- Jess, twoi rodzice za chwilę będą! - krzyknęła Jen z dołu.
- Już schodzę! - odkrzyknęłam, wyłączając laptopa. Zabrałam telefon i zbiegłam na dół. Akurat zadzwonił dzwonek. Poszłam otworzyć.
- Mamo, tato! - rzuciłam się im na szyje.
- Cześć, słońce - przywitali się i poszliśmy do salonu.
- Dzień dobry, państwu - uśmiechnęła się Jen.
- Cześć, Jennifer - uśmiechnęła się moja mama.
- Dzień dobry. Jestem Monic Blue. Przyjaźnię się z Jessicą - Mo wyciągnęła rękę w stronę moich rodziców, a oni się przywitali. - To są Carlos, James, Kendall i Logan.
- Dzień dobry - powiedzieli razem chłopcy.
- Ej, czy to nie są ci sami chłopcy, którzy... - zaczęła moja mama.
- Mamo! - upomniałam ją.
- Którzy są na plakatach w twoim pokoju? - dokończyła, a Jen zaczęła się brechtać.
- Dzięki mamo - powiedziałam ironicznie.
- Nie wiedziałem, że jesteś naszą fanką - zachichotał James.
- Nie rozwijaj się - fuknęłam, a oni zaczęli się śmiać. Razem z dziewczynami zrobiłyśmy kawę i zaniosłyśmy ją do ogrodu. Chłopaki w najlepsze gadali sobie z moim tatą o meczach.
- Ratujecie mnie dziewczyny - uśmiechnęła się mama.
- Czemu? - zaśmiałam się.
- Oni tylko o meczach gadają - wskazała na płeć męską, która poszła kopać sobie piłkę. Kurde, normalnie jak dzieci. - Jak sobie radzicie?
- A dobrze - uśmiechnęłam się z Jen.
- To się cieszę - mama napiła się kawy. Zaczęłyśmy gadać o różnych rzeczach, głównie o babskich sprawach. Nagle od stołu odbiła się piłka i trafiła w stojącą niedaleko doniczkę. Oczywiście efekt był taki, że pękła.
- Zgłupieliście?! - krzyknęła Monic, gdy Carlos poszedł po piłkę.
- To było nie chcący - tłumaczył Pena.
- Ty mnie dzisiaj nie denerwuj! Idziemy! - złapała go za ucho i pociągnęła do środka.
- Skarbie, puść! To boli! - jęczał Carlito. Zaczęliśmy się brechtać. Chłopaki i tata do nas podeszli.
- Biedny Carlos - zachichotał Kendall.
- Monic mu nie odpuści - zaśmiał się Logan.
- A wy co tacy weseli? - spytałam.
- Migusiem mi to posprzątać, ale już! - rozkazała Jennifer, a oni potulni jak baranki wykonali jej polecenie.
- Widzę, że macie nad nimi pewną kontrolę - zaśmiała się mama.
- Nabroili to niech teraz sprzątają - powiedziała Jen. Moi rodzice siedzieli jakąś godzinę, a potem poszli do domu. Mo i Carlosa nigdzie nie było.
- Gdzie ich wcięło? - spytał Logan, drapiąc się po głowie.
- Może gdzieś wyszli? - zasugerowała Jen.
- Wątpię, ich kurtki są - powiedział Kendall, wychodząc z przedpokoju.
- To nie wiem - westchnęłam, siadając na kanapie. Nagle nasza para zeszła z góry. Mo pocałowała swojego chłopaka i poszła do kuchni po coś do picia.
- A wy gdzie byliście? - spytała Jen.
- Na górze - uśmiechnął się Carlos, siadając we fotelu.
- Widocznie Monic dała ci odpowiednią karę - James znacząco poruszył brwiami, a Logan i Kendall wybuchnęli śmiechem.
- Wam to tylko jedno w głowie - prychnęłam.
- No nie mów, że o tym nie pomyślałaś? - Kendall spojrzał na mnie rozbawiony.
- A nawet jeśli to co z tego? - powiedziałam lekko zmieszana.
- A widzisz? Nawet wy macie takie skojarzenia - zaśmiał się Logan, a Monic, która przyszła, usiadła na kolanach Carlosa.
- Ale nie jesteśmy tak zboczone jak wy! - Jen wielce oburzona rzuciła w niego poduszką.
- A skąd mam wiedzieć? Nie siedzę ci w głowie - Loggy jej oddał i zaczął się brechtać.
- Jesteś debilem, wiesz? - zaśmiała się.
- I za to mnie lubisz, nie? - spytał, poruszając znacząco brwiami i szczerząc się jak głupi do sera.
- Mniej więcej - zachichotała. Nagle mój telefon zaczął dzwonić.
- Halo? - odebrałam.
- Jessica? Tu Sarah - usłyszałam znajomy głos.
- O cześć, Sarah. Co słychać? - uśmiechnęłam się.
- Wszystko dobrze. Dzwonię, bo Josh chciał porozmawiać z Jennifer - wyjaśniła.
- Poczekaj, zaraz ci ją dam - powiedziałam i podałam telefon Jen.
- Kto dzwoni? - spytała.
- Josh - wyjaśniłam. Josh to szesnastoletni chłopak z sierocińca. Zaprzyjaźnił się z Jen. Właściwie to on się w niej zauroczył.
- Halo? (...) Cześć, Josh. Co tam? (...) Naprawdę? (...) Też się stęskniłam.
Spojrzałam na Logana. Widać było, że jest ciut zazdrosny.
- Jesteś uroczy. (...) Mam nadzieję. A co słychać u Megan? (...) Nie mów tak! (...) I co z tego? Nie oceniaj książki po okładce. (...) Niedługo. Obiecuję. (...) Pa.
Jen się rozłączyła i oddała mi komórkę.
- Co to za Josh? Przystojny? - pytała Monic, a Carlos odchrząknął nerwowo. - Skarbie, tylko żartuję - cmoknęła go w usta.
- Kolejny chłopak? - spytał Logan.
- Nie. To szesnastolatek. Jest ładny i inteligentny. To dobry przyjaciel - wyjaśniła Jen. - Czy ty jesteś zazdrosny?
- Zazdrosny? Chyba żartujesz - prychnął.
- Skoro tak mówisz - uśmiechnęła się Jen. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i każdy zajął się sobą. Chłopaki poszli do sklepu, a my postanowiłyśmy się przejść. Zakluczyłyśmy dom i wyszłyśmy poza furtkę.
- No proszę, z dnia na dzień jesteś coraz piękniejsza - usłyszałam ten jakże znienawidzony głos.
- Mike... - warknęłam. - Czego tu chcesz?
- Przyszedłem cię zobaczyć - powiedział, dotykając mojego policzka. Strąciłam jego rękę.
- Idź stąd, bo zadzwonię na policję! - krzyknęła Jen.
- Myślisz, że mnie zastraszysz? - zaśmiał się. - Dzwoń sobie ile chcesz.
- Nie jesteś tu mile widziany, więc odejdź - siliłam się na spokojny ton.
- Wyganiasz mnie? Oj nie ładnie - pokręcił z dezaprobatą głową i złapał mnie za nadgarstek.
- Puszczaj! - próbowałam się wyrwać.
- Jak myślisz, Maslow będzie cię chciał z oszpeconą twarzą? - spytał, przykładając scyzoryk do mojego policzka. Serce zabiło mi mocniej.
- Zostaw ją! - Monic chciała go odepchnąć. Popchnął ją, a ona upadła na chodnik. Jen kucnęła obok niej.
- Błagam cię nie rób tego - po moich policzkach spłynęły łzy.
- Oj nie łam się, jak on cię nie zechce to wtedy ja cię wezmę pod swoje skrzydła - uśmiechnął się cwanie.
- Człowieku, idź się leczyć! - krzyknęła Jen.
- Pogódź się z tym, nigdy z tobą nie byłam i nigdy nie będę! - krzyknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Zobaczymy - szepnął, wkładając mi rękę pod bluzkę.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam.
- A co mi zrobisz? - zaśmiał się.
- Puść ją Mike! - usłyszałam Jamesa.
- Bo co? - spytał z głupim uśmiechem.
- Bo pożałujesz - warknął Maslow i zaczął do niego podchodzić.
- Zrób jeszcze jeden krok, a jej śliczna buźka nie będzie już taka śliczna - Paterson obrócił mnie w stronę Maslowa. Szatyn się zatrzymał. Carlos pomógł wstać Monic.
- Czego ty chcesz? - spytał James.
- Niczego od ciebie - warknął, przykładając scyzoryk do mojego policzka.
- Nie rób tego Mike! - szatyn podniósł głos.
- Bo co mi zrobisz?! - krzyknął i zranił mi skórę na policzku. Syknęłam. Z rany poleciała strużka krwi.
- Powiedziałem, że masz ją zostawić! - James się na niego rzucił. Zaczęli się popychać.
- James, daj spokój! - powstrzymałam szatyna.
- Słuchaj się dziewczyny - Mike wytarł krew z kącika ust.
- Wynoś się stąd! - krzyknął Maslow w jego stronę.
- To nie koniec, mała - zwrócił się do mnie i odszedł. Odetchnęłam z ulgą.
- Jessica, wszystko w porządku? - spytał James.
- Tak - westchnęłam i dotknęłam ręką swojego policzka.
- Po co w ogóle wychodziłyście z domu? - spytał Maslow, gdy namaczał wacik wodą utlenioną. Siedziałam na blacie w kuchni, a on stał przede mną. Z boku leżała apteczka.
- Chciałyśmy się przejść - wyjaśniłam i syknęłam, gdy zaczął dezynfekować mi ranę.
- Przepraszam - szepnął i robił to jeszcze delikatniej.
- James, dziękuję - powiedziałam nagle.
- Za co? - zdziwił się.
- Za wszystko - uśmiechnęłam się lekko.
- Ty mi dziękujesz, a to ja powinienem dziękować tobie - sięgnął do apteczki po drugi wacik.
- Ty? A za co? - zdziwiłam się.
- Za to, że powstrzymywałaś mnie przed popełnieniem głupstwa po zdradzie Miriam - namoczył wacik wodą utlenioną. - Za to, że mnie wspierałaś, pomagałaś, że byłaś przy mnie.
- James... - szepnęłam.
- Za to, że wniosłaś tyle radości do tego domu. Po prostu za to, że jesteś - uśmiechnął się, kontynuując dezynfekowanie rany na moim policzku.
- James... - uśmiechnęłam się lekko.
- Wtedy w szpitalu zdałem sobie sprawę, że mi na tobie zależy. Bardziej niż na kimkolwiek w całym moim życiu - szepnął, przerywając wykonywaną czynność.
- James, ja... - nie wiedziałam co powiedzieć.
- Ostatnio wiele się wydarzyło. Najpierw zwiedzanie L.A wieczorem, potem ta impreza. Chyba napisali prawdę w tym artykule - uśmiechnął się pod nosem.
- Nie rozumiem - spojrzałam na niego lekko zdziwiona.
- Porządnie zawróciłaś mi w głowie - szepnął. Nie wierzyłam w to co się właśnie działo. Nasze twarze zaczęły się przybliżać. W końcu złączyły się w długim i namiętnym pocałunku. To tylko przyjaciel! To tylko przyjaciel! Powtarzałam sobie w myślach to zdanie chyba kilka razy. Co ja gadam?! Przecież ja go kocham! Założyłam mu ręce na kark, a jego dłoń wylądowała na moim zdrowym policzku.
To nie dzieje się naprawdę, pomyślałam. Usłyszeliśmy klaskanie i się od siebie oderwaliśmy. - Już schodzę! - odkrzyknęłam, wyłączając laptopa. Zabrałam telefon i zbiegłam na dół. Akurat zadzwonił dzwonek. Poszłam otworzyć.
- Mamo, tato! - rzuciłam się im na szyje.
- Cześć, słońce - przywitali się i poszliśmy do salonu.
- Dzień dobry, państwu - uśmiechnęła się Jen.
- Cześć, Jennifer - uśmiechnęła się moja mama.
- Dzień dobry. Jestem Monic Blue. Przyjaźnię się z Jessicą - Mo wyciągnęła rękę w stronę moich rodziców, a oni się przywitali. - To są Carlos, James, Kendall i Logan.
- Dzień dobry - powiedzieli razem chłopcy.
- Ej, czy to nie są ci sami chłopcy, którzy... - zaczęła moja mama.
- Mamo! - upomniałam ją.
- Którzy są na plakatach w twoim pokoju? - dokończyła, a Jen zaczęła się brechtać.
- Dzięki mamo - powiedziałam ironicznie.
- Nie wiedziałem, że jesteś naszą fanką - zachichotał James.
- Nie rozwijaj się - fuknęłam, a oni zaczęli się śmiać. Razem z dziewczynami zrobiłyśmy kawę i zaniosłyśmy ją do ogrodu. Chłopaki w najlepsze gadali sobie z moim tatą o meczach.
- Ratujecie mnie dziewczyny - uśmiechnęła się mama.
- Czemu? - zaśmiałam się.
- Oni tylko o meczach gadają - wskazała na płeć męską, która poszła kopać sobie piłkę. Kurde, normalnie jak dzieci. - Jak sobie radzicie?
- A dobrze - uśmiechnęłam się z Jen.
- To się cieszę - mama napiła się kawy. Zaczęłyśmy gadać o różnych rzeczach, głównie o babskich sprawach. Nagle od stołu odbiła się piłka i trafiła w stojącą niedaleko doniczkę. Oczywiście efekt był taki, że pękła.
- Zgłupieliście?! - krzyknęła Monic, gdy Carlos poszedł po piłkę.
- To było nie chcący - tłumaczył Pena.
- Ty mnie dzisiaj nie denerwuj! Idziemy! - złapała go za ucho i pociągnęła do środka.
- Skarbie, puść! To boli! - jęczał Carlito. Zaczęliśmy się brechtać. Chłopaki i tata do nas podeszli.
- Biedny Carlos - zachichotał Kendall.
- Monic mu nie odpuści - zaśmiał się Logan.
- A wy co tacy weseli? - spytałam.
- Migusiem mi to posprzątać, ale już! - rozkazała Jennifer, a oni potulni jak baranki wykonali jej polecenie.
- Widzę, że macie nad nimi pewną kontrolę - zaśmiała się mama.
- Nabroili to niech teraz sprzątają - powiedziała Jen. Moi rodzice siedzieli jakąś godzinę, a potem poszli do domu. Mo i Carlosa nigdzie nie było.
- Gdzie ich wcięło? - spytał Logan, drapiąc się po głowie.
- Może gdzieś wyszli? - zasugerowała Jen.
- Wątpię, ich kurtki są - powiedział Kendall, wychodząc z przedpokoju.
- To nie wiem - westchnęłam, siadając na kanapie. Nagle nasza para zeszła z góry. Mo pocałowała swojego chłopaka i poszła do kuchni po coś do picia.
- A wy gdzie byliście? - spytała Jen.
- Na górze - uśmiechnął się Carlos, siadając we fotelu.
- Widocznie Monic dała ci odpowiednią karę - James znacząco poruszył brwiami, a Logan i Kendall wybuchnęli śmiechem.
- Wam to tylko jedno w głowie - prychnęłam.
- No nie mów, że o tym nie pomyślałaś? - Kendall spojrzał na mnie rozbawiony.
- A nawet jeśli to co z tego? - powiedziałam lekko zmieszana.
- A widzisz? Nawet wy macie takie skojarzenia - zaśmiał się Logan, a Monic, która przyszła, usiadła na kolanach Carlosa.
- Ale nie jesteśmy tak zboczone jak wy! - Jen wielce oburzona rzuciła w niego poduszką.
- A skąd mam wiedzieć? Nie siedzę ci w głowie - Loggy jej oddał i zaczął się brechtać.
- Jesteś debilem, wiesz? - zaśmiała się.
- I za to mnie lubisz, nie? - spytał, poruszając znacząco brwiami i szczerząc się jak głupi do sera.
- Mniej więcej - zachichotała. Nagle mój telefon zaczął dzwonić.
- Halo? - odebrałam.
- Jessica? Tu Sarah - usłyszałam znajomy głos.
- O cześć, Sarah. Co słychać? - uśmiechnęłam się.
- Wszystko dobrze. Dzwonię, bo Josh chciał porozmawiać z Jennifer - wyjaśniła.
- Poczekaj, zaraz ci ją dam - powiedziałam i podałam telefon Jen.
- Kto dzwoni? - spytała.
- Josh - wyjaśniłam. Josh to szesnastoletni chłopak z sierocińca. Zaprzyjaźnił się z Jen. Właściwie to on się w niej zauroczył.
- Halo? (...) Cześć, Josh. Co tam? (...) Naprawdę? (...) Też się stęskniłam.
Spojrzałam na Logana. Widać było, że jest ciut zazdrosny.
- Jesteś uroczy. (...) Mam nadzieję. A co słychać u Megan? (...) Nie mów tak! (...) I co z tego? Nie oceniaj książki po okładce. (...) Niedługo. Obiecuję. (...) Pa.
Jen się rozłączyła i oddała mi komórkę.
- Co to za Josh? Przystojny? - pytała Monic, a Carlos odchrząknął nerwowo. - Skarbie, tylko żartuję - cmoknęła go w usta.
- Kolejny chłopak? - spytał Logan.
- Nie. To szesnastolatek. Jest ładny i inteligentny. To dobry przyjaciel - wyjaśniła Jen. - Czy ty jesteś zazdrosny?
- Zazdrosny? Chyba żartujesz - prychnął.
- Skoro tak mówisz - uśmiechnęła się Jen. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i każdy zajął się sobą. Chłopaki poszli do sklepu, a my postanowiłyśmy się przejść. Zakluczyłyśmy dom i wyszłyśmy poza furtkę.
- No proszę, z dnia na dzień jesteś coraz piękniejsza - usłyszałam ten jakże znienawidzony głos.
- Mike... - warknęłam. - Czego tu chcesz?
- Przyszedłem cię zobaczyć - powiedział, dotykając mojego policzka. Strąciłam jego rękę.
- Idź stąd, bo zadzwonię na policję! - krzyknęła Jen.
- Myślisz, że mnie zastraszysz? - zaśmiał się. - Dzwoń sobie ile chcesz.
- Nie jesteś tu mile widziany, więc odejdź - siliłam się na spokojny ton.
- Wyganiasz mnie? Oj nie ładnie - pokręcił z dezaprobatą głową i złapał mnie za nadgarstek.
- Puszczaj! - próbowałam się wyrwać.
- Jak myślisz, Maslow będzie cię chciał z oszpeconą twarzą? - spytał, przykładając scyzoryk do mojego policzka. Serce zabiło mi mocniej.
- Zostaw ją! - Monic chciała go odepchnąć. Popchnął ją, a ona upadła na chodnik. Jen kucnęła obok niej.
- Błagam cię nie rób tego - po moich policzkach spłynęły łzy.
- Oj nie łam się, jak on cię nie zechce to wtedy ja cię wezmę pod swoje skrzydła - uśmiechnął się cwanie.
- Człowieku, idź się leczyć! - krzyknęła Jen.
- Pogódź się z tym, nigdy z tobą nie byłam i nigdy nie będę! - krzyknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Zobaczymy - szepnął, wkładając mi rękę pod bluzkę.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam.
- A co mi zrobisz? - zaśmiał się.
- Puść ją Mike! - usłyszałam Jamesa.
- Bo co? - spytał z głupim uśmiechem.
- Bo pożałujesz - warknął Maslow i zaczął do niego podchodzić.
- Zrób jeszcze jeden krok, a jej śliczna buźka nie będzie już taka śliczna - Paterson obrócił mnie w stronę Maslowa. Szatyn się zatrzymał. Carlos pomógł wstać Monic.
- Czego ty chcesz? - spytał James.
- Niczego od ciebie - warknął, przykładając scyzoryk do mojego policzka.
- Nie rób tego Mike! - szatyn podniósł głos.
- Bo co mi zrobisz?! - krzyknął i zranił mi skórę na policzku. Syknęłam. Z rany poleciała strużka krwi.
- Powiedziałem, że masz ją zostawić! - James się na niego rzucił. Zaczęli się popychać.
- James, daj spokój! - powstrzymałam szatyna.
- Słuchaj się dziewczyny - Mike wytarł krew z kącika ust.
- Wynoś się stąd! - krzyknął Maslow w jego stronę.
- To nie koniec, mała - zwrócił się do mnie i odszedł. Odetchnęłam z ulgą.
- Jessica, wszystko w porządku? - spytał James.
- Tak - westchnęłam i dotknęłam ręką swojego policzka.
- Po co w ogóle wychodziłyście z domu? - spytał Maslow, gdy namaczał wacik wodą utlenioną. Siedziałam na blacie w kuchni, a on stał przede mną. Z boku leżała apteczka.
- Chciałyśmy się przejść - wyjaśniłam i syknęłam, gdy zaczął dezynfekować mi ranę.
- Przepraszam - szepnął i robił to jeszcze delikatniej.
- James, dziękuję - powiedziałam nagle.
- Za co? - zdziwił się.
- Za wszystko - uśmiechnęłam się lekko.
- Ty mi dziękujesz, a to ja powinienem dziękować tobie - sięgnął do apteczki po drugi wacik.
- Ty? A za co? - zdziwiłam się.
- Za to, że powstrzymywałaś mnie przed popełnieniem głupstwa po zdradzie Miriam - namoczył wacik wodą utlenioną. - Za to, że mnie wspierałaś, pomagałaś, że byłaś przy mnie.
- James... - szepnęłam.
- Za to, że wniosłaś tyle radości do tego domu. Po prostu za to, że jesteś - uśmiechnął się, kontynuując dezynfekowanie rany na moim policzku.
- James... - uśmiechnęłam się lekko.
- Wtedy w szpitalu zdałem sobie sprawę, że mi na tobie zależy. Bardziej niż na kimkolwiek w całym moim życiu - szepnął, przerywając wykonywaną czynność.
- James, ja... - nie wiedziałam co powiedzieć.
- Ostatnio wiele się wydarzyło. Najpierw zwiedzanie L.A wieczorem, potem ta impreza. Chyba napisali prawdę w tym artykule - uśmiechnął się pod nosem.
- Nie rozumiem - spojrzałam na niego lekko zdziwiona.
- Porządnie zawróciłaś mi w głowie - szepnął. Nie wierzyłam w to co się właśnie działo. Nasze twarze zaczęły się przybliżać. W końcu złączyły się w długim i namiętnym pocałunku. To tylko przyjaciel! To tylko przyjaciel! Powtarzałam sobie w myślach to zdanie chyba kilka razy. Co ja gadam?! Przecież ja go kocham! Założyłam mu ręce na kark, a jego dłoń wylądowała na moim zdrowym policzku.
- No brawo! - Carlos z wielkim bananem na twarzy klaskał.
- Już myśleliśmy, że będziemy musieli was sami spiknąć - wyszczerzył się Logan.
- Oszczędziliście nam trudu - uśmiechnął się Kendall. Spojrzałam na Jamesa i się uśmiechnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz