25 sierpnia 2012

Rozdział 46

Niedawno minęły urodziny Carlosa. Oczywiście nie obyło się bez fajnej imprezy. Życie jakoś nam leciało. Chłopaki chodzili na plan, do studia, na plan, do studia, i tak dalej. A ja i Mo nudziłyśmy się w domu. Nathalie nie odzywała się odkąd wróciliśmy z Hiszpanii, a Jennifer? No właśnie, Jennifer. Jennifer nie wróciła z nami do Los Angeles. W dniu naszego wyjazdu przepadła jak kamfora. Szukaliśmy jej, ale bez najmniejszych rezultatów. Ogólnie rzecz biorąc, to nie odbierała telefonów, nie dawała najmniejszego znaku życia. Zaczynałam porządnie się martwić. Poza tym między nią a Loganem pewnie się coś wydarzyło, bo cały czas chodzi przybity, jakby nie wiadomo, co mu było. Kendall i Nathalie nadal się nie pogodzili, a my nadal nie wiemy, o co poszło. Będą chcieli, to nam powiedzą. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że ja i James ostatnio coś się nie dogadujemy. Przez dwa tygodnie, od naszego powrotu z Hiszpanii, mnie ignorował. Zaczęło mnie to denerwować, więc w końcu wybuchła awantura. Właściwie to ja krzyczałam, a on miał mnie w dupie. Cholera! Ale wszystko się chrzani. Jeśli tak dalej pójdzie, to w końcu się rozstaniemy, a tego bym nie przeżyła…
- Gdzie James? – spytał Kendall przy śniadaniu.
- Żebym ja to wiedziała – powiedziałam, biorąc na widelec plasterek pomidora.
- Jak to? Nie wiesz gdzie on jest? – zdziwiła się Mo.
- No nie, a co w tym dziwnego? – odpowiedziałam.
- To, że jesteście parą, a zachowujecie się jakbyście szczerze się nienawidzili – odezwał się Logan, odstawiając kubek na stół.
- No przepraszam, że ten głupek mnie olewa! – wybuchnęłam.
- Uspokój się. Złość w niczym nie pomoże – Carlito starał się zapanować nad sytuacją.
- Masz rację, przepraszam – mruknęłam. – Po prostu nie mam już siły starać się, żeby James w końcu się do mnie odezwał.
- To pewne. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby tak długo nie odzywał się do jednej osoby – dodał Loggy.
- Dzień dobry, wszystkim. Co na śniadanie? Jestem głodny jak wilk – do kuchni cały w skowronkach wszedł James. Pocałował mnie w czubek głowy i usiadł obok Schmidta.
- A ty co masz taki dobry humor? – spytał Carlos podejrzliwie.
- A ma się swoje powody – powiedział szatyn z tajemniczym uśmiechem.
- Nie wiem, jak wy, ale ja się go boję, kiedy się tak uśmiecha – powiedziała Mo.
- Szczerze? To ja też – dodałam.
- Oj skarbie, nie musisz się mnie bać, no chyba, że jest jakiś powód – wyszczerzył się.
- Odezwałeś się do mnie – ucieszyłam się.
- No, a co w tym dziwnego? – spytał, biorąc łyk kawy, którą właśnie sobie zrobił.
- To, że olewałeś ją przez dobry miesiąc – wyjaśnił Kendall.
- A tak, byłbym zapomniał. Mam coś dla ciebie – James wyszedł z kuchni.
- Dla mnie? – zdziwił się blondyn.
- Co mu dzisiaj odbiło? – Carlos podrapał się po głowie.
- Nie wiem, chyba rano spadł z łóżka – powiedziałam zdziwiona. Po chwili Maslow wrócił z gitarą w ręku. Dał ją Kendallowi.
- Mam nadzieję, że będzie lepiej ci służyć niż ostatnia – uśmiechnął się.
- Lepiej niż ostatnia? – zdziwił się Schmidt, oglądając prezent.
- Wiesz… - James spojrzał na Carlosa, a ten się zmieszał. – A zresztą, nie myśl o tym, tylko ciesz się nową gitarą.
- Dzięki – powiedział nadal zdziwiony blondas.
- Powiesz nam wreszcie, co jest powodem tej twojej niezmiernej radości, czy nie? – spytał Logan.
- Myślę, że nie muszę mówić – uśmiechnął się szatyn.
- James, do cholery! Powiedz nam! – prawie krzyknęłam.
- Oj, no dobra – westchnął zrezygnowany i wyszedł. Po chwili wrócił z małym, prostokątnym pudełkiem.
- Co to? – zdziwiłam się, gdy usiadł obok mnie.
- To na przeprosiny – uśmiechnął się, wręczając mi pudełko. Ręce mi drżały, a serce waliło jak młotem. Powoli podniosłam wieczko. W środku był przepiękny, diamentowy naszyjnik z imieniem mojego chłopaka. Do oczu naleciały mi łzy.
- James… On jest… Jest piękny, dziękuję – mocno go przytuliłam i wytarłam łzy, które miałam na policzkach.
- Ohhh, tego mi brakowało – uśmiechnęła się Monic, a ja się zaśmiałam.
- No to teraz jeszcze buziak – wyszczerzył się Carlito, a ja momentalnie spoważniałam. James ujął mnie za podbródek, odwrócił w swoją stronę i pocałował. Najpierw delikatnie, a potem coraz bardziej namiętnie. W końcu się opamiętałam, bo przypomniało mi się, że reszta siedzi i się na nas patrzy. Niechętnie oderwałam się od ust szatyna.
- Nawet nie wiesz, jak mi tego brakowało – szepnął mi na ucho.
- Gadanie na ucho w towarzystwie nie jest zbytnio kulturalne, wiesz? – oburzył się Carlos.
- Daj spokój, a jak ty gadasz coś do Monic, to jakoś nikt nie ma pretensji – Logan podparł się ręką.
- No wiesz?! – oburzył się Carlito, a Mo się zaśmiała.
- Oj, skarbie. Po części Logan ma rację – uśmiechnęła się. Nagle komórka Kendalla zaczęła dzwonić.
- Nathalie? – zdziwił się, patrząc na ekran telefonu.
- Odbierz – powiedziałam razem z Mo. Blondyn wstał od stołu i wyszedł do salonu. Słyszeliśmy jeszcze tylko jak powiedział ,,Halo?’’.
- No więc teraz już wszyscy mają parę, tylko nie ty – Carlos wskazał na Hendersona.
- No i? – spytał brunet. – Mi jest dobrze, jak jest teraz. Dziewczyna mi do szczęścia nie potrzebna.
Kłamiesz, pomyślałam, a przed oczami stanęła mi Jennifer z tym swoim uśmiechem, którym zarażała wszystkich wokół.
- Skoro Jennifer cię olała, to musimy znaleźć ci nową dziewczynę – Pena olał wypowiedź Logana i gadał dalej.
- Carlos! – upomnieliśmy go, czyli ja, Mo i James, bo Kendall jeszcze nie wrócił.
- Ciekawe dlaczego? Coś ty jej nagadał? – Carlito w końcu oprzytomniał.
- Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć! – Logan wstał i uderzył rękoma w stół.
- Ale nie sądzisz, że jesteś nam winien wyjaśnienia? – Carlos był bezlitosny. – Nie nasza wina, że Jennifer okazała się zwykłą suką. No, ale co zrobić?
- Carlos! – krzyknęła Monic, już porządnie wkurzona. Miałam ochotę go zabić. Jak on może tak gadać o Jen?!
- Stary, nie uważasz, że trochę przesadzasz? – James zwrócił się do Peny.
- Jaka ma być ta twoja dziewczyna? Blondynka? Brunetka? Czy może nadal podoba ci się Jennifer? – Carlos, jeszcze chwila, a będziesz martwy! Gwarantuję ci to!
- To jest moje życie i moje prywatne sprawy! Nie masz prawa w nie ingerować! – Logan wściekły opuścił kuchnię, mijając przy tym Kendalla.
- Ej, co się stało? – spytał, oglądając się za brunetem.
- Carlos, jesteś idiotą! – skwitował James.
-No sorry, ale ja chciałem mu pomóc – bronił się Carlito.
- Jakim kosztem?! Nawet nie wiesz jak on cierpi! Zachowałeś się jak ostatni kretyn! Mam cię dosyć! – Monic wściekła wyszła.
- Mo, zaczekaj! – Pena bezsilny opadł na krzesło.
- W ogóle jak mogłeś wygadywać takie rzeczy na temat Jennifer?! Naćpałeś się, czy co?! Wszyscy doskonale wiemy, że Jen nigdy by Logana nie skrzywdziła! – teraz ja na niego naskoczyłam.
- Nie? A myślisz, że przez kogo Logan taki jest? Przez Jennifer! Przejrzyj w końcu na oczy i zobacz jaka ta twoja przyjaciółka jest! – Carlos wyszedł i pewnie od razu poszedł na górę do Monic.
- Powie mi ktoś, co się stało? – spytał Kendall, siadając na krześle.
- James ci powie, ja już nie mam siły – westchnęłam i zrezygnowana poszłam na górę. Walnęłam się na łóżko w sypialni mojej i Jamesa i włączyłam laptopa. Sprawdziłam pocztę, posiedziałam na Twitterze i weszłam na skype’a.  Dostrzegłam Nick Jennifer. Z małą iskierką nadziei zaprosiłam ją do rozmowy. Przyjęła zaproszenie, a mi gały prawie na wierzch wyszły, gdy ją zobaczyłam.
- J… J… Jennifer? – wydusiłam.
- Hej, Jessica – uśmiechnęła się niepewnie.
- Gdzie ty jesteś? W szpitalu? – zbliżyłam się do ekranu.
- Tak, a co? – odpowiedziała.
- Jak to? Dlaczego? Co się stało? – pytałam.
- Spokojnie, nie denerwuj się. Wszystko jest dobrze. Lekarz mówi, że za dwa tygodnie będę mogła wyjść. Akurat na… - przerwała.
- Urodziny Logana? – dokończyłam za nią.
- Właśnie – westchnęła. – A co tam u was słychać?
Nie ma co, Jennifer była mistrzynią w zmienianiu tematu.
- A u nas? Szkoda gadać – mruknęłam.
- Co się stało? – Jen spoważniała.
- Carlos i Logan się pokłócili, Monic się na niego wkurzyła…
- Na Logana? – zdziwiła się Jen.
- Na Carlosa – powiedziałam. – Dom wariatów.
- A jak tam Kendall? Pogodził się z Nathalie?
- Chyba tak… Zaraz, a skąd ty wiesz, że oni się pokłócili? – wytrzeszczyłam na nią gały.
- Nie ważne. A co u ciebie i Jamesa?
- A bardzo dobrze. Dzisiaj dostałam od niego przepiękny prezent – powiedziałam dumna.
- Serio? Jaki? – spytała, a ja pokazałam jej wisiorek. – Jest piękny. Też taki chce.
- Zapomnij, on jest tylko dla mnie – wystawiłam jej język.
- To nie – odwzajemniła mi tym samym. Zaczęłyśmy się śmiać. Zauważyłam, że to sprawia Jennifer ból. Natychmiast przestałam.
- Mała, wszystko dobrze? – spytałam.
- Tak, to nic. To o  czym rozmawiałyśmy? – i znowu to zrobiła. Zmienia temat jak zużyte chusteczki.
- O prezencie od Jamesa… Jennifer, jesteś pewna, że wszystko gra? – spytałam podejrzliwie. Coś mi tu nie pasuje. Czemu siedzi w szpitalu? Co się stało? Miała wypadek, czy co? A może to z czyjejś winy? Joe? Nie! To moja chora wyobraźnia. A może jednak, on ma coś z tym wspólnego…
- Tak, nie martw się. Jestem pod dobrą opieką – uśmiechnęła się lekko.
- Wiem, ale Jen… Powiedz, masz kłopoty? Dlaczego siedzisz w szpitalu i co ci jest? – spytałam.
- Złapałam jakąś chorobę w Hiszpanii i w domu wszystko się pokazało. Naprawdę nie martw się. Nic mi nie jest – uspokajała mnie jak mogła, ale i tak wiedziałam, że kłamie. Poznałam to po jej oczach.
- Skoro tak mówisz – wiedziałam, że i tak nie powie mi prawdy, więc nie było sensu dalej jej męczyć.
- A, Jessica…
- Tak?
- Mam do ciebie prośbę.
- Jaką? – spytałam.
- Nie mów reszcie, że ze mną rozmawiałaś. W ogóle nie mów im, że utrzymujesz ze mną jakikolwiek kontakt, proszę – jej oczy były przepełnione strachem, którego jeszcze w życiu u niej nie widziałam. Jakby bała się, że zaraz umrze, albo ktoś…
- Dobrze, nie powiem im – powiedziałam zdziwiona.
- Dziękuję – szepnęła.
- Jen?
- Tak?
- Ja… - zaczęłam.
- Dzień dobry, proszę pani. Jak się dzisiaj czujemy? – usłyszałam w tle głos starszego mężczyzny. Pewnie lekarz, pomyślałam.
- Muszę kończyć. Pa – powiedziała Jen.
- Jasne. Pa – i się rozłączyłam.
Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Nawet nie wiem, czy ze smutku, czy z bezsilności. Po prostu chciało mi się płakać, i już.
- Jessica? Skarbie, co się stało? – James wszedł do pokoju i od razu znalazł się obok mnie. Przytuliłam się do niego i jeszcze bardziej rozpłakałam. Nic nie mówił. Po prostu ze mną był i za to go kocham. Głaskał mnie po włosach, a ja starałam się jakoś uspokoić, ale na próżno. W końcu po piętnastu minutach łzy mi się skończyły.
- Już dobrze? – szepnął James nad moją głową.
- Mhmm… - mruknęłam, pociągając nosem. Wytarłam oczy i znowu się do niego przytuliłam.
- Co się stało? – spytał.
- Powiedz, dlaczego osoby, które kocham muszą cierpieć na moich oczach? – spojrzałam na niego.
- Kogo masz na myśli? – zdziwił się.
- Logana i Jennifer, Kendalla i Nathalie, Carlosa i Monic… Wszystkich – szepnęłam.
- Nie zawsze to, co widzimy jest prawdą – powiedział.
- Jak to? – spojrzałam na niego zdziwiona.
- Często okazuje się tak, że pod powłoką cierpiącego siedzi naprawdę szczęśliwy człowiek – uśmiechnął się.
- Nie rozumiem – mruknęłam.
- Chodzi mi o to, że cierpienie dotyczy każdego, jednego bardziej, a innego mniej. Mniejsza o to. Myślę, że człowiek cierpi po to, aby potem być szczęśliwym. Weź Kendalla. Cierpiał po kłótni z Nathalie, a teraz znowu jest szczęśliwy, bo się pogodzili. Logan cierpi z powodu Jennifer, ale potem będzie szczęśliwy, bo w końcu sobie uświadomi, że to nie jest dziewczyna dla niego – James zakończył swój długi monolog. Gdybyś tylko wiedział, jak strasznie się mylisz, co do Logana, pomyślałam.
- Może masz rację – uśmiechnęłam się lekko.
- No pewnie, że mam – puścił mi oczko.
- Hej, ja tak mówię! – rzuciłam w niego poduszką.
- Ej, bo ci oddam! – zagroził.
- Ale się boję! – zachichotałam.
- Sama tego chciałaś! – wyszczerzył się. No i rozpętała się wielka wojna. Oczywiście pan Maslow wygrał, bo jakżeby inaczej. Później leżeliśmy objęci na łóżku, każde pogrążone we własnych myślach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz