
- Czego chcesz?! - warknęłam.
- Niczego od ciebie, więc się nie wtrącaj! - krzyknął.
- Nie krzycz na nią! - krzyknęła Jennifer. Jej głos drżał.
- Nie myśl, że zapomniałem o tym co mi zrobiłaś - powiedział, podchodząc do niej.
- Nie zbliżaj się do niej! - Logan zagrodził mu drogę.
- Sam Logan Henderson się mi stawia - powiedział Joe. - Myślisz, że nie wiem, co ci w głowie siedzi?
- O co ci koleś chodzi?! - Logan wyglądał na zdenerwowanego.
- Nie udawaj. Mnie masz za takiego, któremu tylko na seksie zależy, a sam byś chętnie ją przeleciał - Joe wskazał na Jennifer.
- Ty sukinsynie! - Logan się na niego rzucił. Zaczęli się bić.
- Logan! Daj spokój! - krzyczała Jennifer przez łzy.
- To nic nie da. On cię nie słucha - powiedziałam.
  - Jasna cholera! Co ci się stało?! - spytał Kendall, gdy wróciliśmy do domu. Logan miał rozciętą wargę, łuk brwiowy i podbite oko. W dodatku chyba jeszcze zbitą rękę i ramię. Jennifer całą drogę powrotną płakała.
- Nie chcę o tym mówić - mruknął brunet i chciał iść na górę.
- O nie! Najpierw cię opatrzę! - złapałam go za rękę i pociągnęłam na dół. Wszyscy poszliśmy do kuchni. Wyciągnęłam apteczkę i położyłam ją na blacie, a Logan usiadł na krześle.
- Powiecie nam, co się stało? - spytał James, gdy moczyłam wacik wodą utlenioną. Henderson wytarł chusteczką zakrwawione wargi.
- Jasne - powiedział Loggy, a ja przyłożyłam mu wacik do rany na czole. Syknął.
- No przepraszam, ale muszę to jakoś zrobić - powiedziałam i kontynuowałam.
- No więc? - drążył dalej Maslow.
- Logan bił się z Joe - wyjaśniłam, zakładając mu plaster na czoło.
- Że z kim?! - krzyknęli razem James i Carlos.
- Stary, powaliło cię?! - krzyknął Kendall.
- Myślałem, że gnoja zabiję! - warknął Henderson, a ja zaczęłam owijać mu lewą rękę.
- Uspokój się i powiedz dlaczego się z nim biłeś - powiedziała Monic.
- Przeze mnie - usłyszeliśmy i wszyscy spojrzeliśmy na zapłakaną Jennifer, która opierała się o ścianę.
- To nie twoja wina - Logan delikatnie się uśmiechnął.
- A czyja? Gdybyś mnie nie obronił, to by się to nie wydarzyło - załkała.
- Nie mów tak! - skarcił ją Loggy. - Ten palant na to zasłużył! Poza tym wyszedł na tym gorzej niż ja - przy ostatnim zdaniu Logan się uśmiechnął.
- Dowiemy się w końcu, czemu się z nim biłeś, czy nie?! - spytał James podniesionym głosem. No i wszystko im opowiedzieliśmy. Oczywiście Logan nie podał prawdziwej przyczyny ich bójki. Skłamał, że Joe sam zaczął się stawiać.
- A to kretyn! - oburzyła się Monic.
- Sam bym mu chętnie przyłożył - odezwał się Carlos.
- Czy my kiedyś będziemy mieć spokój? - westchnął Kendall.
- Nie w tym życiu - dodał James.
- Oj co marudzicie? - spytał Logan. - Przecież nic takiego się nie stało.
- Ciesz się, że skończyło się tylko tak - powiedziałam, chowając apteczkę.
- Kurde, jak można być, aż tak pojebanym człowiekiem? - Logan się uniósł.
- Uspokój się! - skarciłam go. - Nic na to nie poradzisz, że Joe taki jest! Lepiej pomyśl, jakby tu pomóc Jennifer!
- Jessica, ma rację. Jennifer nas potrzebuje - Mo mnie poparła.
- Myślisz, że nie wiem?! - krzyknął Logan, wstając z krzesła. - Zależy mi na niej tak samo jak wam, więc nie mówicie mi co mam robić! - wściekły poszedł na górę.
- Cholera jasna! - walnęłam pięścią w blat.
- Czy w tym domu nie mieszkają normalni ludzie? - spytał Kendall, wychodząc z kuchni.
- Monic, idziemy do kina? - spytał ostrożnie Carlos.
- Jasne - westchnęła. - Pa, Jessica - cmoknęłyśmy się w policzek. - Cześć James.
- Cześć - powiedział.
- Pa - westchnęłam, gdy wyszli. Poczułam na sobie wzrok Jamesa. Muszę stąd iść, pomyślałam i chciałam wyjść, ale mnie zatrzymał.
- Jessica, pogadajmy - powiedział.
- O czym? - odwróciłam się w jego stronę.
- O tym, co się stało - powiedział ostrożnie.
- Dziwne, bo ja nie mam ochoty o tym gadać - chciałam odejść, ale mi nie pozwolił.
- Jessica, czy ty winisz mnie za to, co się wydarzyło?
- A jak myślisz?! - warknęłam i się wyrwałam. Poszłam do ogrodu i położyłam się na hamaku. Czemu życie nie jest usłane różami, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz